24 sierpnia grupa przemysłowa Rheinmetall AG poinformowała, że konsorcjum ARGE NNbS złożyło Bundeswehrze ofertę w programie systemu przeciwlotniczego krótkiego i bardzo krótkiego zasięgu.
Grupa robocza ARGE (złożona z firm Rheinmetall Electronics, Diehl Defence i Hensoldt Sensors Arbeitsgemeinschaft) Nah- und Nächstbereichsschutz (NNbS, obrona powietrzna krótkiego i bardzo krótkiego zasięgu) złożyła Siłom Zbrojnym Republiki Federalnej Niemiec swoją ofertę 9 sierpnia. Według Andree Hornhardta, rzecznika ARGE NNbS (i pracownika Rheinmetall AG), nowa oferta została znacząco ulepszona w stosunku do tej prezentowanej w październiku 2022 r. Przykładowo elementy systemu rakietowego IRIS-T SLM otrzymały systemy nawigacji satelitarnej GPS, ujednolicone środki łączności zostały dostosowane do bezpiecznego przesyłu informacji i przetwarzania danych, zoptymalizowano też logistykę. Modyfikacji poddano radary TRML-4D GBAD, zwiększając zestaw celów możliwych do wykrywania, śledzenia i naprowadzania rakiet, dodając przy okazji kilka nowych funkcji. Oferta oczekuje teraz na rozpatrzenie przez niemieckie władze federalne.
Sam program NNbS przewiduje zakup w pierwszym etapie sześciu baterii systemu IRIS-T SLM i 19 wozów bojowych Skyranger 30, tj. zestawów artyleryjsko-rakietowych (z opcjonalnym efektorem laserowym) na podwoziu kołowego transportera opancerzonego GTK Boxer
[img]https://cracovia.krakow.pl/uploads/media/2023-08/nnbs-1200x639-jpg-75180786.jpg[/img]
-
-
WOJSKOWOŚĆ
30 sierpnia 3. Regionalna Baza Logistyczna w Krakowie poinformowała o podpisaniu umowy z firmą MAN Truck & Bus Poska Sp. z o.o. w sprawie dostawy kolejnej partii samochodów ogólnego przeznaczenia małej ładowności wysokiej mobilności.
Pod powyższym hasłem kryją się popularne na rynku wielofunkcyjne samochody dostawczo-transportowe. Postępowanie przetargowe, obejmujące zakup 46 pojazdów z opcją na kolejne 46 sztuk, zostało zapoczątkowane w kwietniu bieżącego roku. Ostatecznie do zamawiającego wpłynęły dwie oferty, spośród których wybrana została propozycja MAN Truck & Bus Poska Sp. z o.o. – umowa została podpisana 25 sierpnia bieżącego roku i ma całkowitą wartość 26,4 mln PLN bez VAT (wliczając opcje). Samochody mają zostać dostarczone w latach 2024-25 i miejscem odbioru będzie jeden ze składów podległych 3. Regionalnej Bazie Logistycznej.
Będą to kolejne pojazdy marki MAN w segmencie mikrobusów, które trafią do Wojska Polskiego. Pierwsze z nich trafiły do jednostek w 2020 roku. Wcześniej popularnym dostawcą tego typu samochodów był Volkswagen.
[img]https://cracovia.krakow.pl/uploads/media/2023-08/man-tge-1200x675-jpg-73905765.jpg[/img]
Chińska marynarka wojenna testuje najpotężniejsze działo elektromagnetyczne na świecie. Rozpędziło ono do prędkości 190 m/s pocisk o masie 124 kg. Dla porównania – amerykańskie działo szynowe kal. 120 mm w testach wystrzeliwało pociski o masie zaledwie 18 kg.
[img]https://cracovia.krakow.pl/uploads/media/2023-08/okret-elekro-jpg-44913718.jpg[/img]
W sierpniu znany chiński ekspert, gen. dyw. Ma Weiming, wraz ze swoim zespołem, opublikował w[i] Journal of Electrical Engineering Technology[/i] artykuł [i]Aktualny stan i wyzwania technologii działa elektromagnetycznego[/i]. W artykule oficjalnie ogłoszono, że Akademia Inżynieryjna Marynarki Wojennej przezwyciężyła takie wyzwania, jak zaprojektowanie cewek o dużej gęstości magnetycznej i opracowanie technologii kompaktowych zasilaczy impulsowych. Obecnie zespół opracowuje technologię cewek elektromagnetycznych o dużej mocy potrzebnych do wystrzeliwania pocisków z bardzo dużą prędkością. Oznacza to, że Chiny są w trakcie opracowywania działa elektromagnetycznego zdolnego do uzyskiwania prędkości początkowej pocisku co najmniej 1000 m/s, czyli trzykrotnie większej od prędkości dźwięku. Taka broń miałaby efektywny zasięg przekraczający 100 km.
Działo elektromagnetyczne to broń wykorzystującą pole magnetyczne generowane przez prąd w cewkach do przyspieszania pocisku. Mechanizm ten przypomina tradycyjną artylerię, ale zastępuje wybuchowe materiały pędne siłą elektromagnetyczną. Potencjalnie umożliwia on uzyskanie prędkości hipersonicznych, równych nawet Ma10.
Tym razem z ukraińskiej prasy...
[h2]Ukraina sprzedaje surowce tytanowe do Rosji podczas wojny, do produkcji samolotów i pocisków[/h2]
Rosyjski przemysł obronny nadal otrzymuje surowce do produkcji tytanu z Ukrainy. Wydawałoby się, że na tle pełnej i otwartej rosyjskiej agresji jest to po prostu niemożliwe. Jednak dane uzyskane przez RBC-Ukraine od osób pracujących w przemyśle tytanowym potwierdzają, że znaczna część surowców tytanowych eksportowanych z Ukrainy przez pośredników trafia do Federacji Rosyjskiej.
Ukraina ma duże rezerwy rud tytanu. Według szacunków państwowej Zjednoczonej Kompanii Górniczo-Chemicznej, 20% wszystkich światowych rezerw tego surowca koncentruje się na Ukrainie. Jednocześnie Ukraina praktycznie nie produkuje tytanu, metalu i produktów z niego. Koncentrat jest eksportowany, z którego gotowe produkty są już wytwarzane w innych krajach.
Sam koncentrat jest kilku rodzajów – rutyl, ilmenit, cyrkon, distens-silemanite, staurolit. Ważnym szczegółem jest to, że Państwowa Służba Kontroli Eksportu (SEC) z nieznanych przyczyn kontroluje jedynie eksport koncentratu ilmenitu, na eksport którego przedsiębiorstwa muszą uzyskać odpowiednie zezwolenie (tzw. "bilet"). Ten rodzaj surowca jest uznawany za produkty "podwójnego zastosowania" (to znaczy może być stosowany w sferze wojskowej). Z jakiegoś powodu inne koncentraty są eksportowane bez żadnej kontroli.
Eksport koncentratów tytanu trwa w czasie wojny. Od lipca ubiegłego roku do kwietnia 2023 r. państwowa Zjednoczona Spółka Górniczo-Chemiczna (UMCC) wyeksportowała 82,2 tys. ton rud zawierających tytan. Według danych uzyskanych ze źródeł w przemyśle tytanowym znaczna część tych produktów trafiła do Federacji Rosyjskiej.
