Czapki z głów. W pierwszej połowie interwencja klasy światowej. W drugiej kolejna kapitalna obrona. Jak przychodził to trochę nabijałem się, że takiego bramkarza sprowadzamy, ale fajnie jest się tak mocno pomylić. Póki co (odpukać) Michal jeszcze nie puścił żadnego gola, który byłby jego ewidentnym błędem, a w tym sezonie spokojnie dał nam kilka punktów swoimi interwencjami, oby tak dalej.
Jedyne co przyznam czasem mnie irytuje, to wznawianie gry. Nie wiem czy takie są polecenia Probierza czy sam Michal takie decyzje podejmuje, ale wznawianie idzie mu kiepsko, szkoda, bo wydaje mi się, że czasem nie wykorzystujemy szansy na kontrę, gdy przeciwnik nie jest jeszcze dobrze ustawiony.
-
-
Michal Peškovič- witamy w Cracovii
Z jakiej planety jesteś?
Ponoć z K-PAX ;)
Jesteś SUPER i naszą "Maskotką Szczęścia"
Michał jak ja Ciebie szanuje!!
Nigdy nie zrozumiem, co Probierzowi wpadło do głowy żeby Gostomskiego wstawić na derby gdy miał takiego zawodnika w szatni.
Mimo wszystko Gostomski do derbów bronił co najmniej dobrze, a nawet kilka razy nam punkty uratował np. ległą.
Czy Potter już kiedyś przeprosił Panów Michałów za ten transfer?
Po prostu druga młodość! To co Michal robi w bramce to ... no cóż, szacunek! :)
w ostatnich dwóch spotakniach dwie interwencje na światowym(!!!!) poziomie . Najlpeszy bramkarz ligi na ten moment .
Trudno faceta nie lubic, z transferu zapchajdziury do jednego z najlepszych bramkarzy w lidze
Brawo i dziekujemy Michal, tak trzymaj
[quote='morata' pid='1371891' dateline='1554284347']
w ostatnich dwóch spotakniach dwie interwencje na światowym(!!!!) poziomie . Najlpeszy bramkarz ligi na ten moment .
[/quote]
No do tytułu najlepszego konkuruje z Kuciakiem który Lechii wybronił mnóstwo punktów choćby z nami.
Wczoraj nam dwukrotnie dupsko uratował . Już dawno nie mieliśmy tak dobrego bramkarza . :)
Sam nie mogę uwierzyć jak widzę co on wyprawia !
Dobry bramkarz jest jak wino, im starszy tym lepszy . :)
- Edytowany
Pamiętajmy, że do czasu. Kto na następce, kto depcze po piętach?
Bravo Peskovic!
Bez tak solidnego bramkarza nie cieszylibyśmy się dziś z górnej ósemki.
8 dni później
Wywiad z Michałem :
Dużo w moim życiu się nachodziłem, by dojść tu, gdzie jestem teraz – mówi Michal Peškovič, bramkarz Cracovii, który w Polsce gra od dwunastu lat z przerwą na występy w Grecji, Danii oraz Azerbejdżanie.
Iza Koprowiak: Ile razy przechodził już pan na emeryturę?
Michal Peškovič: Dwa razy kompletnie nie wiedziałem, jaka przyszłość mnie czeka, bo przez pół roku byłem bez klubu. Nie miałem pojęcia, co będzie dalej.
Za pierwszym razem miał pan 28 lat, trochę wcześnie, by kończyć.
Rozwiązałem kontrakt z Arisem, pod koniec września przyjechałem na Słowację. Trenowałem z ViOn Zlate Moravce, z tym klubem zdobyłem w przeszłości puchar kraju. Nie miałem trzydziestu lat, nie dopuszczałem do siebie myśli, że to może być koniec. Trudniej było za drugim razem, kiedy wróciłem z Azerbejdżanu. Szukałem klubu, w ekstraklasie nie było szans się zahaczyć. Wtedy przyjąłbym ofertę z pierwszej i drugiej ligi, ale nic się nie pojawiało. Czekałem, ćwiczyłem w Wodzisławiu w ośrodku Gosław Sport Center, trzy razy w tygodniu miałem zajęcia z Piotrem Czopem, trenerem bramkarzy w rezerwach Górnika.
