O, temat zyje :)
W styczniu bylem na derbach Rzymu Roma- Lazio.
Jakos tak sie to wszystko ulozylo spontanicznie i od razu powiem, ze wiekszych atrakcji kibicowskich i anegdot raczej nie bylo. Za to bardzo duze atrakcje pilkarskie i turystyczne. To byl ten mecz, moze pamietacie, kiedy Lazio prowadzilo do przerwy 2-0, ale potem wyrownal 50- letni Totti. Po golu na 2-2 zrobil sobie z kibicami selfie, i moze jakis 10 metrow zabraklo, zebym byl na tej fotce.
Bardzo fajnie udalo sie ogarnac bilety, przez rodzine mojej kuzynki, ktora mieszka w Rzymie. Ze miasto jest piekne to wiadomo, cale centrum, Watykan, Panteon, place, z pilkarskich rzeczy to slynny mural z Tottim, ktory nie jest tak latwo zlokalizowac, wiec jakby ktos jechal i chcial to zobaczyc to niech pisze na priv. Z rzeczy zabawnych to pod Watykanem jest pizzeria, ktora nazywa sie "Habemus Pizza". Zaczelismy z ziomkiem jednym, juz potem w Polsce, wymyslac jakie by tam mogly byc pizze. Np pizza Lazarz (z serem plesniowym), pizza sw Jakub (z malzami), pizza Wielki Post (wegetarianska) i jeszcze pare innych, znacznie bardziej obrazliwych. Bardzo udal sie rzymski dziading, w knajpie w starym centrum.
No i tym razem odwrotnie niz wczesniej. Mecz dobry, ultraska dobra, masa ludzi, ale kibicowsko tak troche mniej ciekawie. Interesujace bylo to, ze jak sie podjezdza pod stadion Romy autobusem to jest to tak rozwiazane, ze nie da sie nawet podejsc pod to miejsce, gdzie zbieraja sie fani Lazio, tak sa jakos sprytie pozamykane te ulice, zreszta po jednej stronie Stadionu Olimpijskiego jest rzeka, a po drugiej autostrada na wzgorzu.
Interesujacy wyjazd, ale glownie turystycznie i gastronomicznie :)
-
-
Stadionowa Turystyka Cracovia:)-D
w rzymie nie bylem, ale chociaz pod stadion przychodza osobno, w belgradzie, do dzis nie moge ogarnac jak to jest ze jada jednym tramwajem, pozniej ida kawalek jednym chodnikiem, na skrzyzowaniu jedni w lewo drudzy w prawo, po to by za chwile idac juz w pochodzi na stadion wyzywac sie ok cyganskich piczek itp i palac nienawiscia, po meczu zas to samo czyli wracaja razem...
No jak wracalismy i potem spotkali sie na stacji benzynowej, obie ekipy nie wygladaly na przypadkowe i tylko udawali, ze sie nie widza.
To co mowisz bylo jak dla mnie jedna z najciekawszych obserwacji z tego Belgradu...
Zajawiony oglądnięciem w dziewiędziesiatym któryms tam roku filmem ULTRAS na kanale Polonia 1(wcześniej tv Krater) za jeden z życiowych celów postawiłem sobie oglądnięcie derbów Rzymu na żywo.Kilkanaście lat później byłem bliski wykonania zadania jednakże w dzień wylotu PKP zmieniło rozkład jazdy pociągów o czym nie raczyło wspomnieć na stronie internetowej dzieki czemu spóźniłem sie na samolot.
Rok później juz bez przeszkód razem dwoma innymi kibicami Cracovii zameldowałem się u mojego włoskiego kuzyna(nasi dziadkowie byli braćmi) na studenckim mieszkaniu dzieki czemu zakwaterowanie mieliśmy za free,a pamiętać nalezy,ze obierając kierunek włoski trzeba się liczyć z cenami należącymi do tych wyższych w Europie.
Mecz był w niedziele,więc w sobote bardzo sprawnie poruszaliśmy się po mieście pomiędzy wszystkimi tymi zabytkami o których piszą w przewodnikach.Środki komunikacyjne zdewastowane,ale nie zdarzyło nam się na coś czekac więcej niz dwie minuty.Wiadomo ,że w takich okolicznościach musiały być przerwy na Birra Morreti 0,66l i pizze serwowaną przez egipcjan,bo ponoć najlepsza i do tego, jakże dla studenta ważne, najtańsza.Faktycznie byla dobra.
I wreszcie nadeszła niedziela,na ktora czekałem tyle lat.Pierwszy szok to tramwaj ,w którym podróżowali zarówno jedni jak i drudzy.Drugie pierdolnięcie czekało na nas pod stadionem .Ahtungi,race,butelki z benzyną czyli Roma kontra carabinieri dokładnie tak jak to sobie wyobrażałem przed wyjazdem.
Tego dnia to własnie Romaniści robili za gospodarzy na stadio olimpico,ale zasiedliśmy na curvie z Lazio ponieważ tylko tam były dostepne bilety ,które zakupił nam kuzyn za 30 jurków od sztuki.