W szczególności partie koncentratu tytanu zostały sprzedane firmom pośredniczącym z Polski, Węgier, Czech, Słowacji, które mają obywateli rosyjskich jako założycieli i współpracują z Rosją.
Na przykład w lipcu, sierpniu i wrześniu 2022 r. UMCC dostarczył tysiące ton koncentratu węgierskiej firmie Sic Luceat Lux KFT, której założyciele pochodzą z Krymu Aleksandra i Svetlany Muradyan (najprawdopodobniej tylko figuranci).
Otwarte źródła wskazują, że głównymi kontrahentami tej firmy i odbiorcami w latach 2021-2022 były Redmetconcentrate LLC (Moskwa), Non-Metallic Company LLC (Biełgorod), Minko Rus LLC (Biełgorod) i inne rosyjskie firmy.
Tak więc ta firma jest oczywistą rosyjską uszczelką, a państwowa firma UMCC nie może o tym nie wiedzieć.
Innym przykładem jest polska firma BioProfTech Sp.z.o.o, zarejestrowana w Warszawie. Jej założycielem jest Rusłan Akopjan – zarejestrowany w okupowanym Charcyzsku w obwodzie donieckim. Akopyan posiada obywatelstwo rosyjskie. Firma ta otrzymała partie ilmenitu z Ukrainy latem i jesienią 2022 roku.
Jeszcze bardziej skandaliczna jest sytuacja z innym przedsiębiorstwem – Zaporoską Fabryką Tytanowo-Magnezową (ZTMC LLC), która wcześniej należała do oligarchy Dmytro Firtasza, a w 2021 r. decyzją sądu wróciła na własność państwową (decyzja jest nadal w trakcie wykonywania). ZTMC jest jedynym producentem gąbczastego tytanu na Ukrainie. W przeciwieństwie do UMCC sprzedawał na eksport nie tylko surowce, ale faktycznie gotowe produkty – gąbkę tytanową, wlewki tytanu, czterochlorek tytanu, żużel tytanowy. W 2022 roku zakład prawie nie działał, ale sprzedawał produkty, które znajdowały się w jego magazynach. Łącznie sprzedano około 2 tys. ton wyrobów tytanowych za łączną kwotę 276,6 mln UAH.
Nabywcami były m.in. firmy z Czarnogóry, Austrii, Litwy, Czech, które są związane z Rosją i mają rosyjskich założycieli.
W szczególności nabywcą tetrachlorku była Nadezda Invest D.o.o., zarejestrowana w Budvie (Czarnogóra), współzałożona przez Sergeya Orekhova i Vladislava Nechiporenko.
Gąbczasty tytan został kupiony od ZTMC przez austriacką firmę LL-Resourses GmbH, której dyrektorem jest obywatel Federacji Rosyjskiej Anatolij Zajcew z Petersburga.
W sierpniu 2022 r. żużel tytanowy kupiła firma Cytleon S.r.o. z Czech, której współzałożycielem jest obywatel Rosji Leonid Tsytlenok, zarejestrowana w Moskwie.
Możesz wymieniać przez długi czas, ale aby nie przeciążać czytelnika numerami i nazwami firm uszczelniających, ograniczamy się do powyższych przykładów. Wystarczą, aby twierdzić, że przedsiębiorstwa państwowe, świadomie lub niedbale, sprzedają produkty tytanowe firmom fasadowym, które dostarczają je dalej do Rosji. Gdzie końcowym konsumentem tych produktów są najprawdopodobniej fabryki wojskowe. W szczególności największym na świecie producentem tytanu i jego produktów jest VSMPO-AVISMA Corporation, która historycznie potrzebowała ukraińskich surowców i nadal ich potrzebuje. Produkty VSMPO-Avisma są szeroko stosowane przez fabryki wojskowe. W szczególności do produkcji samolotów, śmigłowców, pocisków manewrujących i innych produktów.
Oczywiście sytuacja wymaga interwencji na najwyższym szczeblu, dokładnego dochodzenia i ustanowienia kontroli nad eksportem surowców tytanowych. Nie jest jasne, dlaczego Państwowa Służba Kontroli Eksportu nie wstrzymuje obecnie eksportu tytanu do firm fasadowych współpracujących z Rosją. Trudno jest również wyjaśnić, dlaczego zezwolenia na wywóz są ustalane tylko dla stężeń ilmenitu, pomimo faktu, że inne rodzaje produktów mogą być wywożone w sposób niekontrolowany.
Niewątpliwie w czasie wojny eksport surowców tytanowych do Rosji powinien być wykluczony, więc państwo powinno sporządzić listę wiarygodnych międzynarodowych firm, które mogłyby sprzedawać surowce, i zakazać sprzedaży surowców firmom jednodniowym i różnego rodzaju pośrednikom, niezależnie od krajów, w których są zarejestrowane.
W przeciwnym razie Ukraina będzie nadal wzmacniać własnego wroga, który otwarcie ogłasza swój cel zniszczenia ukraińskiej państwowości.
https://www.rbc.ua/rus/news/ukrayina-pid-chas-viyni-prodae-rosiyi-titanovu-1691397828.html
- Edytowany
Największym wrogiem jednej z najnowszych broni o ogromnym potencjale wojskowym jest temperatura. Temperatura, którą Chiny miały właśnie pokonać, wychodząc na prowadzenie trwającego od dawna wyścigu o tę superbroń.
[img]https://cracovia.krakow.pl/uploads/media/2023-08/nature-laser875-jpg-99214267.jpg[/img]
[b]Chiny znalazły rozwiązanie problemu dręczącego wysokoenergetyczne lasery wojskowe[/b]
Lasery nie są w żadną nowością. Ba, istnieją już od dziesięcioleci, ale ich zastosowanie w wojsku zostało ograniczone z powodu krytycznej wady, którą się cechują dotychczasowe projekty. Tak się bowiem składa, że generują gigantyczne ilości nadmiernego ciepła podczas każdej emisji wiązki. Ta temperatura nie tylko ogranicza czas, przez jaki lasery te mogą być zasilane, ale także zniekształca wiązkę, czyniąc ją mniej precyzyjną i potężną. Ostatnie informacje od chińskiego wojska wskazują jednak na przełom w tej kwestii technologii broni energetycznej, który może oznaczać znaczący zwrot w wyścigu zbrojeń.
[img]https://cracovia.krakow.pl/uploads/media/2023-08/laser-1-png-29011341.png[/img]
Wszystko rozegrało się na państwowym uniwersytecie specjalizującym się w technologii obronnej, którego to naukowcy opracowali najnowocześniejszy system chłodzenia dla laserów wysokoenergetycznych. Ten ma umożliwić zasilanie laserów “w nieskończoność”, całkowicie rozwiązując problem przegrzewania, co od dawna stanowiło przeszkodę w rozwoju tego rodzaju broni. Aktualnie jest uważany za rewolucyjny z prostego powodu – podchodzi w innowacyjny sposób do procesu utrzymywania elementów lasera w niskiej temperaturze.
Dzięki wykorzystaniu gazu do usuwania nadmiaru ciepła, broń zachowuje swoją moc i celność przez nieokreślony czas, czyli potencjalnie nawet w nieskończoność, zamiast tracić ją już po kilku sekundach działania. Ale dlaczego ten postęp jest tak przełomowy? W gruncie rzeczy dlatego, że wraz z opracowaniem laserów, którymi można ciągle strzelać, Chiny wyprzedzą nawet Stany Zjednoczone w wyścigu o masowe wprowadzenie wysokowydajnych systemów laserowych na służbę.
