Miller była do niedawna jedną z największych gwiazd "NYT". Zdobyła Pulitzera za cykl artykułów o walce z al Kaidą po 11 września, jest autorką niezliczonych ekskluzywnych tekstów na pierwszej stronie gazety oraz kilku książkowych bestsellerów. W 2002 i 2003 roku Miller opublikowała kilkanaście artykułów na temat irackiej broni masowego rażenia.
Działo się to w momencie, gdy administracja Busha przekonywała, że tylko siłą można odebrać Saddamowi arsenały broni chemicznej, biologicznej i nuklearnej. Teksty Miller - często na pierwszej stronie - powoływały się na źródła w Białym Domu, Pentagonie, CIA oraz informacje od irackich emigrantów.
Dziś wiadomo, że głównym informatorem Miller był w tamtym czasie Ahmed Szalabi, faworyt waszyngtońskich neokonserwatystów, którzy szykowali go na nowego przywódcę Iraku. Szalabiemu zależało więc na wojnie i "życzliwie" podtykał administracji i dziennikarzom rzekomo supertajne informacje o składach irackiej broni masowego rażenia, których po prostu nie było.[...]
Obecna afera z udziałem Miller zaczęła się od orędzia o stanie państwa wygłoszonego przez George'a Busha w lutym 2003 roku.
Prezydent, przygotowując grunt pod inwazję na Irak, oskarżył wówczas Saddama Husajna, że próbował kupić uran w afrykańskim Nigrze i że jest to dowód na rozwój irackiego programu budowy broni masowego rażenia.
Kilka miesięcy później były ambasador USA w kilku krajach Afryki Joseph Wilson napisał artykuł dla "NYT", w którym ujawnił, że wiele tygodni przed przemówieniem Busha został wysłany z misją do Nigru, by sprawdzić doniesienia o uranie dla Saddama, i okazały się one nieprawdą. Wilson oskarżył Biały Dom o celowe wyolbrzymianie irackiego zagrożenia wbrew dostępnym, również dostarczonym przez niego, informacjom i dowodom. Wybuchł skandal, gdyż publiczne oskarżenia osoby z kręgu administracji pod adresem prezydenta w epoce George'a Busha zdarzają się bardzo rzadko.
Biały Dom był więc wściekły na Wilsona.
I właśnie wtedy do kilku dziennikarzy doszedł przeciek z Bialego Domu: Wilsonowi nie ma co ufać, gdyż jego misja w Nigrze i niby-sprawdzanie informacji o irackich zakupach były tylko wygodną przykrywką dla pracy w tym kraju jego żony Valerie Plame, cenionej tajnej agentki CIA, tropiącej przypadki handlu materiałami nuklearnymi.
Informację dyskredytującą Wilsona zdobyła dla "NYT" Judith Miller.
Prokuratorowi i sądowi odmówiła ujawnienia nazwiska informatora. Powoływała się na obowiązek utrzymania dziennikarskiej tajemnicy, gdyż obiecała to swojemu źródłu.
Źródło:
-
-
Jak działają dziennikarskie hieny
29 dni później
Skandaliczny fragment wywiadu młodych dziennikarzy Agory: Klaudiusza Slezaka i Krzysztofa Skórzyńskiego z Macierewiczem. Radio TOK FM - emisja na żywo.
==
[...]
TOK FM: W Internecie krąży wiele list, tzw. "polskich Żydów", zapewne Pan niejednokrotnie na taką listę trafił..
Antoni Macierewicz: Przykro mi nie, w Internecie nie widziałem.
TOK FM: A czy wie Pan, że na większości z nich są nazwiska z Pana listy agentów, że te listy prawie się pokrywają?
Antoni Macierewicz: Nie, nie wiedziałem tego, to po pierwsze, po drugie wątpię, nie wydaje mi się, aby tak było.
TOK FM: My to sprawdziliśmy. Czy jest Pan antysemitą?
Antoni Macierewicz: Nie, nie jestem antysemitą.
TOK FM: Te listy to jest przypadek?
Antoni Macierewicz: Jakie listy? Te, które są w Internecie? Ja ich nie widziałem i mojego punktu widzenia, nie mogę nic powiedzieć na temat ich autorstwa.
TOK FM: Oczywiście, to nie jest tak, że jest to notarialnie potwierdzona lista polskich Żydów, ale na takich wielu stronach antysemickich znajdują się takie listy i my sprawdziliśmy, nasza reporterka to sprawdziła, że większość nazwisk z listy tzw. "polskich Żydów" pokrywa się z Pana listą agentów...
Antoni Macierewicz: Ale ja nie chcę Pana martwić, ale tych zbieżności jest więcej. Nie wiem, czy Pan zdaje sobie sprawę z tego, mianowicie rok wcześniej zrobił swoją listę Pan minister Milczanowski, jak Pan wie, ona jest absolutnie tożsama z listą, którą ja zrobiłem. Czy Pan Milczanowski też miał jakiś związek podejrzany z listą polskich Żydów? Panowie, czy nie popadacie czasami w jakąś obsesję?
TOK FM: Ale to jest proste pytanie, Pan jest często określany jako antysemita. To też łatka, którą Panu przylepiono?
Antoni Macierewicz: Nie wiem, ja pierwsze słyszę, żeby ktoś mnie określał jako antysemitę, ale to bardzo ciekawe.