To były czasy kiedy na małej części trybuny prostej na kazdym meczu zasiadali kibice klubu tego dnia robiącego za gości,więc kończyło się to zwykle tak:)
https://www.youtube.com/watch?v=0DNJsLrb1i4
Raz na żywo,a kilka razy za pośrednictwem YT przy okazji innych derbów Rzymu widziałem ,ze z tych potyczek na stadionem zwykle zwycięsko wychodziła Roma:)
Po meczu chaos,obydwie strony mieszają się miedzy sobą,płonie kilka skuterów,a kilkadziesiat leży przewróconych niczym domino.I tak mniej więcej minął mi mój pierwszy (nie licząc naszego legendarnego na Victorię Źiźkov do Pragi)wymarzony wyjazd na mecz za granicą:)
A jesli chodzi o mieszanie sie po meczach jednych i drugich w Belgradzie to nie do końca wg moich obserwacji jest tak jak piszecie,ale o tym napiszę szerzej niebawem:)
Znalezione w sieci,czyli Cracovia w drodze do San Marino w 1993r.
Do San Marino jechaliśmy niepełnym autokarem, najlepszą bandą w historii,ale każdy z uczestników wspomina,że różnie mogło być:)
W drodze utknęliśmy na granicy austriackiej gdzie celniczka zwróciła uwagę na nieporządek panujący w autokarze za co dostała pocisk po polsku od jednego pasażera i chyba zrozumiała kilka słów bo kazała kierowcy zawrócić.
Zaparkowaliśmy na poboczu i zaczęliśmy sprzątać autokar licząc ,że oto się rozchodzi po czym podjechaliśmy ponownie,a do autokaru wszedł celnik i kazał dać paszporty.Paszporty wróciły,ale wbite w nich były pieczątki z zakazem wjazdu do Austrii przez okres 3 miesięcy.I wtedy się zaczęło.Kibice zablokowali granicę,a strażnicy się w budach dzwoniąc po posiłki.Po pewnym czasie stwierdzono,że nie ma co czekać na posiłki tylko trzeba jechać do konsulatu Polskiego w Bratysławie i przedstawić jak sprawa się ma.Konsul sprawę potraktował bardzo poważanie rzekłbym nawet ,że bardzo się przejął tym jak potraktowano jego rodaków na granicy ,wsiadł do służbowego samochodu i razem z nami ruszył w stronę jej stronę.Ostatecznie jednak nic nie wskórał,a w międzyczasie padł pomysł żeby do tego całego San Marino dojechać przez Węgry i Słowenię. Przeliczono stan posiadanej gotówki i okazało,że pomysł jest do zrealizowania,ale zbuntował się jeden kierowca,który stwierdził,że nigdzie nie jedzie.Po chwili nie wytrzymał psychicznie i zapłakał nad tym co go spotkało. Na szczęście z odsieczą przyszedł drugi kierowca,który stwierdził,że podoła zadaniu.Kiedy po kolejnych kilku godzinach wycieczka dojechała do granicy słoweńskiej okazało się ,ze pilnują ją żołnierze ,bo akurat trwała wtedy na Bałkanach wojna.Na pytanie kto ,gdzie i po co usłyszeli,że reprezentacja Polski w piłce nożnej jedzie zagrać z San Marino.Z ich strony padły pytania gdzie Dziekanowski i Lato, , my,że jada innym autokarem ,a tym podąża zaplecze reprezentacji. Kazali wtedy otworzyć bagażnik tym razem jednak odpowiedzi na pytanie gdzie piłki i gdzie korki już się nie doczekali.Ostatecznie stwierdzili,że przez granicę nas nie przepuszczą,bo na bank jesteśmy najemnikami i jedziemy na wojnę.Jechaliśmy na wojnę tyle że nie tą o którą im chodziło:)
Żarko Napisał(a):
-------------------------------------------------------
>
> o Madrycie
> Ruch
> z Widzewem
> przez cały
> lot brali nas za żaboli:).
>
>W ślad za nami
> udali się równiez niebiesko-czerwoni....
Za żaboli?Czemu nie za Jugoli,albo wojowników z plemienia Szoszonów?Godoliście coły flug o hajach,łuskając słonecznika?Zagania.r.y musiały żąchać rozpuszczalnik z żydzewem przed wylotem,jak nie rozróżniały żaboli od Goroli.
C.D.N?
>Zajawiony oglądnięciem w dziewięćdziesiątych
>którymś tam roku filmem ULTRAS
>na kanale Polonia1 (wcześniej TV krater)
Principe był?Nie? Pewnie znowu wczasy,złodziejskie nasienie.
Temat podupadł,więc trzeba go podnieść powrotem do knajpy Atletico, w której urzedowaliśmy do północy. Póżniej odbiliśmy na głowny plac w Madrycie Puerta del Sol w celu ogarnięcia noclegów.Znaleźliśmy takowy w jednej cichej przecznicy za 20e od osoby nocka.Jakby ktos kiedys potrzebował to pisać,bo spokojnie nadaje sie do polecenia za taka cene.
Nastepnego dnia czekało nas zwiedzanie miasta,ślub i na sam koniec mecz.Miasto podobnie jak hotel godne polecenia.Ładne,czyste i zamieszkałe przez luźno nastawionych do zycia południowców.Ten luz mozna było wyczuć na kazdym kroku poprzez charakterystyczny zapach palonych skrętów.Zwyczaj ten w Hiszpanii nie zalegalizowany niemniej nie wzbudzajacych negatywnych reakcji wśród miejscowej milicji.Co najwyzej zakończony pouczeniem.
