Obirek posłużył Michnikowi m.in. do moralnego wsparcia po jego pamiętnym tekście o generale Kiszczaku jako człowieku honoru. Taki dyżurny michnikowy moralista dla ubogich.
==
Jezuita nie podda się karze za porównanie Jana Pawła II do wiejskiego proboszcza
Ojciec Obirek zrzuca habit
Stanisław Obirek, znany jezuita, postanowił opuścić i zakon, i stan duchowny.
Zakonnik zasłynął z kontrowersyjnych wypowiedzi na temat zmarłego papieża. W kwietniu, dwa dni po śmierci Jana Pawła II, udzielił wywiadu belgijskiej gazecie "Le Soir", w którym porównał papieża do proboszcza wiejskiej parafii, wymagającego dyscypliny, grożącego palcem katolickim teologom.
Za ten wywiad władze prowincji ukarały go rocznym zakazem kontaktów z mediami i zakazem prowadzenia wykładów na jezuickiej uczelni w Krakowie. 49-letni Obirek - jak mówił, rozczarowany brakiem wolności słowa w Kościele, a jeszcze bardziej brakiem wsparcia ze strony współbraci - nie podporządkował się woli zakonu.
Opuścił klasztor. We wrześniu przesłał do swojego przełożonego, prowincjała o. Krzysztofa Dyrka, list, w którym powiadomił go o decyzji odejścia. Sam o. Obirek nie chce rozmawiać o sprawie.
Ojciec Leszek Gęsiak z zarządu krakowskiej prowincji jezuitów potwierdza, że prowincjał dostał list od Obirka. - Ojciec Obirek napisał w nim o możliwości odejścia. Nie oznacza to jednak, że została wszczęta procedura zwolnienia ze ślubów zakonnych - mówi o. Gęsiak. - O zgodę na to - za pośrednictwem prowincjała -musi wpłynąć oficjalna prośba do generała zakonu.
Procedura zwalniania ze ślubów jest zazwyczaj długa, poprzedzona badaniem ekspertów. Generał zaś może, ale nie musi, udzielić takiego zwolnienia. Zakonnicy składają trzy śluby wieczyste: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, a jezuici dodatkowo czwarty ślub - posłuszeństwa papieżowi.
O zwolnieniu z celibatu (ale nie ze święceń kapłańskich, bo te obowiązują do śmierci), decyduje papież. Jan Paweł II niechętnie udzielał takich zezwoleń, co uniemożliwiało odchodzącym ze stanu duchownego zawarcie małżeństwa ze ślubem kościelnym.
Ojciec Obirek był już wcześniej upominany przez władze prowincji. W 2002 r. przed papieską pielgrzymką w wywiadzie dla "Przekroju" porównał Jana Pawła II do złotego cielca, który stanowi najpoważniejszy problem Kościoła w Polsce. W konsekwencji przestał być prorektorem jezuickiej uczelni Ignatianum, a prowincjał zażądał, by zakonnik przedstawiał mu swoje teksty przed publikacją.
Pod koniec lat 90. został zwolniony z funkcji redaktora naczelnego pisma "Życie Duchowe", którego łamy otworzył dla ludzi o różnych światopoglądach, wielu niewierzących. Sam zafascynowany jest m.in. dialogiem z religiami Wschodu.
Źródło: Rzeczpospolita - Ewa Czaczkowska
-
-
Michnikowy Jezuita opuszcza zakon
będzie ciekawa książka - wywiad rzeka z Obirkiem autorstwa Jarosława Makowskiego i Andrzeja Brzezieckiego - byłego i obecnego dziennikarza Tygodnika Powszechnego - premiera juz wkrótce..
Bardzo dobrze, ze człowiek, który nie szanował Ojca Św. i podlizywał się czerwonym opuścił zakon. Pewnie teraz przygarnie go Michnik... albo szpital w Kobierzynie.
tzn poglady pogladami, ale kolo byl JEZUITA, cos jak armia papieska swego czasu. to tak, jakby zolnierz wodza swej armii publicznie atakowal.
Jezuici to wielcy filozofowie i czesto sa bardzo kontrowersyjni ale ten juz przegial pale! Gosciowi cos sie chyba w glowke stalo bo innego wytlumaczenia nie ma! Jest taki fajny dowcip o Jezuitach Franciszkanach i Dominikanach ktory oddaje w calosci charakterystyczne cechy tych zakonow czyli w przypadku Franciszkanow pokore, dominikanow dociekliwosc i nieustepliwosc w poznawaniu wiary i Jezuicka filozoficznosc i w pewnym sensie wynoszenie sie ponad nauke kosciola!