[img]https://cracovia.krakow.pl/uploads/media/2023-08/laser-us-marines-jpg-85752351.jpg[/img]
Tego typu systemy mogą zwalczać nie tylko drony i mniejsze łodzie, ale też unieszkodliwiać pociski, samoloty, helikoptery, a nawet satelity z zabójczą precyzją oraz prędkością, jako że mówimy tutaj o broni cechującej się prędkością światła. Jeśli zapewnić im ciągły dostęp do energii, tego typu lasery z odpowiednim systemem wykrywającym zagrożenia przeciwlotnicze mogłyby poradzić sobie ze zmasowanymi atakami dronów oraz pocisków, zwalczając zagrożenia bardzo niskim kosztem, co nie występuje w przypadku kosztujących krocie pocisków przechwytujących.
Należy jednak ostrożnie podchodzić do tego typu twierdzeń i to zwłaszcza wtedy, kiedy w grę wchodzą nie tylko rewolucje, kwestie wojskowe, ale też m.in. Chiny jako takie, którym zdarza się regularnie kopiować USA. Jeszcze nie otrząsnęliśmy się przecież po “aferze” z rewolucyjnym nadprzewodnikiem, a z tyłu głowy ciągle mam Iran oraz jego [i]procesor kwantowy z Aliexpress[/i].
[b]Jeśli Polska zrealizuje swoje plany, to będzie miała więcej czołgów niż Niemcy, Francja, Włochy i Wielka Brytania razem wzięte[/b] - podkreśla w komentarzu dla PAP Jamie Shea, były wieloletni wysokiej rangi urzędnik Kwatery Głównej NATO, a obecnie ekspert związany z kilkoma instytucjami naukowymi, m.in. z Uniwersytetem w Exeter i think-tankiem Chatham House.
[i]Polski rząd doskonale zdaje sobie sprawę z zagrożeń na jakie kraj jest narażony zarówno ze strony Rosji, jak i Białorusi, i wychodzi z założenia, że członkostwo w NATO, bez względu na to, jak pożyteczne, nie może zastąpić zdecydowanych działań na rzecz obrony na poziomie narodowym. Biorąc pod uwagę rozległe, stosunkowo płaskie terytorium, które - jak pokazuje historia - może zostać szybko i z katastrofalnymi skutkami zaatakowane przez obce armie, nie dziwi fakt, że Polska kładzie nacisk na konwencjonalną obronę lądową i powietrzną[/i]" - podkreśla Shea, który był m.in. rzecznikiem NATO w czasie interwencji w Kosowie (1999r.) oraz Zastępcą Asystenta Sekretarza Generalnego Sojuszu ds. nowych wyzwań związanych z bezpieczeństwem (2010-2018).
[b]Kwestią otwartą pozostaje pytanie, czy Polska może poprawić swoje relacje z Niemcami[/b]
[i]Oznacza to, że aspekt obrony morskiej na Bałtyku będzie musiał w większym stopniu należeć do NATO i być współdzielony ze Szwecją, Danią, Niemcami oraz USA i Wielką Brytanią. Obrona przed niekonwencjonalnymi zagrożeniami, takimi jak cyberataki lub sabotaż infrastruktury krytycznej, a także bezpieczeństwo energetyczne i odporność społeczna będą również wymagały wysokiego stopnia współpracy z UE i transatlantyckimi partnerami Polski[/i] - analizuje ekspert. Jak zaznacza, [i]Polska z pewnością przejęła rolę lidera w zakresie obrony konwencjonalnej w NATO i jeśli jej plany zakupowe zostaną zrealizowane, będzie miała więcej czołgów niż Niemcy, Francja, Włochy i Wielka Brytania razem wzięte[/i].
[i]Kwestią otwartą pozostaje pytanie, czy Polska może poprawić swoje relacje z Niemcami i zachęcić Berlin do budowania przyszłej konwencjonalnej obrony NATO wokół wspólnych polsko-niemieckich ciężkich dywizji pancernych oraz zintegrowanej obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej[/i] - zastanawia się Jamie Shea. Przypomina, że jeśli nasz kraj osiągnie wyznaczony sobie cel, jakim jest wydawanie 4% PKB na obronność, to będzie to dwukrotność celu wyznaczonego przez NATO, co jest unikalne w Europie. Zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę trudności, jakie mają inne europejskie państwa - Niemcy, Francja, Włochy - w osiągnięciu tego celu. [i]Wzmocni to przywództwo Polski i znaczenie Europy Środkowo-Wschodniej w Sojuszu[/i] - przewiduje Shea.
[i]W przeszłości szybki wzrost gospodarczy pozwolił Prawu i Sprawiedliwości zapewnić wyborcom jednocześnie wydatki obronne, jak i socjalne. Ta równowaga finansowa i budżetowa może być trudniejsza do utrzymania w przyszłości, jeśli tempo wzrostu gospodarczego w Polsce spadnie, a wydatki na obronność znacznie wzrosną[/i] - ostrzega. Wyjściem z tej potencjalnej sytuacji byłoby zapewnienie, by inwestycje obronne przynosiły realne korzyści polskiej gospodarce, uważa ekspert.
[i]Rząd powinien zadbać o to, żeby wydatki na obronność przynosiły korzyści polskiej gospodarce pod względem produkcji krajowej, transferu technologii, bezpośrednich inwestycji zagranicznych w ramach offsetu za duże kontrakty obronne. Powinny one sprzyjać tworzeniu miejsc pracy dla wysoko wykwalifikowanych specjalistów w przemyśle wytwórczym i technologicznym w Polsce. W ten sposób rząd będzie mógł argumentować, że +broń i masło+ nie wykluczają się wzajemnie[/i] - konkluduje Jamie Shea.
Ukraińska spółka Ukrajinska Bronetechnika ogłosiła, że udało się jej wznowić produkcję szerokiej gamy moździerzy. Według przedsiębiorstwa w tym roku udało się już dostarczyć Siłom Zbrojnym Ukrainy ponad 600 moździerzy.
Część infrastruktury Ukrajinskiej Bronetechniki na wschodzie kraju została przejęta przez wojska rosyjskie po inwazji 24 lutego 2022. Znaleziono jednak sposób na wznowienie cyklów produkcyjnych, testy kwalifikacyjne i ponowne uruchomienie produkcji. W nowych lokacjach produkowane są moździerze MP-120 kal. 120 mm (następca niesławnego Mołota), UPIK-82 kal. 82 mm i MP-60 kal. 60 mm.
Według dyrektora generalnego przedsiębiorstwa Władysława Belbasa obecnie produkcja moździerzy jest wyższa niż przed pełnoskalową wojną. Zakupy moździerzy są finansowane zarówno przez państwo jak i wolontariuszy. Trafiają one do różnych formacji
[img]https://cracovia.krakow.pl/uploads/media/2023-09/ukraina-mozdzierz-jpg-71215436.jpg[/img]
Ukraiński ekspert potwierdza: przełamaliśmy pierwszą linię obrony .
