Z Jerzym Pilchem, kibicem Cracovii, rozmawia Stefan Szczepłek
Zmysłowe sąsiedztwo
Czy awans Cracovii do I ligi jest wydarzeniem, bo wróciła historyczna, niemal stuletnia drużyna, na której mecze teoretycznie mógł chodzić Piłsudski, a kibicował jej Karol Wojtyła, kiedy jeszcze nie był papieżem? Czy to ma jakiekolwiek znaczenie?
Ma znaczenie, choć ludzi, którzy są w stanie to docenić, jest coraz mniej. To awans po 20 latach. Wyrosło całe pokolenie, które w ogóle nie zaznało istnienia Cracovii w I lidze. Chociaż dla mnie inne, wyłącznie moje sprawy są ważniejsze. Cracovia to jest drużyna mojego dzieciństwa. Do Krakowa przeprowadziłem się w roku 1962, zamieszkałem przy ulicy Smoleńsk, 20 metrów od boiska Cracovii. To jest kluczowe. Miałem lat 10 i byłem już kibicem Cracovii, ponieważ ojciec mieszkał cały czas w Krakowie i często jeździłem do niego z matką. Ojciec mieszkał na ulicy Filareckiej 10. W głębi tej ulicy był stadion Cracovii. To samo miejsce, cały czas ta sama przestrzeń. To jest niesłychanie ważne. On mnie zabrał kiedyś na mecz towarzyski Cracovia - Unia Tarnów, może Unia Racibórz. To był mój pierwszy prawdziwy mecz w życiu. Cracovia wygrała 3: 0. Ja, z racji tego, że zobaczyłem pierwszy raz te niebywałe kostiumy w biało-czerwone pasy, to suwerenne zwycięstwo pewnych swego, bezlitosnych facetów, którzy tę Unię rozłożyli, jak chcieli, natychmiast stałem się ich kibicem. Chodziłem na wszystkie mecze. Jak nie chodziłem, to znaczyło, że byłem chory, ale tak się składało, że na ogół do początku meczu wszelkie anginy mijały bez śladu.
I żaden inny klub cię nie interesował? Piłka kończyła się na Cracovii?
Ojciec kibicował Ruchowi Chorzów. Ale chodził maniakalnie na mecze w Krakowie. Poza tym, nawet jak się nie szło, to słyszało się ten stadion cały czas. Każda moja wędrówka rano z ulicy Smoleńsk, obecnie Dunina-Wąsowicza, była obok boiska Cracovii, najpierw na ulicę Oleandry, potem na Misjonarską, z drugiej strony boiska. To był mój szlak, geografia mojego dzieciństwa. A mieszkałem tam do roku 1976. Kilkanaście lat od dzieciństwa do młodości, to jest sąsiedztwo Cracovii, dotykowe, zmysłowe. Mecze porządkowały życie, wiadomo było, kiedy przyjeżdża Lublinianka, kiedy Raków Częstochowa, kiedy Start Łódź z Soporkiem, kiedy Stal Rzeszów z Poświatem... Wtedy chodziło się też na treningi. Myśmy znali godziny treningów. Oni trenowali trzy razy w tygodniu, jak mi się wydaje. Była grupa kibiców, która chodziła na treningi regularnie. Wiadomo było, że jest rozgrzewka, zajęcia, strzały, karne - trening nie był skomplikowany - i że na końcu będą grali. Albo ośmiu na ośmiu, kawalerowie - żonaci, albo będzie sparing Cracovia I na Cracovię II. Jak był mecz towarzyski, niekiedy przyjeżdżała jakaś bułgarska albo węgierska drużyna, nie pamiętam nazw, one zdaje się i wtedy nie miały wielkiego znaczenia, to stadion był zawsze nabity.
Pamiętasz ten stadion?