Przeytocze go wieczorkiem bo teraz nie mam czasu! :)
32 dni później
W 10 numerze miesięcznika "W drodze" wydawanego przez Polską Prowincję Dominikanów wydrukowano felieton jezuity Dariusza Kowalczyka, który można traktować jako głos w dyskusji (choć felieton nie dotyczy szczegółow tej konkretnej sprawy).
==
Kogo boją się jezuici?
Dariusz Kowalczyk SI
"To, co robią jezuici, jest dowodem postawy skrajnie lękowej". Nie, nie! To nie
jest wypowiedź braci dominikanów o swych odwiecznych przyjaciołach. To Jan
Turnau prowadzący dział religijny "Arka Noego" w "Gazecie Wyborczej" zdobył się
na taką refleksję w wywiadzie na łamach sierpniowego "Press". Chodziło o to,
że - jak zauważył prowadzący rozmowę Krzysztof Burnetko - "zdarzają się
przypadki nakładania kar kościelnych za poglądy zbyt odstające od wyznawanych
przez hierarchię". W ostatnich latach kary zostały nałożone na dwóch polskich
jezuitów przez ich przełożonego, co - jak rozumiem - Jan Turnau uznał za
przejaw przewlekłego stanu lękowego synów św. Ignacego z Loyoli.
Nie chcę wypowiadać się na temat tych konkretnych spraw. Po pierwsze, nie byłem
przełożonym skarconych jezuitów. Po drugie, niezręcznie mówić o własnych
współbraciach na forum publicznym. Wypowiedź Jana Turnaua najpierw mnie
rozśmieszyła, a potem skłoniła do ogólniejszej refleksji na temat stereotypów i
mitów o niedobrej hierarchii i ciemiężonych przez nią szlachetnych
buntownikach. Tym bardziej, że temat ów dotyczy również dziwnych opowieści o
Benedykcie XVI, który ponoć jako kardynał Ratzinger miał w okrutny sposób
tłumić swobodną twórczość różnych teologicznych geniuszy.
Dzieje się - niestety - tak, że gdy tylko jakiś "geniusz" rozedrze szaty i
powie, że któryś biskup lub cały episkopat jest "be", albo też zręcznie
zaneguje jakąś prawdę wiary lub wykaże się piorunującym miłosierdziem i
życzliwie (ze zrozumieniem głębi i szerokości) spojrzy np. na aborcję, to ma
wielkie szanse być wyniesiony przez pewne środowiska na piedestał jako wybitny
intelektualista, człowiek niezwykle odważny, a nawet święty współczesności.
Niekiedy bywa tak, że chodzi o kryzys tożsamości i przynależności lub - co już
jest zupełnie wstydliwe - brak rzetelnej wiedzy, a nie żadne prorocze słowa.
Burnetko uważa, że kary kościelne nakładane są wówczas, gdy ktoś sformułuje
myśl światłą, ale odstającą od poglądów hierarchii. Otóż nie! Chodzi przede
wszystkim o troskę o wiernych, którzy oczekują, że Kościół oficjalnie wskaże im
od czasu do czasu, które z wielości opinii są zgodne z kościelną nauką i
życiem, a które nie. W Kościele istnieje bardzo duży pluralizm. Porządni
katolicy i księża mają różne poglądy w różnych sprawach, ale bywają takie
sytuacje, kiedy w imię zagrożonej jedności trzeba zareagować, odrzucając lub
przyjmując jakiś sąd. Taka jest historia orzeczeń dogmatycznych. Kościół
dochodził w swoim rozwoju do momentu, w którym należało rozstrzygnąć, czy dana
opinia, dany kult itp. są prawdziwe, czy też nie (np. przekonanie o
niepokalanym poczęciu czy też wniebowzięciu Maryi Panny). Ciekawe, że owe
orzeczenia nie były odpowiedzią jedynie na spory wśród biskupów i teologów, ale
przede wszystkim dotyczyły konkretnej wiary rzesz wiernych.