— Pierwsza linia obrony, z rozmieszczonymi na niej polami minowymi, została przełamana. Nawet okupanci przyznali, że taktyka ukraińskich sił zbrojnych zmieniła się, ponieważ możemy teraz użyć pojazdów opancerzonych do przełamania drugiej, głównej linii obrony. Oznacza to, że przedarliśmy się przez pola minowe w niektórych częściach linii frontu. Druga linia obrony jest przed nami — mówi w rozmowie z Onetem ekspert wojskowy Dmytro Snegiriow.
wiecej :
https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/kontrofensywa-ukrainy-ekspert-przelamalismy-pierwsza-linie-obrony-wywiad/mf2ypm6
Niemiecki Hensoldt i czeska ERA ogłosiły partnerstwo strategiczne. Jednocześnie zapowiedziały opracowanie zintegrowanego pasywnego systemu rozpoznania powietrznego dla Luftwaffe. Ma to być połączenie radaru pasywnego Twinvis i systemu obserwacji VERA-NG.
Jedyny w swym rodzaju system VERA-NG służy do wykrywania aktywnych emisji różnych obiektów z dużej odległości. Twinvis wykrywa obiekty nie emitujące sygnałów, ale z mniejszej odległości. Zintegrowane mają pokrywać bardzo duży obszar, nie emitując żadnych sygnałów umożliwiających wykrycie systemu i ewentualne zniszczenie.
Projektowany system ma być uzupełniony o układy elektrooptyczne i podczerwieni (EO/IR). Mają one uzupełnić go o możliwości wykrywania celów z mniejszych odległości i trudnych do wykrycia w paśmie elektromagnetycznym.
[img]https://cracovia.krakow.pl/uploads/media/2023-09/twinvis-era-jpg-22045571.jpg[/img]
Pociągi nagle zatrzymywały się, ale na szczęście nie doszło do tragedii. Jednak łatwość, z jaką można ingerować w ruch na torach w Polsce, może szokować.
By zatrzymać skład, wystarczy radiotelefon za kilkaset złotych, znajomość odpowiedniej częstotliwości fal i konkretnych parametrów sygnału – takie informacje można znaleźć w internecie.
Jak wyjaśniał Adrian Furgalski, prezes Zespołu Doradców Gospodarczych TOR, problem jest znany od co najmniej kilkunastu lat. I co? I nic. To znaczy PKP PLK modernizują system łączności i w tym roku miał on nawet być już cyfrowy, ale faktycznie stanie się to za trzy lata. Albo trochę później. To oznacza, że przez ten czas dalej będziemy narażeni na tego typu incydenty. Dziś jeszcze nie wiemy, czy aresztowani w Białymstoku mężczyźni „bawiący” się w zatrzymywanie pociągów to amatorzy idioci, czy też są oni elementem inspirowanej na Wschodzie akcji.
Wiemy za to, że liczba ataków hybrydowych, którym jesteśmy poddawani, jest duża. Ten najbardziej dla nas kosztowny to kryzys migracyjny, którym sterują białoruskie oraz rosyjskie służby. Dziś już nie obserwujemy tak spektakularnych wydarzeń jak bitwa policji z migrantami pod Kuźnicą, bo na granicy pojawił się płot, na który jako podatnicy wydaliśmy w sumie prawie 2 mld zł. Jednak to nie rozwiązało problemu, bo liczba migrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu, którzy w poszukiwaniu lepszego życia chcą się przez Polskę dostać na zachód Europy, jest wciąż duża, co potwierdzają statystyki nielegalnych przekroczeń granicy polsko-niemieckiej. Z punktu widzenia państwa polskiego ten problem jest bardzo dotkliwy, ponieważ do codziennego pilnowania rubieży angażowane są olbrzymie siły i środki.
1 września 2. Regionalna Baza Logistyczna w Warszawie poinformowała o podpisaniu umowy z firmą Agregaty Pex-Pol Plus Janusz Kania w sprawie zamówienia kontenerowej elektrowni polowej KEP 900.
Powyższa umowa została podpisana 4 sierpnia bieżącego roku i ma całkowitą wartość 11,8 mln PLN bez VAT. Jest wynikiem postępowania przetargowego, o charakterze ograniczonym, które zostało ogłoszone w czerwcu bieżącego roku – zwycięski oferent był jedynym podmiotem, który zgłosił się do postępowania. Zgodnie z zapisami, zamawiający zamówił jeden komplet, a drugi komplet znajduje się w opcji kontraktowej. Szczegółowy opis przedmiotu zamówienia został przekazany wyłącznie podmiotom zakwalifikowanym do składania ofert.
Firma Agregaty Pex-Pol Plus Janusz Kania ma w swojej ofercie liczne rozwiązania dotyczące kontenerowych elektrowni polowych. Wszystkie zostały zaprojektowane do pracy w trudnych warunkach atmosferycznych i są przeznaczone do działań jako samodzielne bądź rezerwowe źródło zasilania. Kontenery wykorzystane do budowy posiadają wzmocnioną konstrukcję, poszycie wewnętrzne jest dodatkowo izolowane termicznie i akustycznie, a z zewnątrz stosuje się powłokę lakierniczą o wysokiej wytrzymałości mechanicznej.
[img]https://cracovia.krakow.pl/uploads/media/2023-09/kep-jpg-39939057.jpg[/img]
Bardzo ciekawa opinia Pana Marka Budzisza na temat rozbudowy polskiej armii
Czy Polska naprawdę jest na dobrej drodze do stworzenia potężnej, nowoczesnej armii liczącej 300 tys. żołnierzy? Czy może to się udać bez powrotu do powszechnego obowiązku obrony? Dane budzą poważne wątpliwości
Jaka jest liczebność polskiej armii? Udzielenie odpowiedzi na to – zdawałoby się – proste pytanie nie jest w naszych realiach łatwe, a nawet może stać się przedmiotem ostrych kontrowersji. Rządzący mają skłonność do podkreślania swoich sukcesów w odbudowie potencjału kadrowego i zdolności sił zbrojnych, z kolei opozycja zarzuca kierownictwu resortu obrony statystyczne sztuczki w postaci zaliczania do stanu osobowego armii pracowników tyłów w rodzaju obsługi medycznej czy administracyjnej.
Odpowiedzi na to pytanie nie ułatwia też panujący w Polsce kult tajności, co powoduje, że – inaczej niż w przypadku naszych sojuszników ze Stanów Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii – nie ma u nas zwyczaju regularnego publikowania porównywalnych i wiarygodnych danych.
[b]Rzeczywista liczebność polskiej armii[/b]
Obóz rządzący podtrzymuje zapowiedzi rozbudowy naszych sił zbrojnych do poziomu 250 tys. żołnierzy oraz oficerów i dodatkowo 50 tys. w wojskach obrony terytorialnej i deklaruje, że jest na najlepszej drodze do realizacji tego celu. Nasi sojusznicy poważnie traktują te deklaracje, upatrując w Polsce rosnącą, a nawet największą w zakresie sił lądowych, potęgę kontynentalnej części NATO. A jak jest naprawdę? Oficjalnie MON twierdzi, że obecnie mamy „pod bronią” 172 tys. żołnierzy, co ma nas pozytywnie odróżniać od sytuacji roku 2014, kiedy to w wyniku redukcji stanów osobowych i likwidacji garnizonów „mieliśmy w wojsku 95 tys. żołnierzy”.