TOK FM: Przed przerwą chcemy poruszyć jeszcze jeden wątek...
Antoni Macierewicz: Ale zaraz, zaraz, Pan nie skończył, ale któż mnie określa jako antysemitę? A takie oskarżenie, które pada w radio, panowie się powołujecie na kogoś, a potem "Nie, to nie my, no skądże, my tak tylko słyszeliśmy, że ktoś mówił".
TOK FM: Ale my wyjaśniamy...
Antoni Macierewicz: No to kto mówił?
TOK FM: Są plotki...
Antoni Macierewicz: Pan mówi, że często mówiono, no to kto mówił?
TOK FM: My mówimy, że są takie plotki i dlatego pana zapraszamy, żeby to wyjaśnić. Nie wiem, czy Pan dobrze słuchał naszej sondy, Pan w sondzie też był określony jako antysemita.
Antoni Macierewicz: Rzeczywiście nie słyszałem tego, choć dużo tam było bzdur mówionych.
TOK FM: To już Pan wyjaśnił, że nie jest Pan antysemitą.
Antoni Macierewicz: Ja tego nie muszę wyjaśniać, nie ma powodu, żebym ja się w tej sprawie tłumaczył.
TOK FM: Ale my jako dziennikarze mamy prawo zapytać, prawda?
Antoni Macierewicz: Oczywiście.
TOK FM: No i zapytaliśmy, a przed przerwą chcemy poruszyć jeszcze jeden wątek. Pamięta Pan pewnie swoją odsiadkę w Zakładzie Karnym w Łupkowie?
Antoni Macierewicz: Znaczy wie Pan, powiem uczciwie i proszę mi wierzyć, że nie jest to kokieteria, nie pamiętam wszystkich odsiadek, bo było ich dużo. Część, na pewno, tego co się działo w Łupkowie pamiętam, ale też nie wszystko, bo Łupków był chyba czwartym więzieniem, do którego mnie w '84 roku wsadzono.
TOK FM: Ciężko było?
Antoni Macierewicz: W Łupkowie, nie, nie, w Iławie było dużo ciężej.
TOK FM: Bo dotarliśmy do opowiadań ludzi, którzy tam pracowali...
Antoni Macierewicz: Pracowali, czyli funkcjonariuszy?
TOK FM: Tak, tak. Opowiadają, że był Pan bardzo wulgarny, chamski, obżerający się frykasami z darów dla internowanych.
Antoni Macierewicz: No oczywiście, ciekawe, jakimi frykasami.
TOK FM: Szynkami chociażby.
Antoni Macierewicz: Szynkami, tak? To interesujące.
TOK FM: Podobno razem z kolegami karmił Pan psy szynką, którą dostawał Pan z darów dla internowanych.
Antoni Macierewicz: Tutaj wolałbym, żebyście Państwo podali nazwisko, bo rzeczywiście tym razem powinien zostać powołany do sądu.
TOK FM: Nie możemy.
Antoni Macierewicz: Jeżeli Państwo przeciwko ludziom osadzonym w więzieniu wykorzystujecie pomówienia funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, to jakby moralną jakość tego działania sami osądźcie.
TOK FM: Panie Pośle my pytamy, dlatego Pana tu zaprosiliśmy, żeby wyjaśnić ten incydent. Jesteśmy dziennikarzami, którzy mogą czasami zadawać czasami trudne pytania
Antoni Macierewicz: Ależ ja nie twierdzę, że nie, ja tylko chcę żebyście osądzili jakość moralną swojego postępowania.
TOK FM: Ale Panie Pośle, my zapytaliśmy wprost, czy to jest prawda?
Antoni Macierewicz: Ja odpowiedziałem wprost, a teraz sobie to osadźcie.
TOK FM: Czyli nie odpowie Pan na pytanie? Przytoczyliśmy parę faktów: wulgarny, chamski, obżerający się frykasami z darów dla internowanych, podobno razem z kolegami, karmił psy szynką, to jest z opowiadań jednego z pracowników tamtego zakładu karnego i teraz pytamy Pana wprost, to jest prawda czy to jest nieprawda?
Antoni Macierewicz: To jest nieprawda, rzadko jestem wulgarny, nigdy nie jestem chamski, nie obżeram się szynką, a na pewno w stanie wojennym nie karmiłbym nią psów, to po prostu wykluczone. Czy Pan kiedyś siedział w więzieniu, albo w takim zakładzie?
TOK FM: Nie mam nadzieję, że nigdy nie będę
Antoni Macierewicz: To informuje Pana, że podejście do psów, pilnujących więźniów, nie jest możliwe, informuję Pana i warto by, Pan sobie to uświadomił, gdy następnym razem spyta Pan o podobną rzecz, po rozmowie z gestapowskim kapo, kogoś z Oświęcimia. Niech Pan się zastanowi nad tym.
TOK FM: To tylko żeby była jasność, powiem to słuchaczom, to nie chodziło o żadnego gestapowskiego kapo, ani o żadnego klawisza, jak to się w Polsce określa, to był jeden z pracowników nazwijmy to sfery socjalnej zakładu karnego w Łubkowie.
Antoni Macierewicz: Ciekawe kto to jest sfera socjalna w takim razie?
TOK FM: Bardzo nam przykro, mamy obowiązek chronić naszych informatorów.
Antoni Macierewicz: Możecie się posługiwać bezkarnie takimi pomówieniami?
