Trener reprezentacji Polski w latach 1978-1980.
[url]http://sport.interia.pl/pilka-nozna/news/zmarl-byly-selekcjoner,1113102[/url]
Jednak z najjaśniejszych postaci polskiej piłki, wyróżniająca się z PZPN-owskiego bagna. Dobry trener. Uczciwy człowiek.
Ci trochę starsi pamiętają zapewne jego słynne stwierdzenie na zjeździe PZPN
"cała Polska widziała, a komisja nie widziała"
- gdy po ewidentnych przekrętach w ostatniej kolejce (Wisła-Legia, Olimpia-ŁKS) - wtedy się liczyła różnica bramek, strzelali na zasadzie: w Krakowie bramka, ŁKS strzela bramkę) a obrońcy Wisły stali jak tyczki slalomowe - powołano specjalną komisję pod przewodnictwem sędziego Alojzego Jarguza i komisja orzekła że wszystko jest w porządku....
a ci jeszcze starsi, jak to był wyjazd kadry i na wyjazd Młynarczyk przyszedł pijany jak bela. Ledwo się trzymał na nogach, telewizja pokazywała. Kulesza powiedział - no to Młynarczyk nie jedzie. Na co piłkarze z Bońkiem na czele "zastrajkowali" że oni też nie jadą. Po pewnym czasie (samolot czekał) Kulesza się ugiął (co miał zrobić, mecze były zakontraktowane) i wyjechali. W TV pokazywali Bońka który mówił "No, Józiu, wsiadaj, wszystko w porządku" - czy jakoś tak. A Młynarczyk nawet nie był w stanie odpowiedzieć.
Gdy kadra wróciła, zwolniono Kuleszę... Alkoholikowi Młynarczykowi i Bońkowi nic nie zrobiono...
Twórca Szkoły Trenerów.
[']
-
-
Zmarł Ryszard Kulesza
Wspominam go miło, że się nie ugiął przed pijakami na Okęciu
Spokojny i przyjazny, ale człowiek z zasadami
Cześć jego pamięci
Ja tam się na historii piłki nożnej znam ogólnikowo, kiedyś się znałem bardziej na lekkoatletyce. Ale jeżeli był to rzeczywiście tak zacny i antykomunistyczny człowiek, to nie mogę nie zapalić mu świeczki, co też wpisując kolejno "[", "'" i "]" czynię poniżej:
[']
Agnan Napisał(a):
-------------------------------------------------------
>> a ci jeszcze starsi, jak to był wyjazd kadry i na
> wyjazd Młynarczyk przyszedł pijany jak bela.
Jesli dobrze pamiętam z jakiegoś artykułu to nie tyle przyszedł co go przynieśli...
[*]
[']
[']
[ ' ]
[ ' ]
[*]
[']
Ryszard Kulesza - człowiek z innej bajki
Krótko przed finałami MŚ w Niemczech pożegnaliśmy Kazimierza Górskiego. Teraz odszedł od nas Ryszard Kulesza. Takich ludzi dziś się już nie spotyka.
Jego bilans pracy z kadrą jest rewelacyjny. Potrafił pokonać w Chorzowie Holandię, wtedy wicemistrza świata. Na wyjeździe zremisował z nią 1:1. Wówczas Wojciech Rudy strzelił gola, którego dziś pewnie pokazałyby wszystkie telewizje świata.
W kwietniu 1980 roku zabrał drużynę na towarzyski mecz z Włochami w Turynie. Zremisowaliśmy 2:2, a w zespole rywali grała w komplecie jedenastka, która dwa lata później została mistrzem świata. Zoff, Scirea, Tardelli, Cabrini, Rossi, Bettega... Mało? Dwa miesiące później biało-czerwoni przy 80-tysięcznej widowni grali wielki mecz z Brazylią w Sao Paulo. W zespole rywali grali w tym meczu Socrates, Eder i Zico, którzy byli większymi gwiazdami niż dziś Kaka i Robinho. Zremisowaliśmy 1:1. Zespół Kuleszy przegrał tylko z Argentyną. Minimalnie 1:2, a zwycięską bramkę dla rywali strzelił wielki Diego Armando Maradona.
Oczywiście na boisku grali piłkarze. Wielcy piłkarze, ale nie można mówić o tych wynikach nie wymieniając człowieka, który siedział wtedy na ławce. Był nim Ryszard Kulesza. Niemal zawsze uśmiechnięty, nienagannie ubrany, zawsze w idealnie wypastowanych butach. Zapytany kiedyś, kiedy ma na to wszystko czas, mówił:
- Na to musi być czas. Poza tym nawet kiedy jestem smutny to się śmieję, a kulturę i dobre wychowanie wyniosłem z domu - odpowiadał Ryszard Kulesza.
Urodził się w Warszawie, a kiedy miał trzynaście lat na jego oczach zginął jego ojciec. Był rok 1944, sierpień. Trwało Powstanie Warszawskie.