Zakaz wypowiadania się nałożony na osobę duchowną jest sygnałem, że Kościół lub
jego określona cząstka, np. zakon, nie identyfikuje się z określonymi poglądami
i postawami. Nie chodzi tu o lęk, ale o troskę, by być tym, kim się chce i
powinno być. Zakony, choć wewnątrz i na zewnątrz mienią się różnymi barwami,
nie są forami dyskusyjnymi, na których każdy pogląd jest dobry. Ksiądz,
zakonnik wchodzi w pewne określone prawem, zwyczajem lub charyzmatem ramy i nie
może traktować struktury kościelnej jedynie jako zabezpieczenia wiktu i
opierunku, stawiając się w głoszonych poglądach ponad nią. Taka postawa nie
tylko jest nielojalna, ale często bywa tyleż niedojrzałą, co nieodpowiedzialną
zabawą w buntownika. O jednym z takich buntowników, Hansie Küngu, który
zinterpretował (czyt. zanegował) dogmat nieomylności papieskiej, krąży
anegdotka, że nie zostanie papieżem, gdyż wtedy - zgodnie ze swą teologią -
przestałby być nieomylny. Tak! Buntowniczym deklaracjom niejednokrotnie
towarzyszy nieomylna pyszałkowatość i bufonada.
Bywało w Kościele tak, że rzeczywiście jakiś człowiek wyprzedzał swój czas i
był szykanowany przez władzę kościelną, a potem okazywało się, że to on miał
rację. Tak było np. z Yvesem Congarem. Jednak ten wybitny teolog, gdy
zabroniono mu wykładać i publikować, nie obraził się i nie pobiegł się wyżalić
ówczesnym mediom, ale wyznał: "Za Kościół można oddać tylko wszystko". Ta
ofiara zaowocowała: II sobór watykański przyjął wiele idei Congara, a on sam
otrzymał - choć pewno trochę za późno - kardynalską purpurę.
Jednak większości karconych buntowników jedynie wydaje się, że są Congarami.
Zacytujmy kardynała Ratzingera: [i]z mojego tak "niewygodnego" fotela
spostrzegłem, że pewnego typu "kontestacje" są typową cechą umysłowości
bogatego mieszczaństwa Zachodu. Rzeczywistość Kościoła konkretnego jest
całkowicie różna od tego, co sobie roją w pewnego typu laboratoriach, w których
destyluje się utopię[/i]. Na zawarte w tytule pytanie można by zatem odpowiedzieć:
Bojaźń Bożą miejcie, bracia! A poza tym nie bójcie się nikogo!
Źródło:
Ro Man:
[i]będzie ciekawa książka - wywiad rzeka z Obirkiem autorstwa Jarosława Makowskiego i Andrzeja Brzezieckiego - byłego i obecnego dziennikarza Tygodnika Powszechnego - premiera juz wkrótce..[/i]
Premierę zapowiedziano na nadchodzący czwartek.
Próbki tego wywiadu publikują dzisiejsza Wyborcza i ostatni "Tygodnik Powszechny". Oto krótkie fragmenty wypowiedzi Obirka.
==
Agnostyk jest dla mnie - człowieka wiary - lustrem, w którym się przeglądam. Jedno z podstawowych pytań, które stawia również agnostyk, brzmi: skoro można przyzwoicie i sensownie żyć bez wiary, po co wiara, co daje i czemu służy? Takie pytania dla wierzącego są błogosławione. Jest w nich moc oczyszczająca dla kogoś, kto wierzy i wyraża swoją wiarę. Jeśli do takich radykalnych pytań człowiek wierzący podejdzie z życzliwością, a nie z lękiem, może się okazać, że niektóre elementy jego wiary mają bałwochwalczy charakter. Ale ten proces oczyszczania wiary pokaże też, że zostaje coś, co się mu nie poddaje. I to jest kamień węgielny wiary, zasadnicza różnica między niewierzącym i wierzącym. Przyjaźnię się z kobietą, która jest agnostykiem. Jej pytania mają dla mnie właśnie taki oczyszczający charakter, przywracają wierze jej pierwotną czystość.[...]
Bodaj od średniowiecza Kościół znajduje się w nieustającej konfrontacji - walce. Musi brać się za bary, a to z kimś, a to z czymś. Wtedy okazało się, że najlepszym dialogiem z islamem jest przepędzenie muzułmanów z Europy, a z judaizmem - niekończące się pogromy. I tak historię Zachodu wyznaczają krwawe spory, w których Kościół odgrywa jedną z ważniejszych ról.