Po kilku godzinach udalismy sie w kierunku kościoła,gdzie miała sie odbyc ceremonia ślubna, na której stawiło sie łącznie osiem osób plus Polski ksiądz,który otworzyl kościół i w mojej skromnej osobie znalazł ochotnika na czytanie ewangeli.Ostatecznie została odczytana przez świadka mimo tego była to jedna z ciekawszy mszy świetych w jakich miałem okazje uczestniczyć:)
Po uroczystościach kościelnych udaliśmy się ponownie na Puerta del sol gdzie mielismy okazje z bliska przyjrzeć sie głównej ekipie Realu Ultras Sur
[IMG]http://i57.tinypic.com/2wbs4s6.jpg[/IMG]
Pod stadionem pojawiliśmy się dwie godziny przed meczem i trwała tam jedna wielka fiesta,w której było miejsce na race,alkohol i skręty o których wspominałem wcześniej.
Pół godziny rozpoczęciem meczu wbijamy na sektor Frente przez tunel ze sporą eRką na ścianie i mocnym smrodem moczu.
Stajemy centralnie na srodku ,przy barierkach za bramka Casiliasa i na dzień dobry spotyka nas taka oto niespodzianka
[IMG]http://i61.tinypic.com/wiu0oz.jpg[/IMG]
Właścicielem szalika był mistrz hiszpanii w Vale tudo z FC Valencia.
stadion tego dnia prezentował sie tak
[IMG]http://i60.tinypic.com/2mxgb2v.jpg[/IMG]
a sektor przyjezdnych tak
[IMG]http://i60.tinypic.com/2iu3olg.jpg[/IMG]
Zaskoczyło mnie,że przez cały mecz ,mimo niekorzystnego rezultatu Atletico konkretnie dopingowało dzieki czemu na dziesięc minut przed końcem udało im sie strzelić kontaktową bramkę,po której na sektorze zapanowała euforia.
Dobre kontakty Frente z zarządem dzieki którym sektor za bramką na kazdym meczu wypełniał się fanatycznymi kibicami skończyły sie w tamtym sezonie,w dniu kiedy podczas awantury Frente z kibicami Deportivo smierc poniósł kibic z La Corunii.Frente zostało objęte całkowitym zakazem stadionowym wydanym przez prezesa klubu.
Druga rzecz która martwi to trwająca od wielu lat budowa nowego stadionu na który ma sie przenieść Atletico z zajebiście klimatycznego Vincente del Calderon.Oby ta budowa trwala wiecznie.
Po meczu wróciliśmy na dobrze nam juz znany plac,gdzie na pożegnanie kolega postanowił przy pomocy pewnej Kanadyjki zrobic nam pamiątkowe zdjęcie przy pomniku niedźwiedzia opierajacego sie o drzewo(ten symbol z herbu Atleti).Położył obok kufel po piwie(4e) dosyć okazale sie prezentujący,który targal ze soba przez cały dzień(na czas kościała i stadionu chowając w krzakach) obchodząc się z nim jak z dzieckiem.Kanadyjka wzięła aparat i zaczeła się cofać ostatni krok stawiajac na kuflu i równoczesnie uwieczniając na kliszy wybuch śmiechu jednego oraz załamanie na twarzy drugiego z nas.
Na koniec w samolocie mysląc ,że nikt mnie nie słyszały powiedziałem dla zartu,że trzeba by wykroić lecące w nim flagi co spowodowało lekkie zamieszanie na lotnisku,ale do zadnych konkretów nie doszło:)
Jeden z ciekawszych wątków w ostatnich czasach :)
5 dni później
Z cyklu "Cudze chwalicie, swego nie znacie."A tak w ogóle, to z Archiwum X,jak to niedojechane S.Marino.Rok 1994.
W maju '94,w parku Bednarskiego, w Podgórzu,jak co roku zakwitły Kasztanowce. Czas matur,egzaminów dojrzałości.Pisemne chyba poszły. "Co Darek jak poszło?Dobrze? To dobrze. To co jedziemy." Razem z kumplem z Kzłk. zali3liśmy część pisemną (mi został jeszcze ustny z Anglika,ale yebać to.Najwyżej opowiem prof.I jak było.Powinien zrozumieć.)No to jedziemy do miasta włókniarzy.Cel:derby Łodzi.O3wiście nie sami Oprócz mnie i N. , ok.35 innych maturzystów z Cracovii. Bo dla naszej bandy ten mecz, też miał być swoistym egzaminem dojrzałości. Postanowiliśmy się sprawdzić na trochę szerszych wodach, bo owszem oprawianie kołków z Przemyśla, albo walka z pałami w Rzeszowie, jest zabawne i rozrywkowe, ale wielkiej sławy kozackiej nie przynosi. Trzeba by się pokazać ,chodziło wszystkim po głowach, a poza reprą,okazji jak na lekarstwo.