Jak mam nie pamiętać? Sama architektura robiła na mnie w dzieciństwie piorunujące wrażenie. Nie widziałem nigdy potem nic takiego, jak słynne drewniane trybuny, które spłonęły. Było oczywiście domniemanie, że ubezpieczyli, spalili itd. I to jest właściwie moja Cracovia, tamten skład, tamci piłkarze. Tamte perypetie, czy mityczne postacie, jak Janusz Kowalik, Krzysztof Hausner, Rewilak na stoperze, Michno na bramce, i jeszcze Jarczyk na lewej obronie (na prawej łysy jak kolano, przez co sprawiający na dziecku wrażenie fenomenalnie grającego w piłkę osiemdziesięciolatka, Konopelski), Szymczyk w pomocy, Malarz który każde zagranie bez skoszenia przeciwnika uważał za stratę czasu. Całymi tamtymi składami mogę pruć na pamięć... I cały czas I liga - II liga, I liga - II liga. Na ogół II. Trzeciej jeszcze wtedy nie zaznawaliśmy, choć się zbliżała.
Nie było żadnych plakatów z piłkarzami, nalepek, gadżetów?
Nic. Były barwy klubowe w sensie - koszulki. Jako chłopak bardzo mocno grałem wtedy w piłkę, ale na Błoniach, za boiskiem. Nigdy się nie zapisałem do trampkarzy, moim zdaniem z powodów estetycznych. Ci chłopcy, którzy trenowali w Cracovii mieli stare koszulki dorosłych zawodników, sprane, do kostek. Jak dziesięciolatek wkłada koszulkę po dorosłym zawodniku, to nie wygląda najlepiej. Trampkarze nie mieli swojego sprzętu. Budynek przy stadionie, niski barak, żadnych innych zabudowań. Jeden człowiek zajmował się sprzętem. Był to słynny pan Wiecheć, konserwator sprzętu, naprawiacz piłek, znany wszystkim piłkarzom i kibicom. Bóg Ojciec i Duch Święty Klubu i Stadionu. Naprawiał korki, piłki itd. Więc ja, będąc obok tego wszystkiego, nie miałem szans na inną drogę. Cracovia była moim podwórkiem. Myśmy na bocznym boisku też grywali. Szliśmy na trening, za bramką kopaliśmy, oni nam dawali chętnie piłkę. Dostaniesz podanie od Hausnera, to ci zostanie na całe życie.
A na mecze Wisły chodziłeś, czy nie? Bo podejrzewam, że byłeś pierwowzorem szalikowca.
Owszem mam szalik, ale jest to szalik zarazem Cracovii i Polonii Warszawa. Mam też ofiarowaną mi parę lat temu przez moją drużynę koszulkę, z podpisami chłopców jeszcze z III ligi. Grałem w niej parę razy, bo przecież, jak mówi, a raczej, jak z pewnością chciał powiedzieć, Zbigniew Herbert: "Bądź wierny - graj". A w tamtej zamierzchłej epoce chodziłem na wszystkie mecze.
W ogóle dopuszczałeś do świadomości istnienie innych klubów? Choćby krakowskich?
Wisła była ważna, ale że tak powiem, nie miała wyłączności. Chodziłem na Garbarnię, na Wawel, na Wisłę, na Cracovię. Na Hutnika chyba nie. Nie pamiętam w ogóle tej drużyny z dzieciństwa. Istniał i przecież istnieje taki model - kibicujesz swojemu małemu klubowi i jakiemuś ważnemu ligowcowi, Górnikowi Zabrze, albo w planie światowym Realowi Madryt, albo z całą brawurą jesteś kibicem FC Santos, bo tam gra Pele. Kochasz się w koleżance z klasy, ale przychylnie rejestrujesz istnienie całkiem na oko dorosłych siódmoklasistek, nie mówiąc o równie egzotycznych jak Real czy Santos miss Europy czy miss świata.
Wisła była dziewczyną jedną z wielu, tyle że z sąsiedztwa...