Może jednak spór z ateizmem jest ostatecznym "być albo nie być". Tu nie ma ścierających się racji. Jeśli ateizm jest wyborem zasadnym, tym samym wiara traci rację bytu i odwrotnie. Albo jedno, albo drugie. Tertium non datur. Tak przynajmniej wydaje się wielu, choćby Janowi Pawłowi II, który niezmordowanie powtarzał, iż należy walczyć z "kulturą śmierci". Nigdy tego nie rozumiałem. Gdy czytam teksty Zygmunta Baumana, odnajduję w nich podobną troskę, jaką wyrażał Jan Paweł II. Różnica jest taka, że Bauman nikogo nie stygmatyzuje.
Krótko mówiąc, wydaje mi się, że Pan Bóg jest większy od naszego ludzkiego sporu wiary i niewiary. Skoro Leszek Kołakowski mógł powiedzieć, że zarówno wiara, jak i niewiara jest dobra, to tym bardziej dla Pana Boga ten ludzki spór musi być zabawny.[...]
Co jest obraźliwego w określeniu "wiejski proboszcz"? Zwłaszcza jeśli się pamięta o powieści "Pamiętnik wiejskiego proboszcza" Bernanosa, albo o Janie Vianneyu. Wiejski proboszcz, który się troszczy o parafię i dyscyplinuje ludzi, to - inaczej mówiąc - dobry gospodarz. Skądinąd sam nie nadaję się do wiejskiej parafii i nie fascynowałem się formą duszpasterzowania Jana Pawła II. Taki jest mój pogląd. Czy nie mogę go wyrazić? Gdy rozmawiałem z byłymi członkami PZPR, którzy mnie przekonywali, że tak naprawdę Kościół jest tym samym, co partia, chciałem im pokazać, że nie, bo w Kościele istnieje wolność wypowiedzi.[...]
Dziś należy pytać nie o to, gdzie był Bóg, kiedy mordowano ludzi, ale gdzie był wtedy człowiek. Nie tyle więc oskarża się Boga, który pokazując swoją niemoc, pokazał zarazem, że nie istnieje. Oskarża się człowieka, który - przewrotnie mówiąc - w Auschwitz pokazał swoją moc. Moc czynienia radykalnego zła.
Stawiając więc dziś pytanie o człowieka, pytamy w zasadzie o jego heroizm, którego tak namiętnie poszukiwał Albert Camus w Człowieku zbuntowanym. Albo jeszcze inaczej: jak odnaleźć wiarę lub jak nie stracić wiary w człowieka po tym, co się stało w Auschwitz? Czy mamy na tyle siły, by budować społeczeństwa, w którym dramat Holocaustu się już nie powtórzy?
Te pytania są konsekwencją tego, że dla wielu ludzi religia była i nadal jest źródłem konfliktów i przemocy. Jak długo będziemy myśleć w kategoriach religijnych czy etnicznych, uważają zwolennicy radykalnej sekularyzacji, tak długo nie uporamy się z dokonywaniem przemocy z pobudek religijnych. Bo nadal drugiego nie postrzegamy jako człowieka, ale jako Żyda, Palestyńczyka czy katolika. Wtedy łatwiej mi go zabić. Niestety, retoryka Busha czy ben Ladena na tym przekonaniu bazuje. Dlatego najlepiej zrobimy, jeśli damy sobie spokój z religią i spróbujemy poszukać innych płaszczyzn dialogu bazujących na laickim i agnostycznym humanizmie.[...]
Nim zostałem księdzem, byłem po prostu chrześcijaninem, dla którego Jezus Chrystus był wszystkim, na nim opierała się moja wiara i moje chrześcijaństwo, święcenia kapłańskie tego nie zmieniają. Również ksiądz nie przestaje być chrześcijaninem. W tym sensie nawet odejście od kapłaństwa niczego nie zmienia.
Historia religii oczywiście uczy, że Jezus pojawił się dość późno, wcześniej był choćby Budda. Przyszedł człowiek, który oświadczył, że jest przebudzony. Otoczyli go uczniowie i tak grono wyznawców zaczęło się rozszerzać. Podobnie sześćset lat później pojawił się Mahomet, który przekonał do swoich idei grono uczniów; tak zrodził się islam.
