oj. oj po takim dopingu Wisly jutro New York Tmes napisze o tradycyjnym antysemityzmie Polakow.I znowu Wisla Krakow - wstyd dla Polakow !
weiser
- Ostatnio 02.04.2005 o 23:00
- Dołączył/a 02.04.2005 o 23:00
- 9 postów
- 0 polubień
-
Odpowiedział w temacie Mazan boski
-
Odpowiedział w temacie STAWOWY...szacunek...Panie trenerze!!! Panowie pilkarze!!!Gramy dalej!!!!!!!!!!!!!!!
-
Odpowiedział w temacie TYPUJEMY WYNIK MECZU CRACOVIA -ODRA3 do zera
-
Odpowiedział w temacie CRACOVIA w Powstaniu WarszawskimPolegli niepokonani
-
Odpowiedział w temacie znowu o nas w Rzepie !Sierocy los Początek sezonu piłkarskiego spowodował w tym roku w mediach prawdziwy wysyp sentymentalnych wspomnień. Nie ma w tym nic dziwnego, wszak po trwającej dwadzieścia lat tułaczce wróciła do pierwszej ligi Cracovia. Ludzie o bardzo znanych nazwiskach dali wyraz swojej wielkiej miłości do starego krakowskiego klubu, udowadniając przy okazji, jak ogromną siłę propagandową stanowią. To oni bowiem w dużym stopniu sprawili kilka lat temu, że Janusz Filipiak, mocno stąpający po ziemi profesor Akademii Górniczo-Hutniczej, pochodzący w dodatku nie z Krakowa, lecz z Bydgoszczy, postanowił swoje ciężko i szczęśliwie zarobione w biznesie pieniądze zainwestować w trzecioligową drużynę piłkarską. Z chwilą pierwszego przelewu nastąpiło oderwanie profesora od ziemi, który to stan trwa nieprzerwanie do dziś. Mam poważny dowód na to, że dobroczyńca Cracovii znalazł się poza zasięgiem prawa grawitacji. Świadczy o tym jedna z wypowiedzi profesora Filipiaka, głosząca, że chce on na futbolu zarobić. Proszę zauważyć, że mówi to człowiek, który założył firmę informatyczną i odniósł spektakularny sukces finansowy. Całe szczęście dla krakowskiego klubu i jego licznych zwolenników, że profesor nie przekonsultował wcześniej swojego ambitnego zamiaru z którymś z trzech powszechnie znanych inwestorów piłkarskich - Januszem Romanowskim, Zbigniewem Drzymałą oraz Bogusławem Cupiałem. Wszyscy oni słowa zysk nie kojarzą w najmniejszym stopniu z futbolem. Wyjaśniam natychmiast, że ściąganie profesora na ziemię wcale nie jest moim celem. Niech bogaci się na Cracovii, ile dusza zapragnie, a Leszek Balcerowicz pozwoli, niech "Pasy" dzięki niemu awansują do Ligi Mistrzów i niech świat przybliży się przez to do powszechnego dobra i szczęścia ludzkości. Ta ostatnia (niewątpliwie brawurowa) fraza jest dziełem pisarza i felietonisty Jerzego Pilcha, który dla uczczenia awansu Cracovii udzielił wywiadu "Rzeczpospolitej". Przeczytałem rozmowę z największą przyjemnością, choć również z poczuciem niesprawiedliwości odnośnie zrządzeń losu. Nie dość, że Opatrzność dała Pilchowi talent pisarski, to jeszcze sprawiła, że pochodzi z Wisły, dzięki czemu ma pełne prawo do finezyjnego komentowania dokonań Adama Małysza. Teraz zaś wyszła na jaw trzecia szczęśliwa okoliczność w życiu pisarza, a mianowicie fakt, że spędził młodość w bliskim sąsiedztwie stadionu Cracovii, co skutkowało nierozerwalnym związkiem z tym zasłużonym klubem. Czy nie za dużo łask, jak na jednego człowieka? W moim przypadku zamieszkiwanie