Wisły nie lubiłem. Nie miałem pojęcia, że to jest politycznie wskazane, bo to klub milicyjny. Mój pierwszy w życiu mecz pierwszoligowy, to była oczywiście Wisła, bo Cracovia zawsze w tej drugiej. Wisła zremisowała wtedy ze Stalą Sosnowiec 0: 0, a może i ten Sosnowiec wygrał. To była tak nudna piłka, że ja od razu nie lubiłem tej Wisły... Przecież nie da się być kibicem Cracovii i sympatyzować z Wisłą. To jest wbrew naturze, tak po prostu jest świat urządzony. W latach krakowskich byłem w przyjaźni z Jankiem Nowickim, wielkim kibicem Wisły. I przyjaźń przyjaźnią, ale jako kibice zachowywaliśmy fundamentalną tożsamość. Ja mu wyznawałem z bólem: "Janku, Cracovia przegrała". A on odpowiadał: "Nie boleję nad tym". Nie dziwota, że stosunki się rozluźniły. Z wiekiem, niestety, fundamentalizm, tak jak inne rzeczy, słabnie. Teraz w Warszawie, kiedy zdarza mi się deklarować, że "lubię oba warszawskie kluby", mam świadomość że wygłaszam samobójcze, kompromitujące mnie intelektualnie i dezawuujące moralnie zdanie. Równie kompromitująca jest okoliczność, że od czasu, jak trenerem został Kasperczak, zacząłem interesować się, a nawet w pewnym wąskim sensie życzliwie obserwować Wisłę. Myślę, że to są swoiste starcze zwyrodnienia. Ale w tamtych czasach byłem młody i tak jak Pan Bóg przykazał na każdy mecz Wisły chodziłem, po to, by kibicować przyjezdnym. Byłem i jestem wierny barwom Cracovii. Barwy mają siłę mitu. Niedawno w nocy, pierwszy raz w życiu byłem przeciwko Brazylii w meczu z Paragwajem. Zawsze jestem za Brazylią. Ale Paragwaj ma biało-czerwone pasy. Jak widzisz pasiaki w Limie, to Brazylia się nie liczy. No i udało się - pasy pany, Paragwaj wygrał.
Oglądasz po nocach takie mecze?
Szczerze powiedziawszy, usnąłem na początku i obudziłem się pięć minut przed końcem. Ale ja to oglądam. To, co jest w Ameryce teraz, to jest dla mnie wielki detoks po Grekach, po tej europejskiej doskonałości, po piłkarskim faszyzmie. Znów wszystko jest takie, jak było w dzieciństwie. Na przykład oczywista zasada, że gramy bez spalonego. Zostajesz reprezentantem kraju, ale całe życie grałeś na plaży bez spalonego. Jest mecz Ekwador - Urugwaj i co ja z zachwytem widzę? Siedmiu, a może dziewięciu Ekwadorczyków na spalonym! Rozumiesz, co to jest za przyjemność. Polecieli wszyscy pod bramkę - bo przecież trzeba gola strzelić. Zero taktyki, to znaczy jedna obowiązuje odwieczna i fundamentalna zasada: wszyscy lecą w kierunku piłki, wszyscy bramkarze słabi, na moim mniej więcej poziomie, bo wiadomo, jak nie umiesz grać, to stoisz na bramce. Nikt przecież nigdy nie chciał być bramkarzem i w całej Ameryce Południowej do dziś nikt nie chce być bramkarzem. Obyczaje takie, jakich nie ma nawet u nas, kiedy gramy z chłopcami z "Polityki" w sali. Ostatni się nie kiwa. A tam stoper, ostatni przed bramkarzem, kiwa się z napastnikiem. Kiwa się jak jasny gwint i ma rację, bo kiwać trzeba w każdej sytuacji, rozumiesz. W jakimś meczu światło nagle zgasło. Ćwierć boiska w ciemnościach, a oni grają nadal. Czysta, ludzka piłka, żadnego kagańca taktycznego, przyjemność, wolność. Biało-czerwone kostiumy i świetnie słyszalne ryki trenerów i bluzgi zawodników, patrzę w telewizor, oglądam transmisję z drugiej półkuli i czuję się jak na Cracovii.