Nie miał pan klubu, a jednak trenował każdego dnia, przez tyle miesięcy?
Cały czas wierzyłem, że latem znajdę nowy zespół. I miałem rację. Dwa tygodnie przez rozpoczęciem ligi Korona przyjechała do Wodzisławia na obóz. Potrenowałem z jej piłkarzami, spodobałem się, zaproponowano umowę. Uważam, że na to zasłużyłem, wierzę, że w życiu bardzo wiele zależy od tego, jak podchodzimy do swoich obowiązków. Przecież mogłem odpuścić. Zacząć trenować pod koniec kwietnia, uznać, że wystarczy mi półtora miesiąca, by się porządnie przygotować. Ale ja ćwiczyłem cały luty, marzec, niezależnie od pogody i warunków. Wiedziałem, że dzięki temu znajdę klub. Dyscyplina to podstawa.
Łatwiej ją utrzymać, gdy jest cel znany, widnieje na horyzoncie.
Ale ja miałem przed sobą cel. 34 lata to za szybko, by kończyć. Nie odpuściłem.
Kto wpoił panu taką dyscyplinę?
Zawsze wiedziałem, że jeśli chcę osiągnąć cel, to dyscyplina jest niezbędna. Nikt mnie do tego nie zmuszał. W dzieciństwie jechałem rano 15 km autobusem, gdy wysiadłem, musiałem iść do szkoły jeszcze 25 minut. Lekcję kończyłem o 14:10, biegłem na przystanek. Wracałem do domu o 14:50, szybka zupa albo kanapki do ręki, leciałem nakarmić zwierzęta przy domu, o 15:05 miałem już autokar na trening. Jechałem 25 kilometrów. Codziennie wychodziłem z domu o 7, wracałem o 18 lub 19. Nikt mi nie mówił, że mam tak robić. Chciałem tego. Jako 18-latek przeniosłem się do FC Nitra i zacząłem studiować. O godzinie 7 zaczynałem szkołę, mieszkałem na stadionie, 30 minut szedłem na pierwsze zajęcia. Dużo w moim życiu się nachodziłem, by dojść tu, gdzie jestem teraz.
Grając w pierwszej lidze widział pan sens, by studiować?
Czasem marudziłem, ale wiedziałem, że skończę tę szkołę dla rodziców. Bardzo tego chcieli.
Wzruszył się pan.
Wzruszyłem, bo im naprawdę na tym zależało. Chciałem, aby byli szczęśliwi. Mama zawsze twierdziła, że jestem wrażliwy, mam dobre serce, dlatego powinienem pójść na socjologię. Rodzice zaszczepili w nas przekonanie, że nauka jest ważna. Starszy brat jest magistrem ekonomii, jeździł na wymianę do Niemiec, do Stanów Zjednoczonych. Ja nigdy nie miałem problemów z nauką, ale odkładałem ją na ostatnią chwilę. Często budziłem się o 5 rano, uczyłem się do 6, wszystko pamiętałem na świeżo. Nikt mnie do tego nie zmuszał, wiedziałem, że to mój obowiązek.
Na Słowacji ma pan bardzo dużą rodzinę.
Mam młodszą siostrę i starszego brata, ale poza tym jeszcze trzech przyrodnich braci z pierwszego związku taty. Boris, również bramkarz, był z nich najmłodszy. Mieszkali cztery kilometry od nas, mieliśmy świetne relacje. Tak zostało do dziś. Rodzice dość często nas odwiedzają, będą na sobotnim meczu z Lechią.
W weekend będzie podwójna okazja – pierwsze urodziny pana syna.
