W Sączu przy pełnych trybunach Makuch walczy z Bojarskim. Jest 60 minuta i Sandecja prowadzi już 3:0. Fotka z meczu:
[img]http://www.pogon.v.pl/fotorelacje/albums/684/IMG_1373.JPG[/img]
-
-
Re: Dalsze losy naszych byłych sportowców, trenerów , smakowite historyjki itp.
Krzywicki strzelił dwa gole dla Uni Janikowo w wygranym 2-0 meczu z Jarotą Jarocin.
Darek Kłus strzelił dziś w Radzionkowie następną bramkę dla Sosnowca.
Okińczyc strzelił gola dla Lechii Zielona Góra.
Na pewno zastanawiacie się (zwłaszcza niektórzy) co słychać u pewnego "czarodzieja" piłki nożnej...
Otóż Arpad Majoros żyje i ma się dobrze. Gra w świetnej drużynie (Vasas), wychodzi w pierwszym składzie i należy do największych gwiazd ligi.
Kibice go kochają, a on wreszcie znalazł klub, w którym ktoś na niego stawia i dostrzega niebagatelny potencjał.
W wielkim zaufaniu przesyłam Wam kilka świeżych fotek "węgierskiego Ronaldo". Patrzcie i płaczcie...
[URL=http://img215.imageshack.us/i/arpad1.jpg/][IMG]http://img215.imageshack.us/img215/6057/arpad1.jpg[/IMG][/URL]
[URL=http://img528.imageshack.us/i/arpad2.jpg/][IMG]http://img528.imageshack.us/img528/7014/arpad2.jpg[/IMG][/URL]
[URL=http://img153.imageshack.us/i/arpad3.jpg/][IMG]http://img153.imageshack.us/img153/1913/arpad3.jpg[/IMG][/URL]
Jak widać Arpi dorobił się nawet własnej flagi, którą kibice wywieszają na tamtejszej Maracanie...
Nie wierzę :D ARPAD MAJOROS gwiazda A klasy węgierskiej. Wyrywa wiejske małolaty z pod opieki Taty :)
4 dni później
No to w poniedziałek gra w derby Budapesztu
17:30 Ferencvaros - Vasas Budapest
Doktor nie jest byłym, ale jego wywiad najbardziej pasuje do tego wątku.
==
[i]Polska mentalność nie pozwala się uczyć. U nas trenuje się tak, jak trenowało się 30-40 lat temu. Wyniki polskiego futbolu mówią zresztą wszystko[/i] - mówi w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego" znakomity fizjolog, znawca bolączek polskich piłkarzy, współtwórca sukcesów wielu polskich drużyn [b]doktor Jerzy Wielkoszyński[/b].
Tomasz Mucha:
Rzadko pan się publicznie wypowiada.
dr Jerzy Wielkoszyński:
Wie pan - mamy konflikt interesów. Dziennikarz to niepewna osoba. Żyje z tego, żeby napisać coś ciekawego, dobrego. I czeka na podpowiedź. A ja z tego nie żyję. Bronię się przed tym.
Mucha:
Mimo wszystko spróbuję.
Wielkoszyński:
O wielu rzeczach nie mogę mówić. Nie chcę być na tapecie, nie interesuje mnie, co o mnie napiszą. Podobno przyjmuję w Piekarach Śląskich? To głupstwo, ale ja tego nie prostuję. Określenia "szaman", "znachor" - to mnie w ogóle nie interesuje. Mnie wygodnie być w głębokim cieniu moich wychowanków, trenerów, żeby móc się swobodniej poruszać.
Mucha:
Rozumiem. To może od początku? Urodził się pan w Łucku, na terenie dzisiejszej Ukrainy. Wracają wspomnienia?