TOK FM: Broń Boże po prostu Pana zapytaliśmy. Panie Pośle to są pytania.
[...]
Źródło: Radio TOK-FM
Jak nie lubię Macierweicza, to teraz jestem z nim. Tzw. czwarta władza też powinna trochę po uszach dostać, bo chyba tej władzy niektórzy nadużywają.
Ten wywiad to mozna by przerobić na taki:
Dziennikarz: Czy jest Pan chuliganem?
klaros: Nie, nie jestem.
D: Ale przecież wielokrotnie Pana widziano w jednym miejscu z ludźmi znanymi ze stadionowych wybryków.
k: gdzie na przykład
D: No np. tu (pokazują zdjęcie trybuny, na której siedzę, a dwa rzędy pode mną liczni łysi, którzy palą szaliki)
k: i to ma być dowód na to, że jestem chuliganem?
D: no ale wie pan, pana widziano tuż obok tamtych wydarzeń
k: na tym sektorze i to nawet bliżej niż te łysole siada czasem aktor z Teatru Starego; czy wobec tego porozmawiamy za chwilę o moich wyczynach aktorskich?
itd.
RoMan, klima, czy możecie coś odpowiedzieć, ajk się przed taką demagogią bronić? Bo jak nie ma na to sposobu, to oznavcza, ze jedna z władz jest niekontrolowalna!
Czy to prawda ze gwalci pan małe dziewczynki? Ja tylko pytam..
Blady Niko, źródło podaj, źródło owej rozmowy.. nie podajesz ani daty audycji, ani strony www, ani adresu e-mail kogoś, kto ci to podesłał ;)
Klaros, bez przesady, polecam:
http://serwisy.gazeta.pl/wyborcza/1,34474,3027587.html
bardzo dobry kawałek Tomasz Wołka o bullterierze PiS-u..
nie sądziłem, że kiedykolwiek będe polecał artykuły Wołka, ale jednak.. ;)
pzdrw
http://serwisy.gazeta.pl/tokfm/1,70505,3026362.html
Poczytaj RoMku.
czy przestał Pan już brać łapówki?
no i odpowiedz tu na szybko :D
Dzięki Krzy?owiec, że mnie wyręczyłeś. I co Ro Man, zgadza się? Przytoczyłem dosłownie, prawda?
I przy okazji tekst Artura Drożdżaka z czerwcowego numeru "Press" o agenturze wśród dziennikarzy.
==
Ucho w redakcji
Prawo nie pozwala służbom specjalnym werbować agentów spośród kierownictwa mediów publicznych. Szefów mediów prywatnych oraz dziennikarzy - można. Czy agenci są wśród nas?
Nikt jak dotąd nie ujawnił współpracy dziennikarzy ze służbami specjalnymi. To dość oczywiste - ani tajne policje, ani ich agenci nie są tym przecież zainteresowani. Faktem jest jednak, że prawo pozwala werbować agentów spośród dziennikarzy, którzy mogą być niekiedy dla tajnych służb bardzo atrakcyjnymi współpracownikami.
Ostatnio głośno komentowano zmiany w prawie telekomunikacyjnym, które na telewizje kablowe nakładają enigmatycznie sformułowane obowiązki związane z obronnością kraju. Szczegółowych przepisów nie ma, ale właściciele kablówek uważają, że może chodzić m.in. o kontrolę korespondencji elektronicznej. Rozmaite służby chciałyby też uzyskać na szeroką skalę wgląd w konta e-mailowe.
Oficjalnie sprawy nie ma
Służby milczą. Porucznik Robert Szczepkowski z Biura Prasowego Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zapewnia, że nic nie wie o zatrudnianiu dziennikarzy w Agencji. Pytany o działania operacyjne mające na celu pozyskiwanie w mediach tajnych współpracowników, cytuje fragment ustawy z 1997 roku o ujawnieniu służby w organach bezpieczeństwa państwa lub współpracy z nimi w latach 1944-1990 osób pełniących funkcje publiczne. Zawiera ona zastrzeżenie, kogo ABW nie może pozyskiwać jako agentów: m.in. władz publicznej telewizji, radia, PAP-u i PAI-u na szczeblu centralnym i regionalnym. Dziennikarzy w tym zestawieniu nie ma.
- Ze względu na ograniczenia ustawowe nie udzielamy informacji, czy współpracują z Agencją dziennikarze niewymienieni w tej ustawie - mówi tajemniczo porucznik Szczepkowski. A pytanie, czy w redakcjach są zakładane podsłuchy lub podglądana poczta elektroniczna, zbywa odpowiedzią, że kontrolą operacyjną przeprowadzaną za zgodą Sądu Okręgowego w Warszawie mogą być objęte osoby popełniające najcięższe przestępstwa godzące w bezpieczeństwo wewnętrzne państwa, a nie poszczególne instytucje. - Ze względu na ograniczenia prawne ABW nigdy nie informuje opinii publicznej o realizowanych działaniach operacyjnych, takich jak kontrola korespondencji czy podsłuchy - kończy porucznik. Spekulacje o werbowaniu i podsłuchiwaniu dziennikarzy zdecydowanie ucina również Małgorzata Ossolińska, oficer prasowy Wojskowych Służb Informacyjnych. - To nie leży w kompetencjach naszej służby. Nie werbujemy, bo po co mielibyśmy to robić? - stwierdza.