Przykłady można mnożyć, bo przecież z pewnością Sokrates porozumiałby się z Jezusem. Ale najważniejsze doświadczenie przydarzyło się Abrahamowi, o którym z takim przejęciem pisał S ren Kierkegaard. To spotkanie Abrahama z Bogiem zapoczątkowało zdumiewającą historię biblijną, w którą wpisują się też dzieje chrześcijaństwa. Są to również moje dzieje; czuję się spadkobiercą tych wielkich i niespokojnych umysłów. Każdy z nich na swój sposób odnalazł sens życia. Ja ciągle tego sensu poszukuję.[...]
Moja decyzja o odejściu została zapewne w poważnym stopniu podyktowana tym niezrozumieniem czy dysproporcją pomiędzy "winą" i karą. Nie mogłem się wypowiadać, kazano mi się poprawić, nie określając dokładnie, o co chodzi. Nie czuję też, bym miał się z czego "poprawić". Przeciwnie, jeśli idzie o wypowiedzi czy zachowania instytucjonalne Kościoła, pewne kwestie widzę coraz ostrzej: za dużo dzieje się spraw, których się nie uzasadnia, podejmuje się decyzje, nagradza czy karze, ale "po cichu". Z chwilą, gdy takie postępowanie mnie dotknęło, zdałem sobie sprawę, że nie jestem jedyny, że takie działania są wręcz regułą. Moja decyzja o odejściu oznacza również, że taki sposób działania mi nie odpowiada, że "w te klocki nie zamierzam się bawić". Poza tym nie czuję, by było grzeszne to, co powiedziałem.[...]
Spór z Kościołem może być ciekawszy z chwilą, gdy przestanie mnie obowiązywać słynna instrukcja "O sposobach kontaktowania się osób duchownych z mediami", do której - zdaniem jej pomysłodawcy biskupa Głodzia - jako zakonnik nigdy nie potrafiłem się stosować. Sama instrukcja mówi o tym, że kapłan wypowiadający się w mediach musi być kompetentny i powinien bardzo kochać Kościół. Jeśli pierwszy warunek potrafię zrozumieć, to drugi jest doprawdy trudno wymierzalny, zwłaszcza jeśli stopień miłości będą określać biskupi, którzy zasługują niekiedy na krytyczną ocenę.
Źródło I:
Źródło II:
I do kompletu artykuł z "Przekroju".
==
Bo sukienka była za ciasna
Najgłośniejszy polski krytyk Jana Pawła II, jezuita Stanisław Obirek odchodzi z zakonu. Męczennik za przekonania czy skandalista? To nie takie proste, bo wątki osobiste mieszają się tu z najważniejszymi problemami Kościoła.
Specjalista od wkładania palca między drzwi, zwłaszcza kościelne. Przeciwników ma przynajmniej tylu, ilu zwolenników. Ulubieniec dziennikarzy, bo jego obecność gwarantuje gorącą temperaturę programu. Jeden z najbardziej kontrowersyjnych zakonników w Polsce, słynący przede wszystkim z krytycznych wypowiedzi o papieżu i Kościele. Teraz, gdy po prawie 30 latach Stanisław Obirek zrzuca suknię zakonnika, na wszystkie pytania mediów odpowiada krótkim: "Bez komentarza" i odsyła do swojej książki wywiadu rzeki, która ukaże się w połowie listopada. Z niej pochodzą cytowane niżej jego wypowiedzi.
Z zakonu Obirek odszedł na razie nieformalnie. Na początku września wyprowadził się z klasztoru do prywatnego mieszkania i przesłał list do prowincjała krakowskiej prowincji jezuitów, w którym napisał o możliwości odejścia. Nie rozpoczęła się jednak procedura zwolnienia ze ślubów zakonnych, bo Obirek nie zwrócił się o to oficjalnie do generała zakonu. Rozpatrywanie takiej prośby może potrwać nawet kilka lat i wcale nie musi zakończyć się zgodą.
Drugą kwestią jest kapłaństwo Obirka. Sakrament ten obowiązuje do śmierci, nie można go unieważnić. Papież może najwyżej zwolnić z celibatu, co umożliwia byłym księżom zawarcie małżeństwa kościelnego, ale Stolica Apostolska nie robi tego zbyt chętnie. Dla Obirka zwolnienie z celibatu jest o tyle istotne, że pozwoliłoby mu żyć w zgodzie z Kościołem i jednocześnie związać się z kobietą. Bo choć przekonuje, że odchodzi z zakonu, bo "nie mieści się w jego ramach", to jest też inna, bardziej przyziemna przyczyna - kobieta, żona izraelskiego dyplomaty pracującego w Polsce.