Wielkoszyński:
Pamiętam takie rzeczy, że aż dziw! W Łucku mieszkałem przecież do 15. roku życia. Na przykład śmierć Piłsudskiego. Miałem wtedy 6 lat. W domu - tragedia, płacz. W Polsce nie było chyba wtedy człowieka, który nie darzyłby marszałka szacunkiem. Nie mówię o politykach. Ale dla przeciętnej rodziny to był symbol - człowiek bliski, niemal dziadek.
Mucha:
Gdy wybuchła wojna miał pan 9 lat i...
Wielkoszyński:
Miałem iść do czwartej klasy. Byłem zdolnym dzieckiem i zacząłem szkołę od razu od drugiej. Nagle zaczyna dziać się wiele zaskakujących rzeczy. Najpierw przychodzą bolszewicy, następnie Niemcy, a potem wracają bolszewicy. Wybuch wojny niemiecko- radzieckiej w 1941 uratował mnie przed wywózką na Sybir. Za dwa dni byłem wyznaczony do transportu. W posiadłości rodzinnej było olbrzymie podwórze i zacząłem gromadzić psy. Miałem ich 12, w tym "Hitlera" i "Stalina" - jak uciekli ruscy. Ale ruscy wrócili i była trwoga, żeby tylko przy kimś nie krzyknąć do psa "Stalin"!. Po drodze jest getto. Łuck to było miasto żydowskie, choć miało tylko 40 tysięcy mieszkańców - wojewódzkie. Tu Niemcy mordowali Żydów z okolic. To wszystko działo się na moich oczach. Widziało się rozstrzeliwanych ludzi, słyszało, patrzyło na znajomych... To rzeczy, o których niechętnie się rozmawia, ale które trudno zapomnieć. Tym bardziej, że wywodziłem się z nurtu antysemickiego: "Nie kupuj u Żyda!", "Bij Żyda!". Tak było.
Mucha:
Pan też bił?
Wielkoszyński:
Byłem buntowniczy. Rok przed wojną przeniesiono mnie do szkoły żeńskiej, bo w swojej biłem się z kim popadło. W lesie były bitwy na kamienie i kije pomiędzy chłopcami "czerwonymi" i "białymi". Dzisiaj to bardzo trudne do zrozumienia, jak wygląda wojna. Bomby walające się na ulicach, pełno amunicji, broni, powszechna umiejętność posługiwania się nią. Albo opuszczony czołg, a w nim trup, którego trzeba było wyciągnąć, żeby do niego wejść. Ciągłe przygody, a ja byłem szefem wszystkich burd i awantur. Podstawówki w ogóle nie skończyłem. Ale po przemiale wojny zmieniłem spojrzenie. Teraz, jak słyszę jakiegoś antysemitę, to nie mogę się nadziwić, jak człowiek światły może takie poglądy wygłaszać. Ale ja też taki byłem. Podczas wojny mogłem robić wszystko, co chciałem. Nikt nie był w stanie mnie utemperować. Wszyscy pili, to ja też, zacząłem, jak miałem 14 lat.
Mucha:
Kiedy przyszło otrzeźwienie?
Wielkoszyński:
To trwało jakieś 4 lata. Sport mnie wyprostował. W liceum w Bytomiu nauczycielem wf był Józef Kurek. Bezinteresowny, uczciwy, ufał ludziom. I wszyscy go szanowali. Potrafił namówić chłopców, żeby ferie świąteczne spędzić w nieogrzewanej sali gimnastycznej i robić siatki druciane w oknach. Raz złożył skrzynię do skoku i zapytał, kto pierwszy przez nią przeskoczy. Zgłosiłem się. Upadłem, rozwaliłem głowę, krew, panika. Po chwili znów pytanie: "kto przeskoczy?". I znowu ja, z bandażem na głowie. Tym razem się udało.
Mucha:
Jak z rodziną trafiliście na Śląsk?