Barbara Uhryn-Markiewicz, rzecznik prasowy ABW w Opolu, mówi o innej współpracy z dziennikarzami: - Podczas rutynowych szkoleń organizowanych przez firmy zewnętrzne wykładowcami bywają dziennikarze, którzy uczą ludzi ze służb swojego rzemiosła. Poznajemy elementy PR: komu najpierw udzielać informacji, jak przeprowadzać konferencje prasowe - zdradza opolska rzeczniczka.
Próbują
Krzysztof Kozłowski, od 40 lat redaktor "Tygodnika Powszechnego", pierwszy szef Urzędu Ochrony Państwa, mówi, że w 1990 roku zmieniono styl działania tajnych służb. - Zostawiliśmy wywiad i kontrwywiad, a pozostałe wydziały SB zlikwidowaliśmy. Utworzono w UOP Wydział Analiz, by zbierał informacje oficjalne: ulotki, prasę, a nie działał przez agenturę - stwierdza.
Czy mimo to służby specjalne nadal werbują dziennikarzy do współpracy? Wielu twierdzi, że tak. Witold Gadowski, dziennikarz śledczy z TVN-u, opowiada, że próbowano go - jak to określa: ordynarnie i nieskutecznie - zwerbować, gdy pracował w "Gazecie Polskiej". Jest też przekonany, że do dzisiaj w mediach nie została naruszona agentura Wojskowych Służb Informacyjnych - jedynej formacji, która nie była po 1989 roku weryfikowana.
W połowie lat 90. do współpracy namawiano też Annę Marszałek z "Rzeczpospolitej". - To było humorystyczne, bo w środowisku dziennikarskim znaliśmy tego człowieka z UOP-u i śmialiśmy się z niego, gdyż ze wszystkimi po kolei chciał rozmawiać i robił to dość nieudolnie. Wiem, że proponował też współpracę koleżance z "Życia Warszawy" i innemu znanemu dziennikarzowi - wspomina Marszałek. Co więcej, działo się to w czasie, gdy oficjalnie Gromosław Czempiński, szef UOP-u, deklarował, że podległe mu służby nie chcą wnikać w środowisko mediów. - Miałam zupełnie inne sygnały - utrzymuje Anna Marszałek. Gdy pojawiły się plotki o jej rzekomej współpracy ze służbami, ograniczyła swoje kontakty do oficjalnych wywiadów z kolejnymi szefami ABW lub WSI.
Była dziennikarka "Gazety Krakowskiej" Karolina Cwynar-Zubała twierdzi, że w latach 90. UOP próbował zwerbować jej koleżankę z innej redakcji, ale nie zgodziła się pójść na układ: informacja za informacje. Cwynar-Zubała pamięta też z tamtego okresu sprawę terrorysty "Gumisia", który dzwonił do "GK". - Oprócz policji w akcję jego ujęcia byli też zaangażowani ludzie z UOP-u i przynajmniej jeden telefon w redakcji był wtedy na podsłuchu - twierdzi dziennikarka.
Natomiast Wojciech Czuchnowski, dziennikarz "Gazety Wyborczej", wspomina dwa kontakty, które z perspektywy czasu uznaje za próbę werbunku. Pierwszy był na początku lat 90., gdy pracował w krakowskim "Czasie". Spotkał się na kolacji z dawnym znajomym z Ruchu Wolność i Pokój, który wstąpił do UOP-u. Rozmawiali o ostatnich tekstach prasowych: o biznesmenie, który popadł w tarapaty, oraz o związkach dawnej SB z firmami ochroniarskimi. - Chciałem zapłacić za kolację, ale rozmówca zaprotestował. Zażartowałem, że pewnie zapłaci z funduszu operacyjnego. Potwierdził, że płaci "firma". Byłem oburzony, bo przyjacielskie spotkanie zamienił na służbowy kontakt - opowiada Czuchnowski. Zerwał znajomość.
Drugi przypadek to wezwanie do UOP-u na nieformalne przesłuchanie. Nie podpisał niczego, choć sugerowano, że byłoby to wskazane. Dziennikarz "Wyborczej" przyznaje, że w latach 1999-2000 pracował jako urzędnik w MSWiA przy programie oświęcimskim. Potem wrócił do dziennikarstwa. Twierdzi, że ABW nie próbowała wykorzystać faktu, iż pracował w resorcie. - Teraz mam pięć spraw o naruszenie tajemnicy państwowej, ale chodzę na przesłuchania do ABW bez emocji - mówi Czuchnowski.
News za news
Tomasz Szymborski z "Rzeczpospolitej" ostrzega z kolei przed tzw. agentami wpływu w redakcjach. - Tacy dziennikarze dostają materiały ze służb i publikują je bez sprawdzenia, czy to nie jest gra ze strony ABW - mówi. Uważa, że takiego agenta pozyskuje się szantażem, np. zatuszowaniem jazdy po pijanemu czy skandalu obyczajowego. - A potem podrzuca mu się gotowe teksty do druku i grozi palcem, gdyby się ociągał z wypełnieniem swojej roli - komentuje Szymborski.
- Dając dziennikarzowi tajne materiały, łatwo go zwerbować, mieć na niego haka, a niektóre redakcje nie pytają o źródło pochodzenia wiadomości - uważa Wojciech Czuchnowski z "GW". Wątpliwości, że niektórzy dziennikarze są na garnuszku służb, nie ma Piotr Pytlakowski z "Polityki". Uważa, że to widać po wiedzy, jaką dysponują. Nie chce jednak wymieniać nazwisk, bo nikt nikogo nie złapał za rękę. Mimo to jest przekonany, że przez ulubionych dziennikarzy UOP, a teraz ABW załatwia swoje interesy.