Sytuacja zmieniła się trochę gdy na wiosnę po arcyważnym spotkaniu,z nieistniejącym już niestety Kablem,doszło do spotkania z ŁKSIAKAMI, którzy odwiedzili nasze miasto przy okazji meczu z gumofilami. Wieczorem było słynne ognisko -party na Dąbiu, a odnowioną zgodę podlano morzem wina krajowej produkcji. Tym co mieli jakieś ale, wyjaśniono w głowie i w efekcie wydarzeń tamtej soboty,w któreś tam potem kolejne sobotnie przedpołudnie, nasza skromna,ale zwarta gromadka mnknęła autokarem trasą na Łódź. Nie byłbym sobą gdybym nie wspomniał, że na zbiórkę pod El Passo, wszyscy ówcześni casuals, stawili się w swoich najlepszych wdziankach (w końcu wyjazd do stolicy polskiej mody;)),co nie spotkało się z zachwytem pilota wycieczki, który nie omieszkał nas skontrować,że jak do czegoś dojdzie, to te nasze super bluzy i kurteczki , będą lądować w koszach na śmieci i będziemy się modlić, żeby nikt ich nie znalazł. Nie zrażeni takim przyjęciem pakujemy się w autobus i uderzamy prosto na Łódź.Świadomie rezygnujemy z postojów i promocji,by bez opóźnień i w pełnym składzie dotrzeć na miejsce. Zresztą wiecznie spragnieni, którzy okupowali tył autobusu, wyruszyli w drogę słusznie zaopatrzeni i na niczym im nie zbywało. Głośna impreza i jarane szlugi mocno irytowały pilota. Na zarzut, że było mówione, że nie ma palenia, imprezowicze odpowiedzieli, że palą trawę.Nie przekonany pilot skwitował,że jedyna trawa jaką oni palili, to ta na łęgach(na łąkach przy rzece )na Dąbiu.Na miejsce, o dziwo, przybywamy na czas i bez zakłóceń. Parkujemy w Al.Uni i witamy się z Rodowitymi.Apdejtują nas,że Widzew zbiera się na fabrycznej pod swoimi stadionem. Gorzej mieli ci fani czerwonych,których pociągi kończyły na Kaliskiej, ale przezorni wyskoczyli gdzieś wcześniej.Ci nieprzezorni nauczyli się przezorności tego dnia, my wszakże nie braliśmy udziału w tej lekcji. Wraz z ŁKS EM czekamy w miejscu gdzie będą maszerować główne siły żydzewa. Oczywiście nie była to żadna zasadzka.W około pełno psiarni. Żaden strategiczny majstersztyk. Wreszcie ktoś daje znać , że idą.Przyznam,że te 3-4 koła w pochodzie, zrobiło na nas wrażenie. Przyglądamy się z bliska z podziwem. W pewnym momencie, Ktoś przytomnie zauważył, że jest naprawdę blisko, że od hord widzewiaków, oddziela nas tylko cięka niebieska linia. Byłaby szansa dołączyć do tego pochodu ,trochę go rozruszać.Wpadamy na nich, pada półgłosem. Tanecznym krokiem w kilka osób sprawnie mijamy funkcjonariuszy prewencji. Początkowo jak w Biblii, rozstąpiło się morze czerwone przed Jude Bandits, ale dalej już nie było tak biblijnie. Gdy rtsiacy policzyli nas i jeszcze im ze dwa palce zostały,skontrowali i odbiliśmy się jak piłeczka do squash'a.Akcja stróżów porządku, dosyć niemrawa.Wypychają nas tylko na drugą stronę.Nic to.Chwilę później nadarza się okazja do rewanżu.Za głównymi siłami widzewa podąża grupa maruderów , już bez policyjnej obstawy. Myślimy, że może to jacyś poszukiwacze wrażeń, którzy świadomie pozbyli się milicyjnego ogona.Najwidoczniej byli to jednak zwykli spóźnialscy. No cóż, paru z nich nauczyliśmy punktualności.
Sam mecz to jedna wielka beka. Oba zestawy fanów jako powerplay tamtego popołudnia, wybrało przyśpiewkę :Żydzi, Żydzi! Cała Polska was się wstydzi. Dla nas Żydów z Krakowa sytuacja kuriozalna. Kwitujemy ją śmiechem. Wielu z nas przygląda się flagom widzewa,pozornie bez zainteresowania. Jak wygłodniałe kocury świeżo wędzonym dorszom. Po meczu pakujemy przewodników z Łódzkiego KSU i postanawiamy odwiedzić jakieś uczęszczane przez widzewiaków miejsce. Niestety miejscowi wydają się być bezużyteczni,więc na własną rękę uderzamy na Piotrkowską. Przeczesujemy główną łódzką ulicę i jej poboczne bez większych rezultatów. Owszem, ktoś tam prawie przeleciał przez sklepową wystawę,komuś odbił się tasak od głowy, ale ogólnie rozczarowanie.
Pora do domu. Zjazd na pit stop.Postanawiamy sobie odbić brak akcji promocyjnych w drodze do Ł.Zajazd przy którym zaparkowaliśmy to wybór najgorszy z najgorszych. Z zewnątrz nie różnił się niczym od setek innych zajazdów. W środku natomiast przypominał bar mleczny Victoria z komedii "Miś ".Wszystko przyspawane, przydrutowane i na łańcuchu. Wszelkie produkty spożywcze, odgrodzone od klientów solidną kratą , za którą pozostawiono jeszcze z półtora m. przerwy.Zdegustowani opuszczamy niegościnny lokal.Zanim jednak wyszliśmy, pod jednym ze stolików przy ścianie, czyjeś wprawne oko dostrzegło kegę. Dzięki Ci Boże pełną. Jakoś tak w zamieszaniu podczas opuszczania lokalu, owa kega wytoczyła się z nami. Ktoś jeszcze zabrał wieszak, prawdopodobnie dobity skąpstwem właściciela, postanowił się na nim powiesić, ale to szczegół. Zadowoleni z udanej mimo wszystko promocji, śpiewamy :"I wieszak też, i wieszak też,przyjacielem Cracovii jest! ".Po chwili śpiewy cichną, gdy w lusterkach naszego autobusu pojawią się niebieskie sygnały radiowozów. Kłopoty. Kega natychmiast zostaje katapultowana przez otwarte drzwi. Za nią podąża nasz przyjaciel wieszak. Zawróceni zostajemy na komisariat w Radomsku. Psy ustawiają nas w szeregu. Właściciel zajazdu dokonuje rozpoznania. Nie rozpoznaje nikogo na szczęście. Nic dziwnego. Jest tak ciemno, że równie dobrze mógłby rozpoznawać nas w kominiarce ubranej tył do przodu. Ja nie widziałem kto z moich współpasażerów stoi koło mnie. Z powrotem do autobusu i w drogę. Próbujemy odnaleźć miejsce zrzutu nieszczęsnej kegi. To tu! Oświadcza krewny prezydenta ze Rż.Kierowca staje okoniem.Nie chce się zatrzymać. M. naciska na hampel. Autobus staje dęba. Odnajdujemy beczułeczkę i wraz z nią, ale bez wieszaka, wracamy do domu. W Krakowie trwały Juwenalia, ale główne atrakcje nas ominęły. Nie zrażeni załapujemy się na końcówkę. W sumie udana sobota, chociaż chyba każdy liczył na odrobinę więcej.