w młodych latach na Sadybie - dzielnicy Warszawy położonej między Czerniakowem a Wilanowem - zaowocowało, wstyd przyznać, krótkotrwałą miłością do B-klasowego zespołu. Nad Jeziorkiem Czerniakowskim grała Sadybianka i to jej zawdzięczam pierwszy kontakt z prawdziwym futbolem. Chodziłem regularnie na mecze, będąc za każdym razem świadkiem żałosnego procederu wyganiania z boiska pasących się krów. Dziś byłaby to wspaniała anegdota, pod warunkiem że Sadybianka zamiast Cracovii awansowałaby do pierwszej ligi. Gdy tylko zdążyłem mój klub pokochać, został on przemianowany na ZKS Elektryczność, a jakiś czas później przestał istnieć. Jestem więc od lat piłkarskim sierotą. Nad Jeziorkiem Czerniakowskim gra obecnie czwartoligowa Delta, tylko czy ona ma coś wspólnego z Sadybianką? Znalazłem się w gorszej sytuacji niż Wisława Szymborska, która od kiedy Szombierki Bytom spadły z ekstraklasy, nie chce się wypowiadać na temat futbolu. Szombierki grają jednak w czwartej lidze i jeśli znajdą swojego profesora-dobroczyńcę, mogą awansować. A dla mnie nie ma znikąd nadziei. ANDRZEJ FĄFARA
-
Odpowiedział w temacie Dzisiejsza Rzeczpospolita znowu o CracoviiTrzy lata temu Cracovia była bankrutem, jej jedynym majątkiem były barwy i tradycja Profesor z szalikiem WOJCIECH HARPULA Po dwudziestu latach Cracovia wróciła do pierwszej ligi. W roku 2001 nikt nie śmiał nawet przypuszczać, że Pasy znów zagrają w ekstraklasie, a prezesem klubu zostanie szef potężnej firmy. Do drzwi pukał komornik, piłkarze byli głęboko zakopani w III lidze - Cracovia upadała. Wtedy na ratunek klubowi pospieszyli kibice. Powstała Grupa 100 - paczka przyjaciół, oddanych Cracovii ludzi. Każdy z członków grupy zobowiązał się wpłacać do kasy klubu minimum 100 złotych. Grupa 100 zaczęła pozyskiwać pieniądze. Powstał klubowy miesięcznik, organizowano licytacje, aukcje, imprezy. W marcu 2002 roku prezesem Cracovii został jeden z inicjatorów powstania Grupy, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego", Paweł Misior. Nowy prezes zmobilizował do działania licznych sympatyków Cracovii, których do tej pory zniechęcał panujący w klubie marazm. Kibice współpracujący z Misiorem wzięli na siebie organizację spotkań, dystrybucję biletów, pilnowanie porządku, a nawet sprzedaż kiełbasek. Nowe życie Klub zaczął żyć, ale nie wiadomo, jak długo trwałby ten entuzjazm, gdyby w lipcu 2002 roku, Misiorowi nie udało się namówić do sponsorowania Cracovii prezesa krakowskiej firmy informatycznej ComArch, prof. Janusza Filipiaka. Pasy otrzymały zastrzyk gotówki, a mądrze wydane pieniądze sprawiły, że drużyna zaczęła wygrywać. Prof. Filipiak włożył klubowy szalik, a ComArch inwestował w Cracovię coraz większe pieniądze. To one zaprowadziły piłkarzy w pasiastych strojach najpierw do II, a po roku do I ligi. W Cracovii nikt nie ma wątpliwości - gdyby nie Filipiak, nie byłoby sukcesu Pasów. Po awansie do ekstraklasy pół Krakowa chciało nosić go na rękach. Człowiek sukcesu Dobroczyńca Cracovii jest profesorem krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej, specjalizuje się w