Z kolei Bertold Kittel, dziennikarz śledczy "Rzeczpospolitej", powątpiewa, by agenci w redakcjach mieli rzeczywisty wpływ na ich funkcjonowanie. Uważa, że ciężko byłoby manipulować taką strukturą, bo jest zbyt liczna, a teksty przechodzą przez ręce sekretarzy redakcji, szefów działów, wielu innych osób, które muszą je zaakceptować. - Ale przypominam sobie, że pięć lat temu analityk z wywiadu chciał się zatrudnić w dziale zagranicznym dużej gazety i to wyszło na jaw - opowiada.
Sceptycznie do opowieści o agentach podchodzi Łukasz Starzewski, który od 15 lat pisze w PAP-ie o służbach specjalnych. Uważa, że historie o takich próbach to tylko dodawanie sobie przez dziennikarzy splendoru. - Służby teraz nie werbują i to ze strachu, że ktoś im podłoży świnię i opublikuje, jak to się odbywa - uważa Starzewski.
Pluskwy
Anna Marszałek jest przekonana, że służby szukają w mediach współpracowników wśród ochroniarzy, informatyków, którzy mają dostęp do wewnętrznej sieci. - Spotkałam się nawet z wynoszeniem tekstów przed drukiem - mówi. Jest niemal pewna, że jeden z byłych dziennikarzy Programu III Polskiego Radia współpracował z WSI.
Fotoreporter PAP-u Jacek Bednarczyk pamięta z kolei, jak funkcjonariusze UOP-u podawali się za pracowników telewizji kablowej i filmowali zgromadzenia na Rynku Głównym w Krakowie. Innym razem występowali z plakietką "Dziennika Polskiego". Świadkiem była fotoreporterka gazety. Zaprzestali tych praktyk po interwencji redakcji.
W redakcji "Tygodnika Powszechnego" nadal w ścianie są podsłuchy zamontowane przez SB. - Zostały nam na pamiątkę - śmieje się Krzysztof Kozłowski. Nie wierzy, że teraz służby specjalne też podsłuchują redakcje. - Dziennikarze i tak wyniki swoich poszukiwań publikują na łamach i tylko to jest przedmiotem opracowań biura analiz ABW - zapewnia.
Witold Gadowski z TVN-u twierdzi jednak, że podsłuchiwani są dziennikarze śledczy, choć raczej nie w redakcjach. Uważa, że był obserwowany, nagrywany, śledzony, gdy podczas zbierania materiału o mafii paliwowej przeglądał teczkę znanego polityka w Szczecinie. Natomiast Bertold Kittel z "Rz" podkreśla, że podsłuch w redakcji to tylko przypuszczenia. - My się czasem kryjemy, zmieniamy telefony, ale po dyskusji w redakcji uznaliśmy, że to bez sensu. Ktoś, kto chciałby nas podsłuchiwać, czytać naszą korespondencję, nie mógłby fizycznie przerobić takiej masy informacji - przecież to dziennie tysiące e-maili i tysiące godzin rozmów telefonicznych - mówi. Zupełnie co innego twierdzi Piotr Pytlakowski z "Polityki". - Mam wiedzę graniczącą z pewnością, że dziennikarze są podsłuchiwani i to bez nakazu - przekonuje. Opowiada, że gdy pisał tekst o asystencie społecznym posła Gruszki, aresztowanym za szpiegostwo, to ABW delikatnie domagała się wglądu w jego prywatną korespondencję e-mailową z MSZ-etem. - Odpowiedziałem, że chyba chcą za dużo, ale pewnie już sami przejęli tę korespondencję - przypuszcza.
Chcą więcej
Na podstawie przepisów dotyczących obronności kraju i porządku publicznego policja i służby specjalne mogą w ściśle określonych przypadkach podsłuchiwać obywateli i kontrolować ich korespondencję, w tym elektroniczną. Tomasz Grzegory, prawnik Onet.pl, potwierdza, że w ciągu ostatnich dwóch, trzech lat ABW prosiła o możliwość przeglądania kilku kont e-mailowych klientów. Sprawdzono podstawę prawną, przeanalizowano powód prośby oraz decyzję sądu i udostępniono dane.
Problem w tym, że służby na całym świecie mają tendencję do rozszerzania swoich wpływów - zgadza się z tym poglądem nawet Krzysztof Kozłowski. Grzegory przypomina, że w ubiegłym roku ABW próbowała przeforsować nowelizację prawa telekomunikacyjnego i pod pozorem jego dostosowania do prawa unijnego zmusić portale do podpisywania indywidualnych umów z klientami na zakładanie kont poczty elektronicznej. Chodziło o kontrolę, kto z nich korzysta. Internauci zaczęli wtedy wysyłać na skrzynkę e-mailową posła, który oficjalnie firmował te zmiany, nawet po 100 tys. e-maili dziennie i... polityk wycofał się z pomysłu.