Środowisko traktowało go z lekkim przymrużeniem oka. Ceniono jego fachowość, ale panowała opinia, że jest za miękki, za grzeczny, za porządny... Nie miał wielkiej siły przebicia, nie interesowały go układy i polityka. Nie był też w przeszłości wybitnym piłkarzem. Karierę sportową kończył w 1961 roku w Polonii Warszawa. Jakby facet z innej bajki. Pewnie z tego powodu też nigdy nie pracował w żadnym ligowym klubie. On nie bardzo chciał, jego też nie chcieli. Dlatego z czystym sumieniem mógł powiedzieć latem 1993 roku słowa, które wstrząsnęły nie tylko piłkarską Polską.
- Cała Polska to widziała, w wyście nie widzieli!? - tak skomentował ostatnią ligową kolejkę, kiedy Legia sięgnęła po mistrzostwo Polski. W korespondencyjnym pojedynku Legia ograła 6:0 Wisłę, a ŁKS Łódź 7:1 pokonał Olimpię. To ostatnie spotkanie sędziował Michał Listkiewicz.
Środowisko, które udawało, że nic złego się nie stało, nie bardzo mogło zrozumieć jak to możliwe, że właśnie "Pan Rysio", który praktycznie nie podnosił głosu mógł zdobyć się na taką odwagę.
- Właśnie dlatego - mówił po latach. - Nie miałem sobie nic do zarzucenia. Nigdy w tym nie uczestniczyłem i zawsze twierdziłem, że układy oraz korupcja zabijają polską piłkę. Śmiali się z nas wszyscy, czyli śmiali się też ze mnie. Wiem, że na Legię wstęp mam praktycznie zamknięty i wiele razy mnie tam wyzywano, ale musiałem to powiedzieć - dodawał Kulesza. PZPN wtedy odebrał Legii tytuł. Zdarzyło się to jedyny raz w historii, głównie za sprawą głosu sumienia, czyli wystąpienia Ryszarda Kuleszy.
Antoni Piechniczek publicznie przyznał, że jego poprzednik wyprzedził o ponad dziesięć lat to, czego świadkami jesteśmy dziś. Pierwszy odważnie nazwał rzeczy po imieniu.
Kulesza bardzo szybko podjął pracę w PZPN. Na początku lat 70-tych prowadził kadry młodzieżowe, przez które przewinęło się wielu piłkarzy, na których potem postawił przejmując kadrę po Jacku Gmochu. Mógł w roli asystenta pojechać na igrzyska do Montrealu, a potem na mistrzostwa świata do Argentyny. Miał duży wpływ na przygotowania drużyn narodowych do tych imprez, ale kiedy rozdawano nominacje, Kulesza zawsze był pomijany.
- Po Argentynie czułem się źle. Powiem nieskromnie, że zasłużyłem na ten wyjazd. Przed mistrzostwami wykonałem dużo naprawdę ciężkiej pracy - mówił po latach. Nie walczył o swoje, nie rozbijał się łokciami. On tak nie potrafił, a Jacek Gmoch wybrał innych.
Po turnieju rozgrywanym w 1978 roku w Ameryce Południowej, na który jechaliśmy z zespołem mającym prawo walczyć nawet o mistrzostwo świata, zgodnie uznano, że kadrę powinien przejąć człowiek będący przeciwieństwem Gmocha. Kulesza nadawał się do tego idealnie.
Zaczął od przegranej z Rumunią w Bukareszcie. Potem było dobrze i bardzo dobrze. Z jednym wyjątkiem, kiedy w Lipsku ograli nas w eliminacjach ME piłkarze NRD. Co prawda po bramce Zbigniewa Bońka prowadziliśmy 1:0, ale w drugiej połowie strzelali tylko wschodni Niemcy. Polacy opadli z sił. Graliśmy w okresie świąt Wielkanocnych, które pozbawieni kontroli piłkarze obchodzili bardzo długo. Kulesza nie był zamordystą, wszystkich traktował jak partnerów. To był błąd, z którego trener nie wyciągnął wniosków. To za jego kadencji było bezkarne "szczekanie" na dziennikarzy. Nie chciał ingerować w te konflikty, uważał, że wszyscy powinni żyć w zgodzie.
Włodzimierz Ciołek, Józef Młynarczyk, Andrzej Buncol, Andrzej Pałasz, Piotr Skrobowski, Waldemar Matysik, Włodzimierz Smolarek... Co ich łączy? Wszyscy debiutowali w kadrze za kadencji Kuleszy. Bez kilku z nich nie byłoby trzeciego miejsca na mistrzostwach świata w Hiszpanii. Poza Kazimierzem Deyną grali pod jego kierunkiem wszyscy najwięksi polskiej piłki drugiej połowy lat 70-tych i pierwszych lat kolejnej dekady. Nawet Włodzimierz Lubański, który w kadrze Kuleszy rozegrał swój ostatni mecz w kadrze na Stadionie Śląskim.