telekomunikacji. Osiągnął sukces naukowy, napisał kilka książek, wykładał na uniwersytetach w USA. W 1991 założył firmę informatyczną ComArch i od podstaw zbudował jej potęgę. Majątek Filipiaka tygodnik "Wprost" wycenił na 185 mln złotych, umieszczając go na 61. miejscu na liście stu najbogatszych Polaków. Wartość ComArch SA jest szacowana na 400 mln złotych. Filipiak w wywiadach nie kryje, że uważa się za człowieka sukcesu. Jego rodzinnym miastem jest Bydgoszcz, tam chodził na mecze Zawiszy. Do czasu przygody z Cracovią był to jego jedyny kontakt z futbolem. Jest zdania, że sponsorowanie klubu piłkarskiego przynosi ComArchowi duże korzyści marketingowe, które trudno byłoby osiągnąć innymi metodami. Analitycy giełdowi oceniają zaangażowanie ComArchu w futbol bardzo chłodno, uznając flirt spółki z Cracovią za fanaberię prezesa. Filipiak twierdzi, że na futbolu w Polsce można zarobić. Chce, by klub stał się sprawnie zarządzaną, nowoczesną firmą, która za jakiś czas zacznie przynosić dochód. Proces profesjonalizacji Cracovii rozpoczął się już w trakcie sezonu. Reformie poddane zostały struktury klubu, coraz więcej do powiedzenia mieli ludzie związani z ComArchem. Działacze z Grupy 100 byli marginalizowani, zgodnie z filozofią Filipiaka, który uważa, że w prawidłowo funkcjonującym klubie nie powinna istnieć instytucja pracującego społecznie działacza. Zmiany nabrały gwałtownego przyspieszenia po zwycięskim barażu z Górnikiem Polkowice. Duch uleciał Po pięknym zwycięstwie w Polkowicach, Filipiak zachwycał się "dobrym duchem", który panuje w drużynie i obiecywał, że nie pozwoli go zniszczyć. W niedzielę, przed fetą na stadionie Cracovii, "dobry duch" błyskawicznie uleciał z szatni Pasów. Najbardziej doświadczony piłkarz w drużynie, były reprezentant Polski Kazimierz Węgrzyn, w imieniu drużyny zapytał Filipiaka o termin wypłaty obiecanej za awans premii w wysokości miliona złotych. Profesor zareagował bardzo nerwowo i zbeształ 37-letniego Węgrzyna. Nazajutrz Filipiak mianował sam siebie prezesem Cracovii. Dotychczasowy prezes - Misior - został jednym z wiceprezesów. Filipiak zatrudnił także ściągniętego ze Szczakowianki Jaworzno Albina Mikulskiego. Trener Wojciech Stawowy, który jest szkoleniowcem bez nazwiska (prowadził juniorów i rezerwy Wisły Kraków oraz Proszowiankę), poczuł się zagrożony, rozważał możliwość złożenia dymisji. Prawo do krytykowania W sprawnie do tej pory funkcjonującym mechanizmie zazgrzytało, ale Filipiak szybko opanował sytuację. Przyznał, że w rozmowie z piłkarzami "uniósł się", wypłacił im premie, ambitnego Stawowego zapewnił, że Mikulski jako menedżer sportowy nie będzie mu wchodził w drogę i na stadionie przy ul. Kałuży znów zapanowała braterska miłość. Wszystkie ważne decyzje podejmowane są w ComArchu, zarząd Cracovii ogranicza się do ich akceptowania. Prezes Filipiak skupia w swoim ręku pełnię władzy, dysponując budżetem w wysokości 11,5 mln złotych. Awantura po awansie pokazuje, że szefa Cracovii czasem ponoszą emocje. W I lidze PZPN i sędziowie mogą nie mieć z nim łatwego życia. Filipiak twierdzi, że