PS.Od opisanych wydarzeń minęło ponad 20 lat. Używki, które miałem przyjemność spożyć od tamtego czasu, na pewno pamięci mojej nie poprawiły ani trochę. Nie sądzę, żeby zbytnio ją nadwątliły, ale...Jeśli ktoś pamięta lepiej, inaczej, zapraszam do korekty. Tymczasem Szalom!Śmierć psom!
Kompletnie pominąłem, zalety krajobrazowe Ziemi Łódzkiej, słowem się nie zająknołem,w temacie miejscowej kuchni i o pięknych Łodziankach,też ani mru-mru. Skandal. Poprawię się następnym razem. (:P)
Obraz kwitnących kasztanowców w Parku Bednarskiego zrekompensował (szczególnie moim współpracownikom,którym cytowałem fragmenty) te niedociągnięcia:)
Teraz czekamy z niecierpliwością na opis wycieczki do Neapolu.
A tymczasem przeklejam z innego wątku relację wakacyjnej podróży do Paryża w 1995r.
Iniemamocny2 Napisał(a):
-------------------------------------------------------
Paryż:
- Cała Polska się na nas szykowała (pomimo tego, że pewne kwestie wg pewnego paktu miały być wyjaśniane w pewnym gronie);.
- Lech i ŁKS np jechali razem i mieli nas roz...@#$%&ć;
- pojechaliśmy mocną grupą, ale nie wypełniliśmy nawet autokaru;
- po wjeździe do Paryża roz...ealiśmy murzyńsko-arabski gang w pobliżu wierzy Eifla;
- czekaliśmy na koalicje, która ma nas zmieść z powierzchni ziemi, ale nikt nie chciał się bić,
- więc pojechaliśmy metrem sobie pozwiedzać Paryż;
- wylądowaliśmy w mieście 21 wieku, nie pamiętam jak się nazywa;
- tam kilkanaście osób od nas pozamykali (bójki; kradzieże itp);
- reszta (około 20 osób) pojechała pod park książąt;
- zostali zaatakowani przez Legię i kilka innych ekip;
- włączyła się Areczka i atakujący odbili się jak od ściany;
- w czasie meczu ,,zaginieni w akcji" dotarli na stadion;
- po meczu do naszego autokaru podbił R. z Gdyni i stwierdził, że Wisła chce się bić odliczonymi ekipami bez sprzętu (dodał, że jak jest nas tak mało i jesteśmy tacy ,,zjebani'' po przygodach chętnie nas wesprą;
- odpowiedzieliśmy, że bijemy się ekipa na ekipę i zrobimy to sami (psiarni były 2 pełne autokary);
- wyjechaliśmy z autokaru i przejechaliśmy po Wiśle jak po trawniku;
- hałhały miały problem, bo po naszym ataku nie mieli już środków lokomocji;
- akcję widziała cała Polska, w tym Lech i ŁKS (ze swojej kilkunastoautokarowej mającej nas zmieść z powierzchni ziemi koalicji);
- niedługo potem porzybiliśmy zgodę z Lechem.
Było zajebiście.
P.S. po akcji z murzynami wjechała policja francuska. Byli w szoku, że ktoś tych kolorowych rozjebał. Postawili nas pod murkiem. Za plecami mieliśmy rzekę (konkurs geograficzy - jaką?).Nagle o ziemię za murkiem odbiło się
kilkanaście metalicznych przedmiotów, Zgadniecie jakich? Pozbierali je i nie oddali. Ale nikogo nie zatrzymali...
Żarko Napisał(a):
-------------------------------------------------------
>
> Teraz czekamy z niecierpliwością na opis
> wycieczki do Neapolu.
Jak się napole, pojadę też z Neapolem!
Wiem, brzmi trochę wiejsko(efekt przebywania w towarzystwie chożych dziewuch z prowincji) i rym też do doopy.Ale z dedykacją dla wielbiciela mojego "talentu", h82 ;)
szalom!
poproszony o głos dokończę relacje Żarka z drugiej strony tematu
DINAMO - HAJDUK - dłuuugi weekend majowy 2010 eskapada Budapeszt - Zagrzeb - Belgrad!