Z danych NIK wynika, że na koniec 2022 roku liczba żołnierzy zawodowych w polskich siłach zbrojnych wynosiła 118 340, a służących w Wojskach Obrony Terytorialnej (WOT) – 31 370. Te ostatnie dane nie obejmują żołnierzy zawodowych WOT, których na koniec ubiegłego roku wedle szacunków (utajnione dane – MB) było ok. 4,3 tys. To oznacza, że w ciągu 2022 roku liczba żołnierzy zawodowych wzrosła o 4754 osoby, służących w Terytorialnej Służbie Wojskowej (głównie WOT) – o 3652, a do tego rachunku należy dodać (tak czyni MON) tych, którzy w ubiegłym roku wstąpili do zasadniczej służby wojskowej i po 30 dniach szkolenia i złożeniu przysięgi traktowani są jak pełnoprawni wojskowi. Łącznie w świetle danych NIK na koniec 2022 roku w naszych siłach zbrojnych służyło 166,5 tys. żołnierzy, choć przyrost kadrowy wśród pełniących służbę zawodową był więcej niż umiarkowany.
Jeszcze inne dane podał GUS, według którego stan kadrowy naszych sił zbrojnych na koniec ubiegłego roku w grupie żołnierzy zawodowych wyniósł 118,3 tys. Porównując, jak zmieniały się stany osobowe między rokiem 2015 a 2022 w naszych siłach zbrojnych, można stwierdzić, że w ciągu 7 lat odnotowano przyrost łącznie o 52 688 żołnierzy, w tym w grupie żołnierzy zawodowych o 22 118, w Terenowej Służbie Wojskowej odnotowano wzrost o 31 700 osób, zaś w Narodowych Siłach Rezerwowych mieliśmy do czynienia ze spadkiem o 12 455 osób. A zatem w grupie żołnierzy zawodowych, którzy są trzonem naszej armii, w ciągu ostatnich 7 lat mieliśmy do czynienia z 23-procentowym wzrostem, co oznacza, że utrzymując dotychczasowy trend, osiągniemy zakładany poziom 250 tys. w służbie w połowie lat czterdziestych tego stulecia. Mamy oczywiście do czynienia z przyrostem służących w WOT i skokowym wzrostem liczby osób odbywających roczne przeszkolenie w ramach dobrowolnej służby zasadniczej, ale to jednak nie to samo co wzrost liczebności żołnierzy zawodowych.
Wyniki naszej polityki w zakresie rozbudowy sił zbrojnych oceniają też stale eksperci z zachodnich think tanków strategicznych. W jednym z ostatnich, opublikowanych w czerwcu br. raportów IISS, autorzy opracowania poświęconemu europejskim siłom lądowym stwierdzili, że nasze zdolności, w komponencie bojowym wynoszą obecnie 68 batalionów, podczas gdy w 2014 roku było ich 66. To i tak ponad dwukrotnie większy potencjał niż w przypadku Niemiec, postęp też jest zauważalny, ale trudno mówić o przełomie. Rozbudowa naszych sił lądowych idzie powoli, z pewnością wolniej niż hurraoptymistyczne zapewnienia Ministerstwa Obrony, pytanie tylko, czy w tempie adekwatnym do rysujących się zagrożeń.
[b]Wyzwania dla szkolenia kadr[/b]
Warto też zwrócić uwagę na kolejny problem, a mianowicie poziom wyszkolenia tego nowego narybku naszych sił zbrojnych. Jak na początku czerwca br. p. minister Błaszczak powiedział, a jego słowa przytoczono w oficjalnym portalu resortu, że ci, którzy „ukończyli szkolenie podstawowe w ramach dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej” i złożyli przysięgę wojskową, są już traktowani przez nasze siły zbrojne w kategoriach „przeszkolonych rezerwistów”. Wielce to intrygująca informacja, bo jak wynika z innych, ale też rządowych źródeł, szkolenie podstawowe jest dwuetapowe. Pierwsza faza, która kończy się złożeniem przysięgi, trwa 28 dni, a to oznacza, jeśli dobrze zrozumiałem wypowiedź p. Ministra, że po tym czasie uważamy, że mamy do czynienia z przeszkolonymi rezerwistami. Pozwala nam to do pewnego stopnia zrozumieć, jakie są źródła sukcesu MON raportującego o skokowym wzroście liczebności sił zbrojnych, ale czy z punktu widzenia umiejętności wojskowych w istocie możemy w tym przypadku mówić o sukcesie polityki tego rodzaju?
Jan Kallberg z US Military Academy, opisując system szkolenia ukraińskiej armii zwrócił uwagę w artykule opublikowanym na internetowej stronie think tanku strategicznego CEPA, że jednym z zasadniczych czynników wpływających zarówno na długość, jak i na efektywność szkolenia żołnierzy jest wielkość korpusu podoficerskiego i to, czy szkolimy „surowych” rekrutów, czy doszkalamy żołnierzy mających już doświadczenie bojowe. W przypadku Ukrainy, gdzie w momencie wybuchu wojny było 400 tys. weteranów, którzy uczestniczyli w działaniach frontowych po roku 2014, system szkolenia mógł być skrócony, ale jeśli chodzi o państwa NATO, pozbawione tego rodzaju „zasobu”, trzeba liczyć się wręcz z wydłużeniem tego czasu. Kallberg pisze wprost: „Opierając się na doświadczeniach z poborowymi w jednostkach w krajach nordyckich, (można stwierdzić, że – MB) wyszkolenie dowódcy plutonu od podstaw zajmuje co najmniej 12–15 miesięcy, dowódcy drużyny – blisko rok, a strzelca – od siedmiu do ośmiu miesięcy”. Osobnym problemem jest brak kadry, która może szkolić rekrutów „z marszu”. W praktyce są to zawsze podoficerowie lub oficerowie niższych rang, którzy na poziomie taktycznym muszą wdrożyć nowicjuszy w podstawowe arkana sztuki wojennej. Trudno zatem poważnie utrzymywać, że nasi rekruci już po niecałym miesiącu służby spełniają wszystkie kryteria i są pełnowartościowymi żołnierzami.
Jest jeszcze jedna kwestia. Jak słusznie zauważył Tomasz Dmitruk, w roku 2015 mieliśmy w naszych siłach zbrojnych trzy dywizje (11. Lubuską, 12. Szczecińską i 16. Pomorską), teraz zaś mamy prócz tych trzech „starych” jeszcze dwie kolejne, które są formowane (18. Żelazną i 1. Piechoty Legionów) i zapowiedź powołania kolejnego związku taktycznego, który ma być dyslokowany na południowym Mazowszu. Porównując jednak stany osobowe żołnierzy zawodowych w roku 2015 z danymi za rok ubiegły, można dojść do wniosku, że decyzje te oznaczają faktyczny spadek o 25% ukompletowania istniejących i tworzonych związków taktycznych. Jeszcze przed wojną na Ukrainie analitycy szwedzkiego think tanku strategicznego FÖI szacowali poziom ukompletowania naszych dywizji na maksymalnie 75%, a teraz wskaźnik ten jeszcze zmaleje.