skoro wykłada na klub pieniądze, to "rezerwuje sobie prawo do krytykowania PZPN". Po meczu z Pogonią Szczecin w Krakowie wyraził opinię, że 8 tys. osób krzyczących pod adresem arbitra Jarosława Żyro "sędzia ch... " nie mogło się mylić. Dzieci sukcesu Cracovia wraca do ekstraklasy po 20 latach. Oprócz niebanalnego prezesa wniesie do ekstraklasy także swoich kibiców. Fani Pasów od lat cieszyli się zasłużenie złą sławą. W "lidze chuliganów" plasowali się zawsze w ścisłej czołówce. W II lidze na szczęście nieco złagodnieli. Do zadymy doszło tylko podczas meczu z Ruchem Chorzów na własnym stadionie. Gorąco było także po spotkaniu z Pogonią Szczecin, w poważnych opałach znalazł się sędzia Żyro. Zarząd Cracovii zrobił wiele, by jej kibice nie byli kojarzeni z bandytami. Tych, którzy na krakowskich osiedlach pod pretekstem kibicowania Cracovii biją się z rzeczywistymi bądź domniemanymi fanami Wisły, mało obchodzi Cracovia, a jeszcze mniej jej zarząd. Większość osób przychodzących w II lidze na stadion Pasów to "dzieci sukcesu". W III lidze ich nie było. Stosunkowo duża jest jednak grupa kibiców wiernych i oddanych. Takich, którzy przeżyli lata upokorzeń i nie odeszli od klubu nawet w najgorszych dla niego czasach. Nie odejdą też, gdy - nie daj Boże - prezesowi ComArchu znudzi się inwestowanie w futbol. To dzięki nim Pasy znów się odrodziły. Kibiców piłkarskich, zdolnych do samodzielnego kierowania klubem i ocalenia go przed upadkiem, nie ma w Polsce wielu. Przesłanie pokoju Mało jest również klubów, które mogą pochwalić się sympatykami kalibru Jerzego Pilcha czy Macieja Maleńczuka. Pilch w jednym ze swoich felietonów napisał, że "gra Cracovii w europejskich pucharach, oznaczać będzie, że świat (...) zmierza jednak ku powszechnemu dobru i szczęściu ludzkości". Pisarz rodem z Wisły zapowiada, że na pierwszym spotkaniu Pasów w ekstraklasie "poryczy się ze wzruszenia". Maleńczuk, znany piosenkarz, lider Pdelsów, jest autorem hymnu Cracovii. Sympatii do tego klubu nie kryje - uważany w Cracovii za "kibica nr 1" - Jan Paweł II. Pytanie papieża o "ukochaną Cracovię", skierowane do gości z Polski, wywołało wśród kibiców Pasów prawdziwą euforię. Pojawił się nawet pomysł szalika z napisem "Boże Błogosław Papieża", ale nie został zrealizowany. Na meczach wisi natomiast flaga "25 lat pontyfikatu - Ojcze Święty pozdrawia Cię Twoja Cracovia". Czasem zdarza się, że obok powiewa inny transparent, głoszący wszem i wobec, że "Bóg wybacza, Cracovia nigdy". Widomy to znak, że do niektórych fanów nie dotarło jeszcze papieskie przesłanie pokoju. -
-
Odpowiedział w temacie Jerzy Pilch w Rzeczpospoltej o CracoviiZ Jerzym Pilchem, kibicem Cracovii, rozmawia Stefan Szczepłek Zmysłowe sąsiedztwo Czy awans Cracovii do I ligi jest wydarzeniem, bo wróciła historyczna, niemal stuletnia drużyna, na której mecze teoretycznie mógł chodzić Piłsudski, a kibicował jej Karol Wojtyła, kiedy jeszcze nie był papieżem? Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Ma znaczenie, choć ludzi, którzy są w stanie to docenić, jest coraz mniej. To awans po 20 latach. Wyrosło całe pokolenie, które w ogóle nie zaznało istnienia Cracovii w I lidze. Chociaż dla mnie inne, wyłącznie moje sprawy są ważniejsze. Cracovia to jest drużyna mojego dzieciństwa. Do Krakowa przeprowadziłem się w roku 1962, zamieszkałem przy ulicy Smoleńsk, 20 metrów od boiska Cracovii. To jest kluczowe. Miałem lat 10 i byłem już kibicem Cracovii, ponieważ ojciec mieszkał cały czas w Krakowie i często jeździłem do niego z matką. Ojciec mieszkał na ulicy Filareckiej 10. W głębi tej ulicy był stadion Cracovii. To samo miejsce, cały czas ta sama przestrzeń. To jest niesłychanie ważne. On mnie zabrał kiedyś na mecz towarzyski Cracovia - Unia Tarnów, może Unia Racibórz. To był mój pierwszy prawdziwy mecz w życiu. Cracovia wygrała 3: 0. Ja, z racji tego, że zobaczyłem pierwszy raz te niebywałe kostiumy w biało-czerwone pasy, to suwerenne zwycięstwo pewnych swego, bezlitosnych facetów, którzy tę Unię rozłożyli, jak chcieli, natychmiast stałem się ich kibicem. Chodziłem na wszystkie mecze. Jak nie chodziłem, to znaczyło, że byłem chory, ale tak się składało, że na ogół do początku meczu wszelkie anginy mijały bez śladu. I żaden inny klub cię nie interesował? Piłka kończyła się na Cracovii? Ojciec kibicował Ruchowi Chorzów. Ale chodził maniakalnie na mecze w Krakowie. Poza tym, nawet jak się nie szło, to słyszało się ten stadion cały czas. Każda moja wędrówka rano z ulicy Smoleńsk, obecnie Dunina-Wąsowicza, była obok boiska Cracovii, najpierw na ulicę Oleandry, potem na Misjonarską, z drugiej strony boiska. To był mój szlak, geografia mojego dzieciństwa. A mieszkałem tam do roku 1976. Kilkanaście lat od dzieciństwa do młodości, to jest sąsiedztwo Cracovii, dotykowe, zmysłowe. Mecze porządkowały życie, wiadomo było, kiedy przyjeżdża Lublinianka, kiedy Raków Częstochowa, kiedy Start Łódź z Soporkiem, kiedy Stal Rzeszów z Poświatem... Wtedy chodziło się też na treningi. Myśmy znali godziny treningów. Oni trenowali trzy razy w tygodniu, jak mi się wydaje. Była grupa kibiców, która chodziła na treningi regularnie. Wiadomo było, że jest rozgrzewka, zajęcia, strzały, karne - trening nie był skomplikowany - i że na końcu będą grali. Albo ośmiu na ośmiu, kawalerowie - żonaci, albo będzie sparing Cracovia I na Cracovię II. Jak był mecz towarzyski, niekiedy przyjeżdżała jakaś bułgarska albo węgierska drużyna, nie pamiętam nazw, one zdaje się i wtedy nie miały wielkiego znaczenia, to stadion był zawsze nabity. Pamiętasz ten stadion? Jak mam nie pamiętać? Sama architektura robiła na mnie w dzieciństwie piorunujące wrażenie. Nie widziałem nigdy potem nic takiego, jak słynne drewniane trybuny, które spłonęły. Było oczywiście domniemanie, że ubezpieczyli, spalili itd. I to jest właściwie moja Cracovia, tamten skład, tamci piłkarze. Tamte perypetie, czy mityczne postacie, jak Janusz Kowalik, Krzysztof Hausner, Rewilak na stoperze, Michno na bramce, i jeszcze Jarczyk na lewej obronie (na prawej łysy jak kolano, przez co sprawiający na dziecku wrażenie fenomenalnie grającego w piłkę osiemdziesięciolatka, Konopelski), Szymczyk w pomocy, Malarz