...po zadymie z psami wszyscy się porozbiegali, Lider -przy pomocy Hr.- też się zerwał (walczył w 1 szeregu a że był znany miejscowym psom to mimo maskowania się go rozkminili i za wszelką cenę chcieli powinąć), a nas wypatrzyli małolaci z Dinama, którzy na meczu widzieli nas z Liderem. Zawineli nas do auta i zabrali na miasto. Siadamy w jakiejś przydrożnej knajpce. Przychodzi kelner, małolat zamawia każdemu po piwie, po czym pokazuje na stolik obok i mówi "oni płacą". Patrzymy, a przy tam... "Rodzina Soprano" czyt. stare, grube zakapiory obwieszone złotem. Takie tam sobotnie spotkanie w mafijnym gronie :) Wstaje najgrubszy, podchodzi i pyta lekko zdziwiony naszą bezczelnością dlaczego mają płacić. Małolat pewny siebie pokazuje ślady walki i opowiada o ciężkiej zadymie z policją i że właśnie wracamy, chce nam się pić, a nie mamy kasy. Tamten się uśmiecha i odchodzi. Pytamy Dinamowców co jest grane, mówią, że u nich w kraju jest kryzys, że poza Dalmacją która żyje z turystów nie ma za bardzo pracy, rośnie niezadowolenie społeczne, a dzisiejsza zadyma była milicyjną pokazówką, że w razie jakiś strajków czy protestów psy nie będą się pierdolić. Czyli podobnie jak u nas na Marszach Niepodległości, milicja prowokuje burdy, żeby urabiać opinię publiczną na swoją modłę, a całą winę zwalić na tych najgorszych - kiboli. Dlatego wszyscy "normalni" (czyli też gangsterzy) stoją po stronie kibiców i wszystkich anty-systemowców. Co pokazali na koniec, bo jak odchodzili to zamówili nam jeszcze jedną kolejkę dla wszystkich :) Po dwóch głębszych zabrali nas do kwatery BBB, gdzie co jakiś czas dojeżdżali kolejni z zadymy, większość poobijana, opowiadali o rannych i aresztowanych. W związku z całym tym burdelem ustalili zebranie ekipy na drugi dzień, na które też nas zaprosili. Później jeszcze byliśmy w innej knajpie Dinama gdzie urzędowaliśmy z jakimiś skinami, by na koniec wylądować w klimatycznej dyskotece, gdzie jednym z szefów bramki był 2-metrowy koleżka Lidera z BBB. Ale że głębszych było już więcej to szczegółów nie pamiętam. Ogólnie było zajebiście. Szkoda że BBB wpadło w konflikt...
PS: w pamięci utkwił mi szczególnie obrazek z zadymy na stadionie, my staliśmy przy płocie na dole sektora, a naparzali się na górze. Nagle jakiś narwaniec obok wyrywa krzesełko, coś krzyczy i rzuca... ale w przeciwną stronę, na murawę, gdzie akurat nikogo nie było. Po prostu: patologia :)
the Painter Napisał(a):
-------------------------------------------------------
> Z cyklu "Cudze chwalicie, swego nie znacie."A tak
> w ogóle, to z Archiwum X,jak to niedojechane
> S.Marino.Rok 1994.
> W maju '94,w parku Bednarskiego, w Podgórzu,jak
> co roku zakwitły Kasztanowce. Czas
> matur,egzaminów dojrzałości.Pisemne chyba
> poszły. "Co Darek jak poszło?Dobrze? To dobrze.
> To co jedziemy." Razem z kumplem z Kzłk.
> zali3liśmy część pisemną (mi został jeszcze
> ustny z Anglika,ale yebać to.Najwyżej opowiem
> prof.I jak było.Powinien zrozumieć.)No to
> jedziemy do miasta włókniarzy.Cel:derby
> Łodzi.O3wiście nie sami Oprócz mnie i N. ,
> ok.35 innych maturzystów z Cracovii. Bo dla
> naszej bandy ten mecz, też miał być swoistym
> egzaminem dojrzałości. Postanowiliśmy się
> sprawdzić na trochę szerszych wodach, bo owszem
> oprawianie kołków z Przemyśla, albo walka z
> pałami w Rzeszowie, jest zabawne i rozrywkowe,
> ale wielkiej sławy kozackiej nie przynosi. Trzeba
> by się pokazać ,chodziło wszystkim po głowach,
> a poza reprą,okazji jak na lekarstwo.
> Sytuacja zmieniła się trochę gdy na wiosnę po
> arcyważnym spotkaniu,z nieistniejącym już
> niestety Kablem,doszło do spotkania z ŁKSIAKAMI,
> którzy odwiedzili nasze miasto przy okazji meczu
> z gumofilami. Wieczorem było słynne ognisko
> -party na Dąbiu, a odnowioną zgodę podlano
> morzem wina krajowej produkcji. Tym co mieli
> jakieś ale, wyjaśniono w głowie i w efekcie
> wydarzeń tamtej soboty,w któreś tam potem
> kolejne sobotnie przedpołudnie, nasza skromna,ale
> zwarta gromadka mnknęła autokarem trasą na
> Łódź. Nie byłbym sobą gdybym nie wspomniał,
> że na zbiórkę pod El Passo, wszyscy ówcześni
> casuals, stawili się w swoich najlepszych
> wdziankach (w końcu wyjazd do stolicy polskiej
> mody;)),co nie spotkało się z zachwytem pilota
> wycieczki, który nie omieszkał nas
> skontrować,że jak do czegoś dojdzie, to te
> nasze super bluzy i kurteczki , będą lądować w
> koszach na śmieci i będziemy się modlić, żeby
> nikt ich nie znalazł. Nie zrażeni takim
> przyjęciem pakujemy się w autobus i uderzamy
> prosto na Łódź.Świadomie rezygnujemy z
> postojów i promocji,by bez opóźnień i w
> pełnym składzie dotrzeć na miejsce. Zresztą
> wiecznie spragnieni, którzy okupowali tył
> autobusu, wyruszyli w drogę słusznie zaopatrzeni
> i na niczym im nie zbywało. Głośna impreza i
> jarane szlugi mocno irytowały pilota. Na zarzut,
> że było mówione, że nie ma palenia,
> imprezowicze odpowiedzieli, że palą trawę.Nie
> przekonany pilot skwitował,że jedyna trawa jaką
> oni palili, to ta na łęgach(na łąkach przy
> rzece )na Dąbiu.Na miejsce, o dziwo, przybywamy
> na czas i bez zakłóceń. Parkujemy w Al.Uni i
> witamy się z Rodowitymi.Apdejtują nas,że Widzew
> zbiera się na fabrycznej pod swoimi stadionem.