To niesamowite, że minął już rok. Jego poród był planowany na 15 kwietnia, z Piastem graliśmy dzień wcześniej. Pojechałem na zgrupowanie samochodem, abym w razie czego mógł wyjechać. W sobotę żona poszła na badanie do pani położnej. Kazała jej pospacerować, ja spokojnie przygotowywałem się do występu. Żona wróciła do domu, coś zaczęło się dziać podczas pierwszej połowy naszego meczu. Pojechała do szpitala, zostawiła mi wiadomość, abym się pospieszył. Wygraliśmy, pamiętam, że obroniłem bardzo groźną sytuację. Od razu pojechałem do szpitala, o 19 żonie odeszły wody płodowe, o 21 urodziła naszego synka. Dopiero potem dowiedzieliśmy się, że lekarze tak przesuwali poród, abym mógł wystąpić w meczu. To niewiarygodne, że przed rokiem ten mały Filipek był w brzuchu, a przez dwanaście miesięcy wyrósł na takiego chłopa jak teraz. To fantastyczny rok, i w życiu, i w piłce. Wygląda na to, że to będzie mój najlepszy sezon. Ale na razie nie zapeszam...
Kto by pomyślał, że najlepszym pana sezonem będzie ten, który rozpoczął na ławce.
I na dodatek w wieku 37 lat! Gdy siedziałem na trybunach, miałem przekonanie, że moje miejsce jest gdzie indziej. Ale co mogłem zrobić? Czekałem, walczyłem. Nie po raz pierwszy wszedłem do bramki, choć wydawało się, że mam na to małe szanse.
Gdy w poprzednim sezonie siedział pan na trybunach, kreślił pan alternatywny plan na życie?
Chciałem rozpocząć kurs trenerski. Pytałem nawet trenera Probierza, czy nie będzie miał nic przeciwko, jeśli czasami zwolnię się z treningu. Dobrze, że poczekałem, bo trudno byłoby to połączyć. Przyjdzie na to czas.
Początek tego sezonu też nie był dla pana łatwy.
Do kwietnia ubiegłego roku broniłem w pierwszym składzie Cracovii, ale trener w pewnym momencie postawił na Maćka Gostomskiego. Liczyłem, że następny sezon rozpocznę jako podstawowy zawodnik, jednak się nie udało. Zaczęliśmy słabo, nie mogliśmy wygrać. Przed 12. kolejką Michał Probierz powiedział, że kolej na mnie. Nie bałem się, wiedziałem, że potrafię poustawiać sobie obrońców, komunikować się z nimi. Wygraliśmy z Górnikiem Zabrze, trener powiedział, że wniosłem spokój do naszej gry w defensywie.
Spokój to jedna z pana głównych cech. Nietypowa dla bramkarza
Nie jestem wariatem, ani na boisku, ani w życiu. Wiem, że w bramce muszę być cierpliwy, zachować spokój, wierzyć w siebie. Może gdyby było we mnie więcej szaleństwa, zaszedłbym dalej. Ale równie możliwe, że w ogóle nie grałbym już w piłkę. Gdy występowałem w Ruchu, w drużynie był Pavol Balaž. Niezły zawodnik, ale za dużo się odzywał. Czasem rzucił jakiś nieprzyjemny tekst do trenera Fornalika. Efekt? Od następnego sezonu musiał szukać nowego klubu. Jego kariera mocno się skomplikowała. Pewnie chciałby cofnąć czas, odwołać tamte słowa, bo od nich wszystko się zaczęło.
Panu puściły kiedyś nerwy?
Nie aż do tego stopnia, ale bywa, że na boisku nie wytrzymuję. Tak było w Koronie. W obronie mieliśmy wtedy Pape Djibrila Diawa. Wyskoczyłem na niego, bo dwa razy krzyczałem: „moja”, a on wchodził głową. Graliśmy z Pogonią, kolejny raz wydarzyła się taka sama sytuacja. Nie wytrzymałem, nakrzyczałem na niego. Po meczu trener mnie uspokojał, mówił, że nie powinienem tak reagować. Ja zrobiłem to dlatego, że miałem obawy, że z powodu jego zachowania stracimy bramkę. W Cracovii raczej nie było takich sytuacji.
Jaki klimat panował wewnątrz zespołu, gdy nie potrafiliście wygrać przez pierwszych osiem kolejek tego sezonu?
Wiadomo: robiło się nerwowo.
W Danii by tak nie było.