który każde zagranie bez skoszenia przeciwnika uważał za stratę czasu. Całymi tamtymi składami mogę pruć na pamięć... I cały czas I liga - II liga, I liga - II liga. Na ogół II. Trzeciej jeszcze wtedy nie zaznawaliśmy, choć się zbliżała. Nie było żadnych plakatów z piłkarzami, nalepek, gadżetów? Nic. Były barwy klubowe w sensie - koszulki. Jako chłopak bardzo mocno grałem wtedy w piłkę, ale na Błoniach, za boiskiem. Nigdy się nie zapisałem do trampkarzy, moim zdaniem z powodów estetycznych. Ci chłopcy, którzy trenowali w Cracovii mieli stare koszulki dorosłych zawodników, sprane, do kostek. Jak dziesięciolatek wkłada koszulkę po dorosłym zawodniku, to nie wygląda najlepiej. Trampkarze nie mieli swojego sprzętu. Budynek przy stadionie, niski barak, żadnych innych zabudowań. Jeden człowiek zajmował się sprzętem. Był to słynny pan Wiecheć, konserwator sprzętu, naprawiacz piłek, znany wszystkim piłkarzom i kibicom. Bóg Ojciec i Duch Święty Klubu i Stadionu. Naprawiał korki, piłki itd. Więc ja, będąc obok tego wszystkiego, nie miałem szans na inną drogę. Cracovia była moim podwórkiem. Myśmy na bocznym boisku też grywali. Szliśmy na trening, za bramką kopaliśmy, oni nam dawali chętnie piłkę. Dostaniesz podanie od Hausnera, to ci zostanie na całe życie. A na mecze Wisły chodziłeś, czy nie? Bo podejrzewam, że byłeś pierwowzorem szalikowca. Owszem mam szalik, ale jest to szalik zarazem Cracovii i Polonii Warszawa. Mam też ofiarowaną mi parę lat temu przez moją drużynę koszulkę, z podpisami chłopców jeszcze z III ligi. Grałem w niej parę razy, bo przecież, jak mówi, a raczej, jak z pewnością chciał powiedzieć, Zbigniew Herbert: "Bądź wierny - graj". A w tamtej zamierzchłej epoce chodziłem na wszystkie mecze. W ogóle dopuszczałeś do świadomości istnienie innych klubów? Choćby krakowskich? Wisła była ważna, ale że tak powiem, nie miała wyłączności. Chodziłem na Garbarnię, na Wawel, na Wisłę, na Cracovię. Na Hutnika chyba nie. Nie pamiętam w ogóle tej drużyny z dzieciństwa. Istniał i przecież istnieje taki model - kibicujesz swojemu małemu klubowi i jakiemuś ważnemu ligowcowi, Górnikowi Zabrze, albo w planie światowym Realowi Madryt, albo z całą brawurą jesteś kibicem FC Santos, bo tam gra Pele. Kochasz się w koleżance z klasy, ale przychylnie rejestrujesz istnienie całkiem na oko dorosłych siódmoklasistek, nie mówiąc o równie egzotycznych jak Real czy Santos miss Europy czy miss świata. Wisła była dziewczyną jedną z wielu, tyle że z sąsiedztwa... Wisły nie lubiłem. Nie miałem pojęcia, że to jest politycznie wskazane, bo to klub milicyjny. Mój pierwszy w życiu mecz pierwszoligowy, to była oczywiście Wisła, bo Cracovia zawsze w tej drugiej. Wisła zremisowała wtedy ze Stalą Sosnowiec 0: 0, a może i ten Sosnowiec wygrał. To była tak nudna piłka, że ja od razu nie lubiłem tej Wisły... Przecież nie da się być kibicem Cracovii i sympatyzować z Wisłą. To jest wbrew naturze, tak po prostu jest świat urządzony. W latach krakowskich byłem w przyjaźni z Jankiem Nowickim, wielkim kibicem Wisły. I przyjaźń przyjaźnią, ale jako kibice