Wielkoszyński:
Przewieźli nas ruscy "przyjaciele" w otwartym wagonie. Wysiedliśmy w Bytomiu, bo cały czas się mówiło, że zaraz będziemy wracać do Łucka, to po co jechać dalej? Rodzice znaleźli opuszczony dom, na ulicy Didura. Najnowszy poniemiecki, z 1937 roku. Parter był zdemolowany przez krasnoarmiejców, więc ulokowaliśmy się na ładniejszym piętrze. Ale szybko przybył jakiś dygnitarz, napisał sobie na drzwiach kartkę i w ciągu jednego dnia z tego piętra nas wyrzucił. Wróciliśmy na parter.
Mucha:
Bez podstawówki skończył pan studia?
Wielkoszyński:
Poszedłem do liceum, choć nic nie umiałem. Jak je skończyłem - nie wiadomo. Potem nie przyjęli mnie na Akademię Medyczną, bo znalazły się dokumenty, że ojciec był w AK. Ale w wojsku uprosiłem szefów, żeby zdawać egzaminy w Białymstoku. A tam moich papierów nie było. Zdałem egzamin. Armia musiała mnie zwolnić na studia. Następnie przeniosłem się do Zabrza Rokitnicy.
Mucha:
Uprawiał pan lekkoatletykę?
Wielkoszyński:
Biegałem średnie dystanse, ale już w wieku 30 lat byłem trenerem kadry skoku wzwyż u Jana Mulaka. To był człowiek, który mnie ukształtował. Był moim mentorem przez całe niemal życie. Radykalny w postawie i poglądach politycznych, do końca uczciwy. Wspaniały wykładowca. Swoją wiedzą potrafił zjednywać sobie ludzi. Mistrz integracji. Na obozie każda grupa szkoleniowa musiała przygotować jeden wieczorek dla wszystkich, a każdy trener - jeden temat szkoleniowy dla trenerów z innych grup. A ja - młody szczawik w tym towarzystwie. Nogi mi drżały. Trenerem byłem do 1975 roku. Kończyłem w AZS Rokitnica, gdzie stworzyłem sekcję lekkoatletyczną.
Mucha:
I trafił pan do siatkówki?
Wielkoszyński:
Aleksander Skiba został po Hubercie Wagnerze trenerem kadry. I zaprosił mnie na zgrupowanie do Zakopanego. Ja tam przyjechałem, ale zobaczyłem spaloną ziemię. I uciekłem. Nie miałem żadnej szansy. Ale Skiba został trenerem Płomienia. I zdobyliśmy Puchar Europy.
Mucha:
Pana konikiem jest szybkość. Dlaczego ona jest tak ważna?
Wielkoszyński:
Bo szybkość czyni różnicę. Załóżmy, że piłkarsko jesteśmy na równym poziomie, ale ja jestem od pana szybszy - to na przestrzeni 5-6 metrów zdobywam przewagę, która wystarcza mi, by wcześniej włożyć nogę, głowę, łokieć, zablokować się, zasłonić. Tą zasadą cechuje się każdy dobry klub, łącznie z Barceloną. Ale najlepszy obecnie dorobek treningowy, szkoleniowy, metodyczny mają Francuzi. Wystarczy popatrzeć na ich gry zespołowe. Za dwa, trzy lata będą rządzić światowym tenisem. Rok temu w Australian Open mieli 18 zawodników. Osiemnastu! To efekt systemu myślenia i szkolenia, którym i ja się posługuję od 20 lat. U nas, niestety, dominuje patrzenie przez pryzmat wytrzymałości. A to jest wróg siły i szybkości.
Mucha:
Skąd pan czerpie tę wiedzę?
Wielkoszyński:
Mam pacjenta, od którego nie biorę pieniędzy. Ale gdy jedzie do Stanów Zjednoczonych, to przywozi mi 50 kilo książek. Trenerzy, z którymi współpracuję, tłumaczą je i wyciągają z nich to, co ważne. Syn Tomasz, specjalista diagnostyki medycznej, tłumaczy wiele rzeczy z internetu. Oczywiście większości z nich nigdy nie wykorzystam. Polski sport leży odłogiem. To całe mówienie o sukcesach... To są przypadki, loteria. Talent niebywały się zdarzy. Ale nie ma żadnego systemu.