Nie awansował do finałów ME, choć miał lepszy bilans spotkań z Holandią. W roli faworyta zaczynał jednak eliminacje MŚ w Hiszpanii. I pewnie nie przypuszczał, że mecz pierwszy, będzie dla niego w roli trenera kadry jego meczem ostatnim.
Popełnił ten sam błąd co przed spotkaniem z NRD. Zostawił kadrę samą w hotelu Wera, ufając w odpowiedzialność piłkarzy. Józef Młynarczyk poszedł "w miasto", Kulesza o wszystkim się dowiedział. Rano zapadła decyzja, że bramkarz do Włoch, gdzie najpierw leciała drużyna nie zostanie zabrany. W jego obronie stanęli koledzy. Boniek, Żmuda, Terlecki... Pewnie sprawę rozstrzygnięto by w drużynie, jednak na lotnisku pojawiły się kamery. Był gorący rok 1980, czas "Solidarności", władzy był potrzebny temat zastępczy. Młynarczyk ostatecznie do samolotu wsiadł, ale już na lotnisku było widać, że trener jest sam i nikt nie stanie w jego obronie. Mecz wygraliśmy 2:0, ale w kraju trwała burza. Przesłuchania, mówienie o "bandzie czworga", żądania wysokich kar... Kulesza został kozłem ofiarnym. Sam chciał odejść, ale ostatecznie dostał wymówienie. Kadrę przejął Antoni Piechniczek, wygraliśmy eliminacje, zostaliśmy w 1982 roku trzecim zespołem świata.
Kulesza pracował potem z powodzeniem w Tunezji i Maroku, po powrocie do Polski zaczął pracę w PZPN. Nie wychodził na pierwszy plan, robił swoje. Dziś dziesiątki trenerów może o sobie powiedzieć, że skończyło "kuleszówkę". Dbał o to, by szczególnie byli zawodnicy mogli zdobyć trenerskie wykształcenie. Dbał, choć niekiedy sam mówił:
- Pamiętam wielu z nich jako piłkarzy. Włos się czasami jeży, że chcą dziś być trenerami, ale przecież każdy może się zmienić. Każdemu trzeba dać szansę.
Kompletnie nie pasował do szalonych czasów polskiej transformacji ustrojowej. Brutalnych, często brudnych, kiedy bezkarnie zaczęła rządzić na wielką skalę piłką korupcja i układy. W ostatnich latach wyłączył się z futbolowego życia. Wiódł skromne ale szczęśliwe życie rodzinne, miał skromną emeryturę. Za jego czasów trenerzy nie reklamowali banków, piwa i samochodów. Nie pojawiał się na salonach, szczególnie po słowach wypowiedzianych pod adresem Legii nie był w wielu miejscach stolicy mile widziany.
- Niczego nie żałuję. Przynajmniej mam czyste sumienie - przyznał na początku obecnej dekady.
Zaczął poważnie chorować nieco ponad rok temu. Podczas rozmowy telefonicznej zdarzało mu się zapominać - wydawało się - oczywiste fakty. Zaczynał poważnie chorować na Alzheimera. Ostatnie miesiące spędził w domu opieki w Radości. Nazwa oddaje jego nastawienie do życia, ale czuł się coraz gorzej. Z czasem nie rozpoznawał już nikogo, nie pamiętał nic. Odwiedzała go żona, przyjaciel z Polonii, Stanisław Kralczyński, Michał Listkiewicz, Edmund Zientara...
A byli piłkarze? A trenerzy, którym dał szansę zdobycia "papierów"?
Nikt ich w ośrodku nie widział. Może jednak przyjdą na pogrzeb. W końcu odszedł człowiek nieprzeciętny. Takich dziś już nie ma. Pewnie nawet nie było w czasach, kiedy pracował.
- Może nie miałem takich sukcesów jak kilku moich kolegów, ale przyzna pan, że żaden z nich nie miał takiego uśmiechu na twarzy - żartował, pytany o swój rozdział pracy z kadrą. Nie grał z nią na żadnej imprezie, nie zdobył żadnego medalu. A jednak był wyjątkowy i niepowtarzalny. Takiego go zapamiętamy. Ci, którzy znali pana Ryszarda osobiście - na zawsze.
Źródło: Sport - Dariusz Czernik
Cześć, wygląda na to, że interesuje Cię ten temat!
Kiedy utworzysz konto, będziemy w stanie zapamiętać dokładnie to, co przeczytałeś, dzięki czemu możesz kontynuować dokładnie w miejscu, w którym skończyłeś. Otrzymasz również powiadomienia, gdy ktoś Ci odpowie. Możesz także użyć „Lubię to”, aby wyrazić swoje uznanie. Kliknij przycisk poniżej, aby utworzyć konto!
Aktualnie przeglądający (1 użytkowników)
Goście (1)