zachowywaliśmy fundamentalną tożsamość. Ja mu wyznawałem z bólem: "Janku, Cracovia przegrała". A on odpowiadał: "Nie boleję nad tym". Nie dziwota, że stosunki się rozluźniły. Z wiekiem, niestety, fundamentalizm, tak jak inne rzeczy, słabnie. Teraz w Warszawie, kiedy zdarza mi się deklarować, że "lubię oba warszawskie kluby", mam świadomość że wygłaszam samobójcze, kompromitujące mnie intelektualnie i dezawuujące moralnie zdanie. Równie kompromitująca jest okoliczność, że od czasu, jak trenerem został Kasperczak, zacząłem interesować się, a nawet w pewnym wąskim sensie życzliwie obserwować Wisłę. Myślę, że to są swoiste starcze zwyrodnienia. Ale w tamtych czasach byłem młody i tak jak Pan Bóg przykazał na każdy mecz Wisły chodziłem, po to, by kibicować przyjezdnym. Byłem i jestem wierny barwom Cracovii. Barwy mają siłę mitu. Niedawno w nocy, pierwszy raz w życiu byłem przeciwko Brazylii w meczu z Paragwajem. Zawsze jestem za Brazylią. Ale Paragwaj ma biało-czerwone pasy. Jak widzisz pasiaki w Limie, to Brazylia się nie liczy. No i udało się - pasy pany, Paragwaj wygrał. Oglądasz po nocach takie mecze? Szczerze powiedziawszy, usnąłem na początku i obudziłem się pięć minut przed końcem. Ale ja to oglądam. To, co jest w Ameryce teraz, to jest dla mnie wielki detoks po Grekach, po tej europejskiej doskonałości, po piłkarskim faszyzmie. Znów wszystko jest takie, jak było w dzieciństwie. Na przykład oczywista zasada, że gramy bez spalonego. Zostajesz reprezentantem kraju, ale całe życie grałeś na plaży bez spalonego. Jest mecz Ekwador - Urugwaj i co ja z zachwytem widzę? Siedmiu, a może dziewięciu Ekwadorczyków na spalonym! Rozumiesz, co to jest za przyjemność. Polecieli wszyscy pod bramkę - bo przecież trzeba gola strzelić. Zero taktyki, to znaczy jedna obowiązuje odwieczna i fundamentalna zasada: wszyscy lecą w kierunku piłki, wszyscy bramkarze słabi, na moim mniej więcej poziomie, bo wiadomo, jak nie umiesz grać, to stoisz na bramce. Nikt przecież nigdy nie chciał być bramkarzem i w całej Ameryce Południowej do dziś nikt nie chce być bramkarzem. Obyczaje takie, jakich nie ma nawet u nas, kiedy gramy z chłopcami z "Polityki" w sali. Ostatni się nie kiwa. A tam stoper, ostatni przed bramkarzem, kiwa się z napastnikiem. Kiwa się jak jasny gwint i ma rację, bo kiwać trzeba w każdej sytuacji, rozumiesz. W jakimś meczu światło nagle zgasło. Ćwierć boiska w ciemnościach, a oni grają nadal. Czysta, ludzka piłka, żadnego kagańca taktycznego, przyjemność, wolność. Biało-czerwone kostiumy i świetnie słyszalne ryki trenerów i bluzgi zawodników, patrzę w telewizor, oglądam transmisję z drugiej półkuli i czuję się jak na Cracovii. Nie mam nic do ciebie ani do Cracovii, ale patrząc na to chłodnym okiem, weszła do ligi jeszcze jedna drużyna. Przekonaj przeciętnego kibica, że stało się coś wyjątkowego. Na mnie działa magia lat dwudziestych, chociaż nie było nas wtedy na świecie. Ale my jesteśmy chyba już na straty... To jest to samo, co działo się, kiedy do ligi weszła po latach warszawska Polonia. Wszedł mit. Grają zupełnie inni zawodnicy, to