Mucha:
W kraju dominuje jednak przekonanie o "wspaniałej polskiej myśli szkoleniowej"...
Wielkoszyński:
Ale u nas nie ma żadnego programu szkolenia trenerów! Kończy pan studia i już, koniec. Potem jest pan skazany na samego siebie. Jakby pan wziął dwie książki i nauczył się ich na pamięć, to będzie pan wiedział tyle samo, ile człowiek z tytułem profesora. Jeżeli ma pan jeszcze sympatyczny wyraz twarzy i zdolność łatwego mówienia, to zostanie pan wybitnym fachowcem. Ma pan wiedzę wyuczoną, ale nigdy jej nie stosował. Między wiedzą a praktyką jest zaś ogromna droga, którą trzeba przejść i sprawdzić, czy to wszystko działa, tam, na końcu. Jak działa - to jest największa sztuka.
Mucha:
U pana najczęściej działa?
Wielkoszyński:
Sport drużynowy nie jest tak wymierny. Łatwiej o ocenę pracy z jednostką. Dochodzi jeszcze jeden element - błyskawiczny rozwój nauki, który powoduje, że wszystko wywraca się do góry nogami w ciągu dekady. W medycynie, jeżeli wybitny fachowiec przez pięć lat nie idzie z duchem postępu, to wypada, nie ma go. I osiada na posadkach - to tu, to tam, gdzie zapłacą. Trener, który się nie rozwija, też zakotwiczy raz tu, drugi raz tam. Bo u nas trenuje się tak, jak trenowało się 30-40 lat temu. I odpowiedź o stan polskiego futbolu robi się prosta. A nasza mentalność nie pozwala się uczyć. Wie pan jak wyglądają słynne wyjazdy na szkolenia do Warszawy?
Mucha:
???
Wielkoszyński:
Jeden trener mówi: "Co oni tam pieprzą, przecież ja to wszystko wiem"; drugi: "A co ten facet zrobił w życiu, że on nas tu będzie pouczał?"; a trzeci na to: "Stary, chodźmy się napić"...
Źródło: Przegląd Sportowy
Nasi są tymi trzecimi!!!
Bartek Dudzic przeprowadził na ŁKS-ie kilka rajdów i zanotował asystę przy zwycięskiej drugiej bramce.
Więzadła Kuliga
Od 7 marca (mecz z GKS i kontuzja) do 29 marca (zabieg artroskopii) Przemysław Kulig żył w niepewności. Dopiero poniedziałkowa operacja kolana przesądziła o konieczności rekonstrukcji uszkodzonych więzadeł w kolanie.
- Cieszę się, że to już za mną. Jestem ambitny i zrobię wszystko, by wrócić na boisko jak najszybciej tylko się da - przekonuje Przemysław Kulig, który do ostatniej chwili łudził się, że więzadeł nie trzeba będzie "odtwarzać" na nowo i jego powrót do gry będzie kwestią tygodni, a nie miesięcy. - Przez trzy tygodnie po urazie nie odczuwałem bólu ćwicząc na siłowi. Trenowałem, bo jakoś nie mogłem się pogodzić z myślą o długim rozbracie z piłką. Niestety, życie przewidziało inny scenariusz i jestem już po artroskopii i rekonstrukcji więzadeł kolanowych, która miała miejsce w Żorach - relacjonuje Kulig.
Piłkarz miał wybór: więzadła sztuczne lub pobrane z własnego organizmu. Przy zastosowaniu tych pierwszych można wrócić do gry po 3-4 miesiącach pauzy, natomiast przy naturalnych, okres ten wydłuża się o jakieś dwa miesiące. - Mam mocne mięśnie, więc zdecydowałem się na technikę naturalną. Pauza i tak w głównej mierze zależy od skuteczności rehabilitacji. Ubolewam, że w tej rundzie już nie zagram, bo bardzo chciałem pomóc chłopakom w wywalczeniu awansu. Tak samo chciałem udowodnić kibicom, że jestem dobrym prawym obrońcą i zasługuję na grę w Górniku - martwi się 29-latek.