> Gorzej mieli ci fani czerwonych,których pociągi
> kończyły na Kaliskiej, ale przezorni wyskoczyli
> gdzieś wcześniej.Ci nieprzezorni nauczyli się
> przezorności tego dnia, my wszakże nie braliśmy
> udziału w tej lekcji. Wraz z ŁKS EM czekamy w
> miejscu gdzie będą maszerować główne siły
> żydzewa. Oczywiście nie była to żadna
> zasadzka.W około pełno psiarni. Żaden
> strategiczny majstersztyk. Wreszcie ktoś daje
> znać , że idą.Przyznam,że te 3-4 koła w
> pochodzie, zrobiło na nas wrażenie. Przyglądamy
> się z bliska z podziwem. W pewnym momencie, Ktoś
> przytomnie zauważył, że jest naprawdę blisko,
> że od hord widzewiaków, oddziela nas tylko
> cięka niebieska linia. Byłaby szansa dołączyć
> do tego pochodu ,trochę go rozruszać.Wpadamy na
> nich, pada półgłosem. Tanecznym krokiem w kilka
> osób sprawnie mijamy funkcjonariuszy prewencji.
> Początkowo jak w Biblii, rozstąpiło się morze
> czerwone przed Jude Bandits, ale dalej już nie
> było tak biblijnie. Gdy rtsiacy policzyli nas i
> jeszcze im ze dwa palce zostały,skontrowali i
> odbiliśmy się jak piłeczka do squash'a.Akcja
> stróżów porządku, dosyć niemrawa.Wypychają
> nas tylko na drugą stronę.Nic to.Chwilę
> później nadarza się okazja do rewanżu.Za
> głównymi siłami widzewa podąża grupa
> maruderów , już bez policyjnej obstawy.
> Myślimy, że może to jacyś poszukiwacze
> wrażeń, którzy świadomie pozbyli się
> milicyjnego ogona.Najwidoczniej byli to jednak
> zwykli spóźnialscy. No cóż, paru z nich
> nauczyliśmy punktualności.
> Sam mecz to jedna wielka beka. Oba zestawy fanów
> jako powerplay tamtego popołudnia, wybrało
> przyśpiewkę :Żydzi, Żydzi! Cała Polska was
> się wstydzi. Dla nas Żydów z Krakowa sytuacja
> kuriozalna. Kwitujemy ją śmiechem. Wielu z nas
> przygląda się flagom widzewa,pozornie bez
> zainteresowania. Jak wygłodniałe kocury świeżo
> wędzonym dorszom. Po meczu pakujemy przewodników
> z Łódzkiego KSU i postanawiamy odwiedzić
> jakieś uczęszczane przez widzewiaków miejsce.
> Niestety miejscowi wydają się być
> bezużyteczni,więc na własną rękę uderzamy na
> Piotrkowską. Przeczesujemy główną łódzką
> ulicę i jej poboczne bez większych rezultatów.
> Owszem, ktoś tam prawie przeleciał przez
> sklepową wystawę,komuś odbił się tasak od
> głowy, ale ogólnie rozczarowanie.
> Pora do domu. Zjazd na pit stop.Postanawiamy sobie
> odbić brak akcji promocyjnych w drodze do
> Ł.Zajazd przy którym zaparkowaliśmy to wybór
> najgorszy z najgorszych. Z zewnątrz nie różnił
> się niczym od setek innych zajazdów. W środku
> natomiast przypominał bar mleczny Victoria z
> komedii "Miś ".Wszystko przyspawane,
> przydrutowane i na łańcuchu. Wszelkie produkty
> spożywcze, odgrodzone od klientów solidną
> kratą , za którą pozostawiono jeszcze z
> półtora m. przerwy.Zdegustowani opuszczamy
> niegościnny lokal.Zanim jednak wyszliśmy, pod
> jednym ze stolików przy ścianie, czyjeś wprawne
> oko dostrzegło kegę. Dzięki Ci Boże pełną.
> Jakoś tak w zamieszaniu podczas opuszczania
> lokalu, owa kega wytoczyła się z nami. Ktoś
> jeszcze zabrał wieszak, prawdopodobnie dobity
> skąpstwem właściciela, postanowił się na nim
> powiesić, ale to szczegół. Zadowoleni z udanej
> mimo wszystko promocji, śpiewamy :"I wieszak
> też, i wieszak też,przyjacielem Cracovii jest!
> ".Po chwili śpiewy cichną, gdy w lusterkach
> naszego autobusu pojawią się niebieskie sygnały
> radiowozów. Kłopoty. Kega natychmiast zostaje
> katapultowana przez otwarte drzwi. Za nią
> podąża nasz przyjaciel wieszak. Zawróceni
> zostajemy na komisariat w Radomsku. Psy ustawiają
> nas w szeregu. Właściciel zajazdu dokonuje
> rozpoznania. Nie rozpoznaje nikogo na szczęście.