- Mamy świadomość, że ABW dalej lobbuje za takimi rozwiązaniami. Na pewno monitorują Internet: fora, czaty. To element białego wywiadu. Ciągle niejasny jest stan prawny dotyczący kontroli korespondencji i o to toczy się gra - mówi Grzegory. Mariusz Kuziak, dyrektor marketingu Interia.pl, mówi, że portal ściślej współpracuje z policją, a nie ze służbami specjalnymi. - Jeśli są decyzje prawne odpowiednich organów, to udostępniamy nasze łącza - wyjaśnia.
Najnowsze zakusy zwolenników większej kontroli służb specjalnych nad firmami mediowymi dotyczą telewizji kablowych. Nowe prawo telekomunikacyjne nakłada na nie poważne obowiązki dotyczące obronności i bezpieczeństwa kraju. - Zrzucono na nas ciężar finansowania tych zadań, gromadzenia i archiwizacji danych i materiałów, prowadzenia tajnych kancelarii - mówi Jerzy Straszewski, prezes Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Komunikacji Kablowej, która reprezentuje około 140 operatorów (mają prawie 4 mln abonentów). - Zaskarżono to rozwiązanie do Urzędu Regulacji Telekomunikacji i Poczty. Czekamy na odpowiedź - dodaje.
Rzecz w tym, że nie ma jeszcze rozporządzeń wykonawczych ministra infrastruktury, jak to udostępnianie sieci ma wyglądać w praktyce, co i na jakich zasadach trzeba będzie przekazywać służbom. Tymczasem Krzysztof Konstanty, dyrektor zarządzający telewizji Autocom w Krakowie, przyznaje, że jego firma na bieżąco współpracuje z ABW i udostępnia jej zarządzaną przez siebie sieć kont e-mailowych w konkretnych przypadkach podejrzenia naruszenia prawa, np. gróźb pod czyimś adresem, miały możliwość stałego podglądu korespondencji - obawia się Konstanty. Jak już w tej chwili wygląda współpraca z ABW, nie chce jednak mówić. - Zostawmy to. My też mamy swoje tajemnice - kończy.
Źródło: PRESS - nr. 6 / 2005 r.
Polecam równiez taki oto wątek http://forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=11&w=32418966
Ciekawe kłopoty techniczne tam mają, nie RoMku?
Krzyżowiec, nigdy, przenigdy nie mów do mnie RoMku ;)
ew. RoManie.. ja wówczas nie będe sie zwracał do ciebie per Krzyżowiaczku..
about interwju TOK-a: chyba tak bardzo się wstydzili, że aż zdjęli, szczerze mówiąc beznadziejny wywiad i jak go pierwszy raz tu zobaczyłem, to myślałem, że ktoś w net celowo fałszywke wpuszcza..
no cóż, nawet moja ulubiona (oprócz Jazz Radia i kilku internetowych z Hiszpanii i USA) radiostacja clapie czasem fatalnie..
nie docieram z reguły z strony www TOK-a, wole ich słuchać, czytania mam i tak po uszy kazdego dnia.. ale akurat Macierewicza nie słyszałem..
tak więc panowie, punkt dla Was, minus dla TOK-a,
pzdrw
I jeszcze kilka uwag dotyczących tego fragmentu wywiadu z Macierewiczem:
[i]OK FM: W Internecie krąży wiele list, tzw. "polskich Żydów", zapewne Pan niejednokrotnie na taką listę trafił..
Antoni Macierewicz: Przykro mi nie, w Internecie nie widziałem.[/i]
Od paru dni jednym z medialnych bohaterów jest pan pułkownik Jan Lesiak, przed laty zaufany oficer Andrzeja Milczanowskiego (początkowo w jego imieniu nawet nadzorował powstającą w tamtym czasie jednostkę Grom). W latach 1991 - 1997 w gabinecie szefa UOP Lesiak kierował tzw. Zespołem Inspekcyjno-Operacyjnym (kilkunastu oficerów do specjalnych poruczeń). Wcześniej, jak piszą, przez 13 lat, pracował w Departamencie III MSW (zajmującym się działalnością opozycji), rozpracowując KOR. Doszedł do stanowiska zastępcy naczelnika wydziału. Do jego zadań należała między innymi opieka nad Kuroniem. Pod koniec lat 80. był nawet szefem zespołu ds. całego KOR. W 1990 r. jako były SB-ek został negatywnie zweryfikowany, jednak m.in. dzięki poparciu byłego podopiecznego a aktualnego ministra pracy, uwzględniono jego odwołanie i zmieniono decyzję. Wkrótce stał się zaufanym człowiekiem Andrzeja Milczanowskiego. I już pracując w UOP został pułkownikiem.
Po latach za czasów Siemiątkowskiego komisyjnie otwarto "szafę Lesiaka", w której znaleziono dość ciekawe rzeczy i wszczęto śledztwo. Byly premier III RP Jan Olszewski, który był w tej sprawie poszkodowanym, miał okazję zapoznać się z aktami tego śledztwa. Otóż znalazł tam informacje o tym, ze ów Lesiakowy Zespół Inspekcyjno-Operacyjny produkował m.in. fałszywki mające sprowokować antysemickie nastroje w kraju. Fałszywki te puszczano w obieg, a dalej już rozpowszechniali je m.in. niejaki Andrzej Reymann i zasłużony związkowiec Kazimierz Switoń.