O tym, z jakim problemem mamy do czynienia, świadczą obliczenia Dmitruka, którego zdaniem, aby mówić o pełnym ukompletowaniu planowanych 6 związków taktycznych w siłach lądowych, brakuje nam obecnie co najmniej 100 tys. żołnierzy i oficerów zawodowych, nie mówiąc już o zapewnieniu im rezerw osobowych, których dzisiaj nie ma. Oznacza to, że mamy armię „jednorazowego użytku”. Jest to o tyle istotne, że przeprowadzone jeszcze w 2015 roku szacunki strat sił natowskich w razie scenariusza pełnoskalowego konfliktu kinetycznego z Federacją Rosyjską w wariancie optymistycznym zakładają straty dzienne na poziomie 1200 żołnierzy, a w przypadku Rosjan – na 2500, w pesymistycznym wariancie nasze straty wyniosą 2,66 tys. dziennie, a rosyjskie – 1,125 tys. Przez straty należy rozumieć żołnierzy trwale wyeliminowanych z walki, nie tylko zabitych. Warto zauważyć, że relacja strat między siłami rosyjskimi i ukraińskimi po 18 miesiącach walki układa się według scenariusza pozytywnego i wynosi 1 do 2. Jeśli zatem założyć, że to nasze wojska lądowe dostarczą główną kontrybucję sił walczących na wschodniej flance, to po 100 dniach wojny może okazać się, że przy obecnym ich stanie liczebnym i wielkości rezerwy nie mamy już armii.
[b]Plany sojusznika[/b]
Jest to o tyle istotne, że Amerykanie nie rozbudowują swych sił lądowych na tyle, aby móc poważnie twierdzić, że myślą o przyjęciu na swoje barki głównego ciężaru ewentualnej wojny z Federacją Rosyjską. Wynika to zarówno z kryzysu rekrutacyjnego, który przeżywa obecnie amerykańska armia, która nie jest w stanie przyciągnąć tylu ochotników, ilu zamierzała, jak i z założeń przygotowywanej reformy, zbiorczo określanej mianem „Armia 2030”.
Amerykańska armia przyszłości (siły lądowe) ma składać się z kilku podstawowych komponentów – formacji zadaniowych. Mowa jest o trzech ciężkich (przełamaniowych) dywizjach pancernych, których zadaniem będzie przebicie się przez linie obrony przeciwnika. Mają to być dywizje czterobrygadowe, z których 3 będą działały w ramach tzw. Brygadowych Zespołów Bojowych (Brigade Combat Teams) z ciężkim komponentem pancernym, które budowane będą na bazie istniejących 1. Dywizji Kawalerii, 1 Dywizji Pancernej i 34. Dywizji Piechoty. Odpowiednio wzmocnione, mają one być główną siłą ciężką w amerykańskich wojskach lądowych. Ich potencjał ogniowy (artyleryjski) ma zostać rozbudowany, bo dotychczas nawet tzw. ciężkie dywizje amerykańskie były znacznie słabsze od rosyjskich, podobnie jak zdolności inżynieryjne niezbędne do pokonywania barier i rzek. W świetle oficjalnych dokumentów ich obszar odpowiedzialności ma obejmować od 18 do 28 km frontu w sytuacji, kiedy korpus odpowiada za odcinek o szerokości od 55 do 85 km, a armia – do 250 km. Jednocześnie długość granicy NATO z Federacją Rosyjską przekracza obecnie 2 tys. km. Nawet nie biorąc pod uwagę perspektywy członkostwa Ukrainy w Pakcie Północnoatlantyckim, plany utworzenia przez amerykańskie siły lądowe docelowo jedynie trzech ciężkich dywizji pancernych oznaczają, że to inni sojusznicy będą musieli wnieść w tym segmencie swoja kontrybucję. W przeciwnym przypadku, z wojskowego punktu widzenia NATO będzie miało jedynie ograniczone możliwości przełamania linii rosyjskich.
Oczywiście można powiedzieć, i jest to prawdą, że potencjał ten będzie wzmacniany przez lżejsze formacje (o mniejszej sile ognia). W ramach planu Armia 2030 amerykańskie siły lądowe mają utrzymać cztery (docelowo) dywizje, w dotychczasowej nomenklaturze określane mianem pancernych (armor divisions). Mają to być formacje bardziej uniwersalne, z większą liczbą żołnierzy, mogących się szybko przemieszczać (choć w ich skład będą wchodziły 3 brygady). Analitycy portalu „Battle Order” zwracają uwagę na fakt, że trzonem amerykańskich sił lądowych w docelowym modelu Armii 2030 będą dywizje lekkie, mobilne, ale relatywnie słabo uzbrojone. Model ten będą uzupełniały dywizje szturmowe (101. Dywizja) i powietrzno-desantowe (82. Dywizja).
Jeśli analizować strukturę dywizji lekkich, z których każda posiadała będzie 3 brygady uderzeniowe, to każda z nich składała się będzie z 5 batalionów, z których jednak 3 oznaczone są jako CONUS a 2 OCONUS. Cóż to znaczy? CONUS jest terminem określającym przeznaczenie tych formacji, kwalifikującym je jako mające działać na kontynencie amerykańskim. A zatem jedynie 2/5 potencjału uderzeniowego lekkich dywizji sił lądowych Stanów Zjednoczonych ma być przeznaczonych do walki na oddalonych odcinkach.
Wnioski, jakie można wyciągnąć z planowanych zmian w amerykańskich wojskach lądowych, są dość oczywiste. Zmienia się formuła dowodzenia, w związku z prawdopodobieństwem wojny na większą skalę trzeba myśleć w kategoriach teatru działań wojennych i korpusów, co powoduje, że podstawową jednostką organizacyjną ma się stać dywizja. Ale czy Amerykanie planują skokowe zwiększenie swego potencjału w tym zakresie? W 2022 roku 11 z 31 aktywnych brygad manewrowych w amerykańskich siłach lądowych można było klasyfikować jako ciężkie. W roku 2030 ma ich być 17. To nie jest mało, ale jako że amerykańska strategia zakłada ryzyko wojny na dwa fronty i konieczność utrzymania sił na kontynencie amerykańskich, w najbliższych latach trudno będzie liczyć na skokowy wzrost obecności naszego głównego sojusznika na wschodniej flance. Wręcz przeciwnie, przywiązanie do formuły lekkich dywizji, które można łatwo dyslokować na znaczne odległości, świadczy o tym, że dowództwo amerykańskich sił zbrojnych chce dysponować siłami, których będzie mogło użyć zarówno w ewentualnej wojnie z Rosją w Europie, jak i w razie wybuchu konfliktu w Azji.
[b]Konsekwencje dla NATO[/b]
Nowa architektura bezpieczeństwa na wschodniej flance NATO, której budowę potwierdzono w toku ostatniego szczytu Paktu Północnoatlantyckiego w Wilnie, zakłada powołanie trzystutysięcznego korpusu, dowodzonego przez amerykańskiego generała. Korpus ten byłby w stanie wejść do działań wojennych w ciągu do 30 dni od wydania rozkazu, z tego pierwsze 100 tys. żołnierzy musi być gotowe w ciągu 7 dni. To państwa naszego regionu będą budować te siły. Amerykanie wesprą je swoim potencjałem i dostarczą zdolności, którymi my nie dysponujemy (zwiad, rozpoznanie, łączność, zdolności kosmiczne, lotnictwo, broń precyzyjna etc.), ale z pewnością nie myślą o przyjęciu na siebie głównego ciężaru walk. Ta rola, szczególnie w zakresie sił lądowych, zarezerwowana została dla Europejczyków ze wschodu i może jeszcze Niemców, o ile obudzą się ze swej strategicznej drzemki. To dlatego tak uważnie na Zachodzie obserwuje się postępy Polski w zakresie rozbudowy potencjału militarnego. Bez naszej kontrybucji wschodnia flanka NATO będzie równie osłabiona, jak za czasów, kiedy w europejskich stolicach wierzono, że Federacja Rosyjska jest cywilizowanym i wiarygodnym partnerem, z którym można budować przyszłość.