> Nic dziwnego. Jest tak ciemno, że równie dobrze
> mógłby rozpoznawać nas w kominiarce ubranej
> tył do przodu. Ja nie widziałem kto z moich
> współpasażerów stoi koło mnie. Z powrotem do
> autobusu i w drogę. Próbujemy odnaleźć miejsce
> zrzutu nieszczęsnej kegi. To tu! Oświadcza
> krewny prezydenta ze Rż.Kierowca staje
> okoniem.Nie chce się zatrzymać. M. naciska na
> hampel. Autobus staje dęba. Odnajdujemy
> beczułeczkę i wraz z nią, ale bez wieszaka,
> wracamy do domu. W Krakowie trwały Juwenalia, ale
> główne atrakcje nas ominęły. Nie zrażeni
> załapujemy się na końcówkę. W sumie udana
> sobota, chociaż chyba każdy liczył na odrobinę
> więcej.
> PS.Od opisanych wydarzeń minęło ponad 20 lat.
> Używki, które miałem przyjemność spożyć od
> tamtego czasu, na pewno pamięci mojej nie
> poprawiły ani trochę. Nie sądzę, żeby zbytnio
> ją nadwątliły, ale...Jeśli ktoś pamięta
> lepiej, inaczej, zapraszam do korekty. Tymczasem
> Szalom!Śmierć psom!
Angielski z Iwańskim?
nie wiem po co cytujesz całą wypowiedź żeby zadać pytanie którego nikt nie rozumie, masz pytanie to wal na priv, a nie rozmywasz temat
Merol mistrz:D :D
zbieram sie za opis wyjazdo do Lwowa i przy okazji mecz karpaty- czrnomorzec odessa, ale jakos w pracy od niedawna mam jej duzo a w domu inne sprawy, ale moze sie dzis uda, za to Zarko niech wklei zdjecia, kilka cenzury nie przeszlo a sa mega klimatowe
Zainspirowany wymianą priv.ów z Biało-Czerwonym,małe uzupełnienie do mojej łódzkiej relacji.
Ponoć w drodze powrotnej latał tas. po autobusie. Gasły światła , a pilot obwieszczał grobowym głosem :"Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Tasak leci co to będzie? ".Ja siedziałem z przodu, więc jeśli coś latało, to nad moją głową, niezauważone. Ale być mogło, bo on (pilot) ,strasznie dokuczał imprezowiczom-śpiącym królewnom. Najpierw urządził im recital w świetle reflektorów , z mic'em w ręce,kilkadziesiąt minut. Tylko 1kawałek(Aree, aree Roma ree! )+recytacja (Żydzi, Żydzi cała Polska...)Potem jak się pospali, robił im tatoo na czołach(dominowały swastyki).To już chyba wszystko co zapamiętałem w tym temacie. Szalom.Ś.p!
pora na Lwow ;)
wypadajaca przerwe ligowa spowodowana gra repry czy czyms sklonila nas do wypelnienia sobie jakos weekendu, wyszlo ze Lwow jest po drodze, najblizej, tanio i jest tam jakis mecz. w skladzie kolego, kolega i kolega udajemy sie na dworze plaszow by tam dosiac sie do owianego legenda pociagu "przemyslanin". kto nim kiedykolwiek jechal wie czemu jest on legendarny. trasa szczecin przemysl jest uczeszczana przez roznego rodzaju wynalazki, studentow, rototnikow, kuracjuszy itp generalnie zawsze pelny. nie inaczej bylo i tym razem , z tym ze znaczenia pelny nabiera innego wymiaru kiedy sam masz do niego wsiasc w piatek wieczor... podobne wsiadanie do autobusow mozna zaobserwowac po meczu ... my jako zaprawieni w bojach wsiedlismy jakos, moze inaczej wcisnelismy sie przez dzwi do wagonu, kilkoro ludzi wogole nie wsiadlo na plaszowie bo nie dalo sie wejsc :) a my jak zesmy juz wsiedli zaczelismy rozkminiac jak tu przetrwac w takim scisku 6 godz to przemysla noca.. troche sprytu i CHYTROSci stadionowej, dobra bajera i jakies rekwizty i dalo sie :D co wiecej okazalo sie ze ludzie maja niesamowita zdolnosc do przytulania sie, wystarczy wyjac flaszke zoladkowej, kielonek i zaczac rozmowy osiedlowe typu, a temu co odrabali reke przyszyli dlon? a nie wiem, ale tamten dostal 17 x nozem i 2 razy siekiera po nogach i mial ciezko.. :D :D zrobilo sie na tyle miejsca dziwnym trafem ze na koniec naszej degustacji mozna bylo przyjac pozycje horyzontalna na korytarzu i w spokoju przespac pozostale godz do przemysla, ludzie dookola w sumie byli wkurwieni, ale jakos nikt tam za bardzo nie protestowal ze musi spac na stojaco podczas gdy 3 takich spi sobie na wygodzie, o ile lezenie na korytarzu mozna nazwac wygoda.. CDN
Cześć, wygląda na to, że interesuje Cię ten temat!
Kiedy utworzysz konto, będziemy w stanie zapamiętać dokładnie to, co przeczytałeś, dzięki czemu możesz kontynuować dokładnie w miejscu, w którym skończyłeś. Otrzymasz również powiadomienia, gdy ktoś Ci odpowie. Możesz także użyć „Lubię to”, aby wyrazić swoje uznanie. Kliknij przycisk poniżej, aby utworzyć konto!
Aktualnie przeglądający (1 użytkowników)
Goście (1)