Nie mam nic do ciebie ani do Cracovii, ale patrząc na to chłodnym okiem, weszła do ligi jeszcze jedna drużyna. Przekonaj przeciętnego kibica, że stało się coś wyjątkowego. Na mnie działa magia lat dwudziestych, chociaż nie było nas wtedy na świecie. Ale my jesteśmy chyba już na straty...
To jest to samo, co działo się, kiedy do ligi weszła po latach warszawska Polonia. Wszedł mit. Grają zupełnie inni zawodnicy, to jest całkiem inna drużyna, ale to jest zarazem ten sam klub co w latach dwudziestych. Wiesz, w pewnym sensie di Stefano do dziś gra w Realu Madryt.
Jak się popatrzy na Cracovię z lat dwudziestych, to tam parę osób skończyło studia. To był doktor Mielech, który powołał do życia Legię. To byli ludzie, którzy stworzyli "Przegląd Sportowy" itd. Na mnie to bardziej działa, chociaż ja ich nigdy nie widziałem na oczy.
Cracovia miała dosyć wyrafinowane i elitarne środowisko. Aktorzy na trybunach. Intelektualiści i uczeni. Profesor Kazimierz Wyka, nieraz na lekkim gazie. Jerzy Harasymowicz piszący wiersze. Pamiętam jedne z ostatnich ligowych derbów Cracovia - Wisła. Cracovia wygrywa 2: 1. Obie bramki strzela Cezary Tobollik, wielki talent i nadzieja, potem gdzieś, niestety, przepadł w Austrii. Ojciec - piłkarz Stali Mielec. Na drugi dzień w "Gazecie Krakowskiej", wyeksponowany jest cykl liryków Jerzego Harasymowicza napisanych tej nocy, a czczących zwycięstwo Cracovii. Jakie to były wiersze, takie były, ale były. Chodziło o to, że jedną z bramek Tobollik strzelił prosto z rogu, czyli z kornera. Harasymowicz opiewał tę bramkę, a wiersz kończył się tak: "i sprawił te czary, prosty chłopak Tobollik Cezary". Wiersz na cześć piłkarza, napisany przez poetę swego czasu porównywanego z Gałczyńskim.
To jak Wierzyński o Zamorze...
Moim zdaniem nie gorzej. Ale powiem ci coś jeszcze. W latach dojrzałych, kiedy Cracovia już miała pewne perypetie, a ja byłem człowiekiem żonatym, mój teść był i działaczem i wielokrotnym prezesem Cracovii. Nie mówię, że ożeniłem się po to, by zostać zięciem prezesa Cracovii, ale nie mogło też być zupełnym przypadkiem, że pokochałem córkę prezesa Cracovii. Mój były teść nazywa się Julian Rejduch. Znana swego czasu postać w życiu polityczno-ekonomicznym Krakowa i Małopolski. Ważny dygnitarz, dobry człowiek i prezes Cracovii. Parę razy oglądałem z nim mecz, stojąc w gronie działaczy, za bramką. Ale to nie było dobre, bo jak gra nie szła, to, że tak powiem, gniew ludu skupiał się i na nas. Mój były teść, a do dziś bliski mi człowiek i przyjaciel jest kibicem Cracovii na granicy pomieszania zmysłów. On doszedł w szaleństwie kibicowania Cracovii do takiego stanu, że nie dawał rady oglądać meczów. Nie wytrzymywał nerwowo. Siedział na trybunach ze spuszczoną głową i wzrokiem przez 90 minut wbitym w ziemię. A potem przestał chodzić, bo się bał, że umrze. Kibic, który się boi, że umrze z emocji. To trwa do dzisiaj i tyczy też meczów kadry. Zadzwoniłem do niego w dzień awansu. W domu było tak jak na Wigilię, Boże Narodzenie, w Nowy Rok. Siedzieli przy stole, biesiadowali, wielkie i prawdziwe święto nastało - Cracovia weszła!.
Przypuszczam, że takich domów jest więcej w Krakowie?