Tam nikt się nie przejmował. Gdy grałem w Viborgu i spadliśmy z ekstraklasy, w klubie robili grilla, jedliśmy steki. Trener powtarzał, że na piłkarzy nie można krzyczeć, musimy mieć komfort psychiczny. Po treningu zawodnicy nawet się nie przebierali, od razu szli pograć w karty. I tak siedzieli przez trzy godziny. Widzieli to wszyscy ludzie z klubu, nikt im nie zwracał uwagi, mimo że na boisku był dramat, pogrążaliśmy się w kryzysie. Ja kompletnie tego nie rozumiałem, dziwiłem się, że nie przyszedł do nas dyrektor sportowy, by nas motywować. Zawodnicy mieli w kontraktach zapisy, że w przypadku spadku ich wynagrodzenie zmniejsza się o 30 procent, ale mają pewność, że zostają w klubie. Dlatego nie przejmowali się zbyt mocno przyszłością, wszyscy mają tam łatwe, dobre życie. To zupełnie inna mentalność. Wszystko jest poukładane, na czas, nikt nie oszukuje. Kiedy im opowiadałem, że na Słowacji nie można zostawiać rowerów bez zabezpieczenia, bo zdarza się, że zostają skradzione, nie wierzyli. Nie rozumieli, jak można ukraść komuś coś z podwórka. Jeszcze bardziej się dziwili, gdy mówiłem, że przez dwa lata pobytu w Ruchu Chorzów może z raz dostałem pensję na czas, że standardem były dwumiesięczne zaległości. W Danii to nie do pomyślenia.
Żyć, nie umierać.
To fajne, ale nie do końca. Ten spokój był niebezpieczny. W Polsce widzimy, pod jaką presją są zawodnicy Wisły Płock czy Zagłębia Sosnowiec. Jeśli spadną, wielu z nich będzie musiało sobie szukać nowych klubów. Grają o swoje piłkarskie życie, dlatego walczą z całych sił. A w Danii spadek nie jest żadnym dramatem. Namawiali mnie, żebym został, bo przecież i tak zaraz wrócą do ligi. Nie chciałem.
Komfort tłamsi ambicje?
Wydaje mi się, że tak. Wpada się w zadowolenie, nie walczy o rozwój. Jeśli człowiek się przyzwyczai do komfortu, to trudno wydostać się z trudnej sytuacji. Wydaje mi się, że w Polsce wielu młodych piłkarzy jest zadowolonych z warunków, jakie mają. U nas, na Słowacji, każdy marzy, by grać za granicą, by wyjechać. Mnie się udało dopiero w wieku 27 lat.
Na Słowacji miał pan komfortowe życie?
Pochodzę z małej wioski Klatova Nova Ves, która ma 1600 mieszkańców. Tata zarządzał i do dziś zarządza gospodarstwem rolnym, zatrudnia ponad sto osób. Byłem przyzwyczajony do różnych prac przy domu, pomagałem jemu, braciom. Gdy chodziłem do podstawówki, ojciec zamawiał samochód węgla, po szkole woziłem go na taczkach.
Trzeba było na komfort zapracować?
Nie tylko w życiu, w piłce też. W żadnym zespole nie zaczynałem jako pierwszy bramkarz, musiałem sobie to zawsze wywalczyć. Początek w Polsce też nie był łatwy. Wszyscy zapamiętali mecz z Górnikiem, kiedy Tomasz Hajto strzelił mi bramkę z 60 metrów. Dobrze, że wtedy niewiele rozumiałem, nie miałem pojęcia, jak to jest komentowane. Dziś pewnie byłoby mi trudniej.
Ile zarabiał pan na Słowacji?
Przed przyjazdem do Polski grałem w małym, rodzinnym klubie. Sponsorowała go lokalna firma, awansowali z okręgówki do drugiej ligi, potem do pierwszej, aż do ekstraklasy. Dostawałem tam miesięcznie 600 euro. Zdobyliśmy Puchar Słowacji, za to każdy otrzymał premię po 600 euro.
W Polsce był duży przeskok finansowy?
Nie tak wielki, bo w Polonii Bytom dostałem 4 czy 5 tysięcy złotych. Ale Boris mi powtarzał, żebym nie patrzył na pieniądze, tylko się pokazał, wypromował.
Zastanawiał się pan, gdzie by był, gdyby nie spotkał na swojej drodze Michała Probierza?