Często przywoływana cezura roku 2030 jest w tym przypadku nieprzypadkowa, bo wielu zachodnich analityków, w tym szefowie amerykańskich służb specjalnych jest przekonanych, że Rosja będzie potrzebowała od 5 do 10 lat na odbudowanie swego potencjału wojskowego. A zatem Waszyngton kibicuje wysiłkom Warszawy i wierzy, że deklaracje o 300 tysiącach siłach zbrojnych uda się zrealizować. Osobną kwestią jest to czy odpowiada nam rola „dostarczyciela” sił, na których spoczywał będzie główny ciężar walk, jeśli wojna wybuchnie, a co za tym idzie – również takich, które poniosą największe straty.
Jednak jeśli okaże się, że nasze plany i ambitne deklaracje są jedynie programem, którego nie udaje się zrealizować, to nie tylko ucierpi na tym – i to dramatycznie – nasza wiarygodność sojusznicza, ale w nie mniejszym stopniu – również nasze bezpieczeństwo. Sprawa jest zatem zbyt poważna, aby przyglądać się, jak resort obrony „pudruje rzeczywistość”, przekonując opinię publiczną, że jesteśmy na dobrej drodze do stworzenia trzystutysięcznej, nowoczesnej armii. Tak nie jest i najbardziej śmiałe deklaracje nie przysłonią faktu, że bez powrotu do powszechnego obowiązku obrony nie zbudujemy takiego potencjału.
Ministerstwo Obrony Narodowej RP, za pośrednictwem Agencji Uzbrojenia, ogłosiło, że kupuje setki przeciwpancernych pocisków kierowanych Spike LR za pośrednictwem przedsiębiorstwa Mesko, lokalnego partnera przemysłowego Rafaela, w ramach umowy o wartości około 100 mln USD.
Będzie to już trzecia tego typu transakcja dotycząca rodziny pocisków Spike. Mesko i Rafael współpracują na polskim rynku od 2003, umożliwiając sprzedaż całkowicie spolonizowanych pocisków dla polskiego użytkownika. Lokalne zdolności produkcyjne zapewniły dostarczenie polskiemu MON ponad 3000 pocisków Spike, które są w całości wyprodukowane w Polsce.
[img]https://cracovia.krakow.pl/uploads/media/2023-09/rsalon-01-rafael-jpg-51619032.jpg[/img]
W ciągu 20 lat wspólnej pracy Rafael i Mesko wspierały polski przemysł obronny w zabezpieczaniu cennych aktywów kraju i dostarczaniu siłom zbrojnym najnowocześniejszej technologii tego typu na świecie. Zgodnie z globalną strategią Rafaela, wsparcie lokalnego przemysłu i zapewnienie nie tylko transferu technologii, ale także know-how, zaowocowało kolejnym przykładem sukcesu lokalnego przemysłu i dobrze prosperującego globalnego partnerstwa. Ta najnowsza umowa dodatkowo wzmacnia istniejące relacje, a w przyszłości spodziewane są kolejne podobne transakcje.
[i]Rodzina pocisków Spike wspiera zdolności obronne polskiego Ministerstwa Obrony Narodowej od około 20 lat. Jesteśmy dumni z tego, że budujemy nasze wieloletnie partnerstwo z Mesko i jesteśmy przekonani, że w przyszłości zawrzemy więcej umów. Zacieśnianie więzi z partnerami przemysłowymi na całym świecie jest częścią globalnej strategii Rafaela i widzimy teraz, jak te więzi umożliwiają współpracę i lepszą obronę naszych przyjaciół i sojuszników[/i] – stwierdził wiceprezes wykonawczy Rafaela dr Ran Gozali, szef działu systemów lądowych i morskich.
Potwierdzeniem doskonałości pocisków Spike LR jest inna umowa ich zakupu, zawarta z rządem w Canberze. Będą one przeznaczone dla pojazdów Boxer Combat Reconnaissance Vehicle dostarczanych siłom zbrojnym Australii w ramach 2. Fazy Projektu LAND 400. Kilka miesięcy wcześniej na pozyskanie ppk rodziny Spike zdecydowały się także Szwajcaria i Grecja.
Podczas 31. Międzynarodowego Salonu Przemysłu Obronnego minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak zatwierdził dostawy sprzętu wojskowego m.in. dotyczące rozwoju programu Narew. Wśród zakupów o wartości miliardów złotych znajduje się uzbrojenie dla morskiej jednostki rakietowej.
Szef MON zatwierdził w obecności Prezydenta RP Pana Andrzeja Dudy umowę dotyczącą pozyskania dwóch dywizjonów dla dwóch kolejnych Morskich Jednostek Rakietowych, w tym wozów dowodzenia, wyrzutni oraz kilkuset rakiet przeciwokrętowych NSM (Naval Strike Missile). Wartość zamówienia wynosi ok. 8 mld złotych brutto, a dostawy zostaną zrealizowane w latach 2026-2032.
Mariusz Błaszczak podkreślił, że podpisane umowy wzmocnią bezpieczeństwo Polski. Podpisano również umowy w ramach rozwoju programu Narew, które dotyczą pozyskania przeciwlotniczych zestawów rakietowych krótkiego zasięgu. Wśród innych planów zakupowych dla wojska znajduje się dostarczenie zautomatyzowanych stanowisk dowodzenia ZENIT-MP i blisko 1700 bezzałogowych statków powietrznych.
Obecnie w skład 3. Flotylli Okrętów wchodzi Morska Jednostka Rakietowa, stacjonująca w Siemirowicach. W jej skład wchodzą dwa dywizjony wyposażone we wspomniane uzbrojenie. Głównym zadaniem tej formacji jest lądowa obrona przeciwokrętowa polskiego wybrzeża, a także współpraca z siłami okrętowymi.
Minister Mariusz Błaszczak wyznaczył gen. dyw. Dariusza Parylaka na zastępcę dowódcy 2 Korpusu Polskiego - Dowództwa Komponentu Lądowego. Z kolei gen. bryg. Rafał Kowalik obejmie stanowisko zastępcy dowódcy 1 Dywizji Kawalerii US Army – poinformował MON na X (dawniej Twitter).
https://twitter.com/MON_GOV_PL/status/1699316698480820317?ref_src=twsrc%5Etfw%7Ctwcamp%5Etweetembed%7Ctwterm%5E1699316698480820317%7Ctwgr%5Ee6056e4718833f5be8a4204f7b99b80ebced2895%7Ctwcon%5Es1_&ref_url=https%3A%2F%2Fdefence24.pl%2Fsily-zbrojne%2Fpolski-general-zastepca-dowodcy-dywizji-us-army
Dzieje się na Górnym Karabachu, gdzie Azerbejdżan wysyła kolejne konwoje na granice z Armenią..