Tak może być. Cracovia wyzwala wysoką temperaturę uczuciową w kibicach swoich. Bo żeby kochać taki klub, to trzeba mieć albo dewiację, albo wielką miłość. -
-
-
Jerzy Pilch w Rzeczpospoltej o Cracovii
piękny wywiadzik a najbardziej podoba mi sie:
Bo żeby kochać taki klub, to trzeba mieć albo dewiację, albo wielką miłość.
cos w tym jest, jestem psycholem jezeli chodzi o PASY...
pasiasci dewianci powstanmy razem.. ;))
Bo żeby kochać taki klub, to trzeba mieć albo dewiację, albo wielką miłość. w krótkich słowach nazwał mnie super tekst
ciekawe jest ,ze kiedy poznalem Jurka nie mowilismy o Cracovii ale czulismy sympatie do siebie ,moze wlasnie miedzy innymi ta milosc do tego samego klubu byla tego powodem.............o tym ,ze jest kibicem Cracovii dowiedzialem sie o wiele puzniej...........
Wiadomość zmieniona (25-07-04 22:52)
Ma gość klasę.
Jeden z niewielu, który umie w mediach tak ładnie mówić o Cracovii.
echhhhhhhhhhh
lepiej sie poczulem
Pieknie pieknie
Panie Jerzy wsiadaj Pan w ten pociag Inter City
i zapraszamy na pierwszy mecz w Krakowie...
Pasy po wsze czasy
Co za tekst:).
"Cracovia wyzwala wysoką temperaturę uczuciową w kibicach swoich. Bo żeby kochać taki klub, to trzeba mieć albo dewiację, albo wielką miłość."
O mój Boże!
Po prostu piękne!
"W domu było tak jak na Wigilię, Boże Narodzenie, w Nowy Rok. Siedzieli przy stole, biesiadowali, wielkie i prawdziwe święto nastało - Cracovia weszła!."
Ja muszę się przy czytaniu takich tekstów strasznie pilnować - za mięki jestem...
Wywalcie z tego cenzora to "KRAKOWIE". Strasznie to przeszkadza, a ewentualna "obraza" jest nie warta tego zamieszania.l
Mocny gość lubię Go
ja pierdziele - text o pilce poludniowo-amerykanskiej miażdży :))))))
Prze Agent :]
miażdży: [i]"...i tak jak Pan Bóg przykazał na każdy mecz Wisły chodziłem, po to, by kibicować przyjezdnym..."[/i]
Senior-Blues a moze to ta dewiacja lub milosc?? :)))))))))))))))))))
i jako kibic Pasów nie zapomkniał napisac "........ Wisły nie lubiłem. Nie miałem pojęcia, że to jest politycznie wskazane, bo to klub milicyjny....." :):)
dla mnie gość jest "debeściak"
naprawde super GOŚĆ powinni zaprosić go na pierwszy meczyk dużo pisze o PASACH i nie tylko jak jest dobrze!!!
Jako jeden z niewielu pamięta co to jest prawdziwa piłka i co to jest prawdziwa Cracovia... . I dobrze że jest ktoś kto o tym przypomina!
Pilch obiecal ze na pewno bedzie na pierwszym meczu wiec mozna sobie darowac zapraszanie go na siłę, facet czeka na to ponad 20 lat i nie trzeba mu przypominać,
pozdrawiam z Cieszyna
Wiadomość zmieniona (27-07-04 16:31)
Cześć, wygląda na to, że interesuje Cię ten temat!
Kiedy utworzysz konto, będziemy w stanie zapamiętać dokładnie to, co przeczytałeś, dzięki czemu możesz kontynuować dokładnie w miejscu, w którym skończyłeś. Otrzymasz również powiadomienia, gdy ktoś Ci odpowie. Możesz także użyć „Lubię to”, aby wyrazić swoje uznanie. Kliknij przycisk poniżej, aby utworzyć konto!
Aktualnie przeglądający (1 użytkowników)
Goście (1)