Reymann i Switon opublikowali w pisemku "Najjasniejsza Rzeczpospolita" m.in. sfabrykowany przez zespoł Lesiaka życiorys Olszewskiego, przedstawiajac go jako polityka spokrewnionego z dwoma byłymi prezydentami Izraela. Autorzy tekstu wysnuwali
spiskowe teorie o tym, jakoby byly premier celowo przeciagal terminy podania do wiadomosci publicznej programu ROP, bo musial byc lojalny w stosunku do swoich niecnych izraelskich mocodawcow.
Olszewski potwierdził to w rozmowie z Gazetą Polską (jeszcze wówczas kierowanej przez Wierzbickiego). Powiedział, że nie jest dla niego żadną ujmą posądzenie o pochodzenie zydowskie. Jednak oskarzenie go o ukrywanie swojego pochodzenia i podawanie falszywych danych personalnych było dyskredytujace w oczach jego wyborcow.
Co ciekawe, artykul Reymanna i Switonia ochoczo przedrukowal "Dziennik Poznanski", ktory nalezy do Mariusza Switalskiego, wlasciciela "Elektromisu" zwiazanego z SLD i z Urbanem. Olszewski powiedział że ukazała się tam też jakaś spreparowana przez zespoł pulkownika "lista Żydow" na ktorej znalazło sie wielu polityków i działaczy solidarnosciowych, ludzi kultury i nauki. Olszewski twierdził, ze przez dłuższy czas jakieś blizej mu nie znane osoby kolportowały w okolicach kosciołów ulotki, w których przedstawiano jego spreparowany życiorys i tą listę.
A więc może raczej należało by zapytać nie Macierewicza a Milczanowskiego, albo nawet Wachowskiego ? :)
Klaros, dla mnie w tym artykule, który Blady N. cytuje, nie ma nic dziwnego.
1) dziennikarze śledczy wcześniej czy później wpadają na minę. Wpadli na minę dziennikarze Rzepy w wydumanej sprawie sekty penetrującej środowisko polityków, wpadli na minę utytułowani dziennikarze Gazety, którzy szukali mafii w policji. W Dzienniku Polskim pracował reporter, który tworzył relacje z Afganistanu siedząc w zaciszu domowego gabinetu. W bodajże NYT jeden z czołowych reporterów robił to samo. Itd. Z czego to wynika? Z tego, że świat mediów niebezpiecznie się rozrósł, i z tego, że za bardzo przyśpieszył. Nie masz czasu sprawdzic źródeł, chcesz za wszelką cenę istnieć, byc na czołówce, redaktor popędza. I wcześniej czy później popełniasz błąd. Lub tak bardzo smakuje ci sława, że zaczynasz kłamać. To są dwa nowotwory, które zżerają media. Dodam, że wpadły m.in. gwiazdy, które z takim znawstwem wypowiadają się w cytowanym powyżej artykule z Pressa.
2) Co do wpadki pani Miller - czy z tekstu wynika, że działała ona celowo? Nie, i tak byc nie musiało. Przecież to oczywiste, że służby co jakiś czas próbują wypuścić dziennikarzy, podrzucając im sfabrykowane materiały. Dziennikarz jest bardzo przydatnym środkiem walki. Jeżeli da się uśpić swojemu źródłu i przestanie sprawdzać materiały to dochodzi do takich własnie skandali.
3) Rozmowa TOK FM? Nie cierpię Macierewicza, ale dziennikarze dobierali się do niego jak pies do jeża. Mogą pytać o co chcą, ale pozostaje kwestia dowodów. Macierewicz jest kuty na cztery nogi, nie jest misiem, który da się zagonić w kozi róg. A cytowanie zeznań klawiszy z Łupkowa (polecam autostopowe podróże po okolicach KOmańczy, można się z nimi czasem przejechać kabaryną) jest po prostu niepoważne. Macierewicz nieźle dostał w tyłek po więzieniach i jeżeli wykorzystujemy opowieści łachmanów, którzy go pilnowali, to równie dobrze możemy wykorzystywać spicze Urbana z konferencji prasowych. Można zapytać Wałęsę, czy to prawda, że przeczytał jedną książkę w życiu, bo Urban tak mówił. Można, tylko po co?
4) I na koniec. Jak masz poczucie, że dzienniarz wyrządza Ci krzywdę, to po prostu z nim walcz. Jeżeli ja piętnuję Ciebie, to ty masz prawo się odgryzać. Walka to walka. Zresztą nie oszukujmy się - dziennikarze są jednymi z chłopców do bicia w tym kraju.
Żądaj sprostowania, napisania kolejnego artykułu, przyjdż do redakcji albo podaj do sądu. To są normalne drogi postępowania i nie odkrywam tu żadnej tajemnicy.
pozdr
K.
co do pkt 4
dobrze wiesz, ze nie masz racji
mało kto może sobie pozowlić na wożenie sie z dziennikarzami po sądach przez kilka lat
no i dochodzi kwestia niuansu:
zniszczenbie czyjejś reputacji textem czy zdjęciem które "zadaje pytanie" jest dziecinnie proste
wyobraź sobie [b]swoje zdjecie[/b] z lekko wykrzywioną twarzą i np wysunietym językiem
na 1. stronie gazety z podpisem "Skończmy z gwałtami małych dziewczynek!"
potem cd str. 18
a na osiemnastej stronie masz materiał, w któtym jest napisane, ze byłes wolontariuszem
w ośrodku wychowawczym dla uciekinierów z domu i podobno w tym czasie jakaś dziewczynka została zgwałcona. Wprawdzie nie w ośrodku ale na dworcu PKP a do tego nie miałeś wtedy dyżuru, ale to juz nie bedzie napisane
a "zupełnie przypadkowo" za dwa dni ma być głosowana twoja kandydatura na członka KRRiTV
idź do sądu, idź....