- Edytowany
No niestety się dzieje... Ci u góry świetnie się bawią, wręczają sobie nominacje, kupują zabawki za miliardy, piją szampana, jedzą kawior, robią interesy, w razie większej draki spierdalają z rodzinami, a nas się ewentualnie wysyła na śmierć. Taki mocny filmik, nie mam wersji ukraińskiej, więc rosyjski, ale tak to zazwyczaj na wojnach wygląda z każdej strony:
https://ok.ru/video/6262460385920
(hmmm... busik w 23 sek na gdańskich numerach)
A potem ogłaszają rozmowy pokojowe, pokój i dalej Ci na górze robią biznesy...
PGZ i Javelin Joint Venture (JJV), spółka Raytheon i Lockheed Martin, zawarły porozumienie (MoU) dotyczące produkcji systemu przeciwpancernego Javelin w Polsce.
W celu wsparcia rosnącego bieżącego, jaki i przyszłego zapotrzebowania, które wynika z coraz większych obaw o bezpieczeństwo regionalne w Europie, PGZ i JJV podpisały MoU, w celu zbadania możliwości utworzenia zakładu montażu końcowego i produkcji komponentów tej broni w Polsce. Umowa ta ustabilizuje przyszłą produkcję systemu Javelin dla sił zbrojnych USA, zapewniając jednocześnie wyjątkowe możliwości dla polskiego przemysłu.
[i]Wspólnie z PGZ badamy szereg możliwości wykorzystania umiejętności i wiedzy polskiego przemysłu do wspólnej produkcji Javelin[/i] – powiedział Andy Amaro, prezes Javelin Joint Venture i dyrektor programu Javelin w Raytheon – [i]Wraz z rosnącym popytem na ten system, nasi nowi partnerzy przemysłowi mogą odegrać istotną rolę we wspieraniu produkcji i dostarczaniu tego sprawdzonego w boju uzbrojenia działającego w systemie odpal i zapomnij dla użytkowników na całym globie[/i].
W czerwcu 2021 Wojska Obrony Terytorialnej (WOT) ukończyły szkolenie operatorów Javelin i uzyskały certyfikaty do serwisowania i obsługi tego systemu, a także prowadzenia własnych szkoleń. Po ukończeniu szkolenia, nowi operatorzy wystrzelili pociski Javelin podczas pokazu w Toruniu.
[i]To partnerstwo wzmocni nasze relacje z Polską i zapewni jej zdolności odstraszania, niezbędne do wzmacniania bezpieczeństwa kraju[/i] - powiedział Dave Pantano, wiceprezes Javelin Joint Venture i dyrektor programu Javelin w Lockheed Martin – [i]Porozumienie pozwala nam rozwinąć strategiczne, długoterminowe partnerstwo międzynarodowe z PGZ i stworzyć scenariusz korzystny zarówno dla Polski, jak i USA, aby dostarczać naszym klientom to sprawdzone rozwiązanie[/i].
Javelin jest rozwijany i produkowany przez JJV, spółkę należącą do Raytheon w Tucson w Arizonie i Lockheed Martin w Orlando na Florydzie. Do tej pory JJV wyprodukowała ponad 50 000 pocisków Javelin i ponad 12 000 modułów celowniczych, z układem sterowania wielokrotnego użytku. Javelin jest obecnie używany w 23 krajach, a Polska jest pierwszym klientem zagranicznym, który pozyskał system Javelin w wariancie F.
7 września korporacja Lockheed Martin poinformowała o prezentacji pierwszego egzemplarza wielozadaniowego samolotu bojowego F-16C Fighting Falcon Block 70 przeznaczonego dla drugiego klienta – Republiki Słowacji.
Uroczystość miała miejsce w zakładach korporacji w Greenville w stanie Karolina Południowa i odbywała się z udziałem m.in. ministra obrony Republiki Słowacji Martina Sklenára. Południowy sąsiad Polski zamówił czternaście egzemplarzy F-16C/D Fighting Falcon Block 70, które miały pozwolić na zastąpienie myśliwskich MiG-ów-29. Jednak wobec wojny na Ukrainie rząd w Bratysławie wycofał już poradzieckie maszyny z linii i przekazał Ukraińcom. Z tego też względu, do czasu wdrożenia do linii F-16, za ochronę przestrzeni powietrznej tego kraju odpowiada m.in. Polska i jej F-16C/D Jastrząb.
Dotychczas Lockheed Martin ukończył przynajmniej dwa egzemplarze F-16C/D Fighting Falcon Block 70, które zostaną dostarczone do Bahrajnu. Obecnie znajdują się w bazie Edwards w Kalifornii, gdzie są wykorzystywane do badań i certyfikacji.
Międzyrządowa umowa w sprawie zakupu czternastu F-16C/D Fighting Falcon Block 70 została podpisana w grudniu 2018 roku. Z kolei Lockheed Martin (formalnie) podpisał kontrakt z Departamentem Obrony Stanów Zjednoczonych (pośredniczącym w transakcji) 31 lipca 2019 roku - według harmonogramu cała partia samolotów ma zostać dostarczona do końca stycznia 2024 roku. Program jest jednak opóźniony, co wynika m.in. z pandemii Covid-19. Poza zakupem samolotów Słowacja, w ramach umowy z rządem Stanów Zjednoczonych, zakupiła usługę szkolenia 22 pilotów oraz 160 członków technicznej obsługi naziemnej.
Dotychczas program F-16C/D Fighting Falcon Block 70/72 zdobył zamówienia na 148 samolotów, które trafią do Bahrajnu, Słowacji, Bułgarii, Tajwanu, Maroka oraz Jordanii. Ważnym elementem projektu są należące do korporacji Lockheed Martin Polskie Zakłady Lotnicze Sp. z o.o. w Mielcu, gdzie powstają struktury kadłubowe. Pierwsze z nich zostały już dostarczone do Greenville w celu montażu na F-16.
[img]https://cracovia.krakow.pl/uploads/media/2023-09/f-16-block-70-beauty-shot-png-50877388.png[/img]
- Edytowany
Byłem na Targach Zbrojeniowych w Kielcach.
Największy wystawca Wojsko Polskie, które pokazało wszystko oprócz nowego Abramsa i F-35.
Jelcz rządzi.
Krab, okiem laika wciąga koreańską haubicę lewą dziurką.
Borsuk imponujący
Dozwolone od 18 lat, co znakomicie ułatwia oglądanie i rozmowy z wystawcami.
Bilety i catering miały w cenie chyba zrzutkę na Himmarsy bo ceny sięgały Linii Karmana.
Efektory pierwsza klasa.
Pod spodem paździerz, mówiąc Bartosiakiem.
Fajna impreza przedwyborcza.
Cześć, wygląda na to, że interesuje Cię ten temat!
Kiedy utworzysz konto, będziemy w stanie zapamiętać dokładnie to, co przeczytałeś, dzięki czemu możesz kontynuować dokładnie w miejscu, w którym skończyłeś. Otrzymasz również powiadomienia, gdy ktoś Ci odpowie. Możesz także użyć „Lubię to”, aby wyrazić swoje uznanie. Kliknij przycisk poniżej, aby utworzyć konto!
Aktualnie przeglądający (2 użytkowników)
Goście (2)