jest całkiem inna drużyna, ale to jest zarazem ten sam klub co w latach dwudziestych. Wiesz, w pewnym sensie di Stefano do dziś gra w Realu Madryt. Jak się popatrzy na Cracovię z lat dwudziestych, to tam parę osób skończyło studia. To był doktor Mielech, który powołał do życia Legię. To byli ludzie, którzy stworzyli "Przegląd Sportowy" itd. Na mnie to bardziej działa, chociaż ja ich nigdy nie widziałem na oczy. Cracovia miała dosyć wyrafinowane i elitarne środowisko. Aktorzy na trybunach. Intelektualiści i uczeni. Profesor Kazimierz Wyka, nieraz na lekkim gazie. Jerzy Harasymowicz piszący wiersze. Pamiętam jedne z ostatnich ligowych derbów Cracovia - Wisła. Cracovia wygrywa 2: 1. Obie bramki strzela Cezary Tobollik, wielki talent i nadzieja, potem gdzieś, niestety, przepadł w Austrii. Ojciec - piłkarz Stali Mielec. Na drugi dzień w "Gazecie Krakowskiej", wyeksponowany jest cykl liryków Jerzego Harasymowicza napisanych tej nocy, a czczących zwycięstwo Cracovii. Jakie to były wiersze, takie były, ale były. Chodziło o to, że jedną z bramek Tobollik strzelił prosto z rogu, czyli z kornera. Harasymowicz opiewał tę bramkę, a wiersz kończył się tak: "i sprawił te czary, prosty chłopak Tobollik Cezary". Wiersz na cześć piłkarza, napisany przez poetę swego czasu porównywanego z Gałczyńskim. To jak Wierzyński o Zamorze... Moim zdaniem nie gorzej. Ale powiem ci coś jeszcze. W latach dojrzałych, kiedy Cracovia już miała pewne perypetie, a ja byłem człowiekiem żonatym, mój teść był i działaczem i wielokrotnym prezesem Cracovii. Nie mówię, że ożeniłem się po to, by zostać zięciem prezesa Cracovii, ale nie mogło też być zupełnym przypadkiem, że pokochałem córkę prezesa Cracovii. Mój były teść nazywa się Julian Rejduch. Znana swego czasu postać w życiu polityczno-ekonomicznym Krakowa i Małopolski. Ważny dygnitarz, dobry człowiek i prezes Cracovii. Parę razy oglądałem z nim mecz, stojąc w gronie działaczy, za bramką. Ale to nie było dobre, bo jak gra nie szła, to, że tak powiem, gniew ludu skupiał się i na nas. Mój były teść, a do dziś bliski mi człowiek i przyjaciel jest kibicem Cracovii na granicy pomieszania zmysłów. On doszedł w szaleństwie kibicowania Cracovii do takiego stanu, że nie dawał rady oglądać meczów. Nie wytrzymywał nerwowo. Siedział na trybunach ze spuszczoną głową i wzrokiem przez 90 minut wbitym w ziemię. A potem przestał chodzić, bo się bał, że umrze. Kibic, który się boi, że umrze z emocji. To trwa do dzisiaj i tyczy też meczów kadry. Zadzwoniłem do niego w dzień awansu. W domu było tak jak na Wigilię, Boże Narodzenie, w Nowy Rok. Siedzieli przy stole, biesiadowali, wielkie i prawdziwe święto nastało - Cracovia weszła!. Przypuszczam, że takich domów jest więcej w Krakowie? Tak może być. Cracovia wyzwala wysoką temperaturę uczuciową w kibicach swoich. Bo żeby kochać taki klub, to trzeba mieć albo dewiację, albo wielką miłość. -
-
Odpowiedział w temacie Wczoraj UB dzisiaj UEjeszcze tylko dario20
-
Odpowiedział w temacie Wczoraj UB dzisiaj UEGratulacje!!!! Mile sercu kultywowanie antykomunistycznej tradycji klubu.