Gdyby nie on, być może nigdy bym nie wylądował w Polsce. Dał mi szansę i za to mu dziękuje. A teraz przedłużył karierę, choć wcale nie myślę o jej końcu.
Jak pana dostrzegł?
Gdy kończył grać w Widzew Łódź, przebywałem tam na testach. Zapamiętał mnie. Jako trener zadzwonił do Borisa zapytać, co się ze mną dzieje. Byłem wtedy kontuzjowany, ale przyjechałem do niego na treningi. Widział, że nie jestem w stanie ćwiczyć. Kazał mi wrócić do kraju na rehabilitację. Gdy się wyleczyłem, przyjechałem, zagrałem w sparingu, podpisałem kontrakt. Tak się zaczęło. Myślę, że trener Probierz po prostu wie, jak pracuję, jakim jestem człowiekiem. Lubię się zmęczyć. Kiedy mamy przerwę, dużo biegam, to oczyszcza mi głowę. Gdy przeżywałem trudniejszy okres, nie wiedziałem, jaka przyszłość mnie czeka, biegałem po górach, po lesie. Wierzyłem, że to mi pomoże fizycznie i psychicznie.
Był taki czas, gdy nie mógł pan w ogóle biegać, a właściwie, kiedy nie mógł się pan ruszać.
Pod koniec gry na Słowacji wypadł mi dysk, uciskał na nerwy. To był dla mnie najtrudniejszy okres w karierze, o wiele cięższy niż po zerwaniu więzadeł krzyżowych. Półtora miesiąca czułem tak ogromny ból, że mama musiała mi zakładać skarpetki. Dopiero gdy dostałem dwa zastrzyki, było lepiej, zacząłem jeździć do Bratysławy na pilates. Półtorej godziny w drodze, 40 minut ćwiczeń i znów tak długa podróż. Pani, która mnie tam prowadziła, powiedziała, że problemy z plecami zostają do końca życia. Ale też dodała, że jeśli będę wzmacniał mięśnie, to nie powinno mnie boleć. Dała mi specjalny zestaw ćwiczeń. Pamiętam, jak bolało, dlatego od tamtego czasu, od jedenastu lat je wykonuję. I faktycznie z plecami nie mam problemu. Wiem, jak ważne jest, by zapobiegać, by o siebie dbać. Dlatego powtarzam młodym chłopakom, jak mają się prowadzić, namawiam ich, żeby po treningu wchodzili do zimnej wody. W młodości przeczytałem wywiad z 35-letnim piłkarzem ze Słowacji. Mówił, że jedyna rzecz, jaką by zmienił w swojej karierze, to więcej czasu poświęcałby na odnowę. Od tego czasu to robię, nie chciałem popełnić jego błędu. I to mi pomaga, bym w wieku 37 lat bardzo dobrze czuł się na boisku.
W papierach 37, a pan się czuje na ile?
Gdy ostatnio robili nam badania, sprawdzali poziom tkanki tłuszczowej itp. to wyszło, że mój wiek biologiczny wynosi 23 lata.
W takim razie na koniec kariery się nie zanosi?
Mam na koszulce numer 40, więc jak zdrowie pozwoli, to czemu by nie zakończyć w tym wieku?
za https://www.przegladsportowy.pl/chwila-z/chwila-z-michalem-peskovicem-komfort-bywa-niebezpieczny/e6eg2h7
5 dni później
Nawet jak koledzy nie dadza rady to jestes juz bohaterem,dwie bramki uratowales.Szacunek!
Szkoda że reszta nie dostosowała się do Twojego poziomu!
Cześć, wygląda na to, że interesuje Cię ten temat!
Kiedy utworzysz konto, będziemy w stanie zapamiętać dokładnie to, co przeczytałeś, dzięki czemu możesz kontynuować dokładnie w miejscu, w którym skończyłeś. Otrzymasz również powiadomienia, gdy ktoś Ci odpowie. Możesz także użyć „Lubię to”, aby wyrazić swoje uznanie. Kliknij przycisk poniżej, aby utworzyć konto!
Aktualnie przeglądający (1 użytkowników)
Goście (1)