Źródło: Górnik Zabrze/90minut
Czy on nie byl wypozyczony do konca sezonu do Gornika?
Był a ra3ej dalej jest
http://www.weszlo.com/news/4774
Piłkarze GKS Katowice osiągnęli miażdżącą przewagę nad gośćmi w pierwszej połowie, ale gole strzelali dopiero w drugiej. Na prowadzenie w 57. minucie, po dwójkowej akcji z [b]Bartłomiejem Dudzicem[/b], wyprowadził katowiczan Paweł Buśkiewicz,
Ale Dudzuc nie jest naszym BYŁYM sportowcem.
Ci, którzy wyjazdowe zwycięstwo GKS-u Katowice nad ŁKS-em Łódź mieli za dzieło przypadku, otrzymali w piątek jasny sygnał: tutaj o przypadku mowy być nie może. Co więcej, zwyciężając w bardzo dobrym stylu z silną Wartą Poznań, zawodnicy z Bukowej sprawili, że do Roberta Moskala, szkoleniowca zespołu, katowiccy kibice przekonali się już chyba na dobre.
- Zaraz po przyjściu do klubu prosiłem fanów, żeby ocenili nas dopiero po całej rundzie. Zespół, którego skład został znacznie zmieniony, nie będzie przecież od razu zgrany. Ale i tak myślę, że ten wspólny język łapiemy naprawdę bardzo szybko - uważa następca Adama Nawałki.
Zadowolony może być również ze swojej ręki do transferów. Ściągnięci przez niego gracze zaczynają bowiem odgrywać z drużynie coraz poważniejsze role. W ataku brylują Paweł Buśkiewicz i Bartłomiej Dudzic, w obronie zaś pewne miejsce ma już Jakub Dziółka.
W pojedynku z poznaniakami widać to było jak na dłoni. Buśkiewicz strzelił piękną bramkę, przy której asystował mu Dudzic. Z kolei Dziółka nie dość, że zrobił swoje w tyłach, to jeszcze zadbał o to, by katowiczanie odskoczyli rywalowi na drugiego gola. - Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że z doborem zawodników przed rundą trafiliśmy - podkreśla szkoleniowiec.
http://www.sportslaski.pl/Szkoleniowiec-GKS-u-Katowice-Trafilismy-z-zimowymi-transferami,sport-slaski,17612,info.html
Marcin Bojarski rozegrał cały mecz Pogoni z Ruchem w Chorzowie. Bramkowy remis 1:1 stawia Pogoń w korzystnej sytuacji przed rewanżem.
Prezes Ruchu Radzionków nie dopuszcza do siebie myśli że mogliby nie awansować do I ligi, Jacek Wiśniewski nieustająco w pierwszym składzie
Jutro mecz z Elaną Toruń.
(A tak mi się Jacek przypomniał jak wczoraj patrzyłem na schodzącego Polczaka i wchodzącego Tupala)
Może i nie o byłym, ale na wypożyczeniu:
http://www.futbol.pl/artykul/81629.html
Wychodzi na to że Kulig do nas wróci i w formie raczej nie będzie.
Cześć, wygląda na to, że interesuje Cię ten temat!
Kiedy utworzysz konto, będziemy w stanie zapamiętać dokładnie to, co przeczytałeś, dzięki czemu możesz kontynuować dokładnie w miejscu, w którym skończyłeś. Otrzymasz również powiadomienia, gdy ktoś Ci odpowie. Możesz także użyć „Lubię to”, aby wyrazić swoje uznanie. Kliknij przycisk poniżej, aby utworzyć konto!
Aktualnie przeglądający (1 użytkowników)
Goście (1)