Ale mówisz o konkretnym przykładzie, czy wymysliłeś to sobie?
Jasne że mam rację. Świadczą o tym ogłoszenia, które ukazują się w gazetach co jakiś czas. Przepraszają dziennikarze, przepraszają osoby, które do dziennikarzy miały pretensje. Wspomniany Macierewicz za swoje kalumnie ma na przykład zapłacić grubszą gotówkę.
K.
mówie o konkretnym przykładzie sparafrazowanym na potrzeby dyskusji forumowej
(czyli szczegóły pozmieniane ale idea zachowana - OCB moge ci powiedziec face to face)
moge jeszce dodac, ze na konferencji prasowej tego samego dnia podmiot liryczny tej historii powiedział, ze rozważa skierowanie sprawy do sądu
nastepnego dnia gazeta napisała mniej wiecej tak: "napisalismy prawde, xxx nam grozi"
sprostowania sie ukazują jesli:
- dziennikarz wie że przegiął i ma sumienie, zeby przeprosic
- prawnik gazety powie, ze przegraja w sądzie bo opublikowali ewidentne kłamstwo
w sytuacjach szarych (zniuansowanych - gra słów, pytanie a nie stwierdzenie etc.)
oraz kiedy gazeta chce narobic szumu bo to podniesie sprzedaż na sprostowanie czy przeprosiny nie ma co liczyć
aha, piszac gazeta niekoniecznie to musi znaczyć ze mam na myśli GW ;-)
Mniej więcej zgadzam się z Maniexem.
Dodam, że w sytuacjach typowych kłamstewek lub nagięć dziennikarskich małe masz szanse na korzystny wyrok.
Czasem już postawienie w złym świetle pewnej sprawy wystarcza, by się rozrastał czarny PR.
Przykład:
Proszę. Docierają do mnie co i rusz jakies takie głosy znajomych, którzy nie "siedzą" w sprawie i walą mi, wiedząc o mojej Cracoviowej Miłości, że "dogięliście z tymi jupiterami".
Ja: niby w jaki sposób?
X: Bo wybudowane zostały wbrew procedurom.
Ja: A to niby wbrew jakim?
X: No... konserwator się nie zgadzał.
Ja: drobny szczegół, że w czasie, kiedy był proceduralnie pytany, to napisał, ze nie widzi przeciwwskazań
X: No ale w GW napisali, ze się teraz nie zgadza.
Ja: Ale to było już po tym jak roboty były prawie na ukończeniu
X: No ale GW pisała...
I jak z takimi polemizować?
To akurat nie jest czepiactwo wobec GW, dla jasności, ale w ogóle z pewnością siebie Czwartej Władzy, która feruje wyroki, często bez dania należytego głosu drugiej stronie.
Wielokrotnie widzę, jak sprawa już jest z góry oceniona, a to jest dopiero poczatek procesu np. między kimś a kimś, gdzie będą nad nią siedzieć i męczyć się w poszczególnych instancjach liczni sędziowie i nawet ci z wieloletnim stażem będą mieli wielodniowy problem jak ją rozstrzygnąć, mając dziesiątki sprzecznych argumentów z obu stron, przy materiale wielotomowym.
Tymczasem gazety, "Ekspress reporterów", już wydały wyroki po wysłuchaniu kilku zdań jednej strony.
Co oczywiste, nikt w tym kraju nie potrafi się przyznać do błędu, "sprzedaje prasie" swoje stanowisko i nawet celowo woli mieć tzw. poparcie społeczne, bo w sytuacji 49-51/49-51 a nuż się sędzia podda atmosferze.
> na takich wielu stronach antysemickich znajdują
> się takie listy i my sprawdziliśmy, nasza
> reporterka to sprawdziła, że większość nazwisk z
> listy tzw. "polskich Żydów" pokrywa się z Pana
> listą agentów...
A najciekawsze jest to, że sam Macierewicz znalazł się na owej "Liście Żydów" (jako Izaak Singer zresztą) :D
feutre Napisał(a):
-------------------------------------------------------
> > na takich wielu stronach antysemickich
> znajdują
> > się takie listy i my sprawdziliśmy, nasza
> > reporterka to sprawdziła, że większość
> nazwisk z
> > listy tzw. "polskich Żydów" pokrywa się z
> Pana
> > listą agentów...
>
> A najciekawsze jest to, że sam Macierewicz znalazł
> się na owej "Liście Żydów" (jako Izaak Singer
> zresztą)
A Bolo Tejkowski jako Tejk Over hahahahaha
Ale swoja droga, klaros, nie powinienes byl palic tych szalików...
nie powinienem...
Cześć, wygląda na to, że interesuje Cię ten temat!
Kiedy utworzysz konto, będziemy w stanie zapamiętać dokładnie to, co przeczytałeś, dzięki czemu możesz kontynuować dokładnie w miejscu, w którym skończyłeś. Otrzymasz również powiadomienia, gdy ktoś Ci odpowie. Możesz także użyć „Lubię to”, aby wyrazić swoje uznanie. Kliknij przycisk poniżej, aby utworzyć konto!
Aktualnie przeglądający (1 użytkowników)
Goście (1)