Odejście Obirka z zakonu - czy to z przyczyn ideowych, czy z miłości do kobiety - budzi duże emocje. Prozaiczny powód nie powinien jednak usprawiedliwiać ucieczki od odpowiedzi na poważne pytania, które ten zakonnik stawia.
Jego fenomen polega na tym, że zawsze szedł pod prąd, a ze swojego nonkonformizmu uczynił osobistą wizytówkę. Ksiądz Stanisław Sowa, dziennikarz, w niepokorności właśnie upatruje przyczyn wielkiej popularności Obirka: - W mediach zawsze chętnie się udzielał i prawie zawsze miał inne zdanie, choć czasem miało się wrażenie, że jest ono aż za bardzo odrębne, wręcz wygłaszane pod publikę.
49-letni Obirek pochodzi z Tomaszowa Lubelskiego. Miał sześcioro rodzeństwa. Przed wstąpieniem do zakonu studiował przez rok polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ukończył ją pod koniec lat 80. Gdy odbył nowicjat, przełożeni wysłali go na studia teologiczne za granicę - najpierw do Neapolu, potem na prestiżowy Uniwersytet Gregoriański w Rzymie. Po powrocie do Krakowa doktoryzował się z teologii, habilitował z historii, wykładał filozofię między innymi na jezuickim uniwersytecie Ignatianum. Jest autorem dziewięciu książek i kilkudziesięciu artykułów naukowych. W rozmowie imponuje nie tylko dosadnym językiem, ale też dowcipem i ogromną erudycją.
Niepoprawny
Dla współbraci jego popularność bywała kłopotliwa. Cieszyli się, że "Staszek się mediów nie boi i kamera go lubi", ale jego publiczne wystąpienia śledzili ze strachem. Nigdy nie było wiadomo, z czym wyskoczy. Dlatego mimo licznych funkcji wewnątrz zakonu pozostawał zawsze trochę obok.
Po raz pierwszy ściął się publicznie z kardynałem Franciszkiem Macharskim w 1998 roku, gdy Kościół wpisał do współczesnego indeksu ksiąg zakazanych dzieła Anthony'ego de Mello, hinduskiego jezuity czerpiącego obficie z religii Wschodu. Obirek powtarzał, że z tych lektur często korzysta w pracy ze studentami, a i jego samego bardzo rozwinęły. "Medytacja l la de Mello - pisał w "Tygodniku Powszechnym" - dała mi wolność, tak konieczną w Kościele, a może przede wszystkim w autorytarnej strukturze zakonu".
Zdenerwował metropolitę krakowskiego do tego stopnia, że ten chciał odebrać Obirkowi prawo nauczania. Wybronił go zakonny przełożony, tłumacząc, że wykłada on nie teologię, lecz filozofię, a do tego zgody biskupa nie potrzebuje. Ale przy następnych kłótniach nie było już tak łatwo.
Duży skandal wybuchł trzy lata temu. Jak sam mówi, "na fali nabożnego oczekiwania na pielgrzymkę papieską wyskoczył z wywiadem dla "Przekroju", w którym nazwał Jana Pawła II "złotym cielcem". - Generalnie miał rację. Wielu ludzi w Kościele także martwi otaczanie papieża zbytnim kultem. Niefortunne było tylko sformułowanie - przyznaje ksiądz Adam Boniecki, redaktor naczelny bliskiego Obirkowi "Tygodnika Powszechnego". Pod adresem zakonu posypały się skargi.
"Sugerowałem, że jeśli jestem dla zakonu ciężarem, mogę wyjechać z Polski. Ale ówczesny przełożony pozbawił mnie jedynie funkcji prorektora naszej uczelni Ignatianum, zabronił pisania czegokolwiek przez pół roku, a każdą publiczną wypowiedź musiałem z nim konsultować. Nie odczuwałem jednak zbytnio ciężaru tej cenzury, bo stosowana była łagodnie, poprawiano najwyżej jedno, dwa słowa".
Współbracia wspominają, że dla Obirka zakaz i cenzura były trudne do przełknięcia. - Uważał, że decyzja przełożonego była niesprawiedliwa, bo godziła w wolność, która dla Staszka jest jedną z podstawowych wartości - opowiada jeden z jezuitów z krakowskiego klasztoru. Z medialnego niebytu powrócił po trzech latach, komentując śmierć Jana Pawła II dla belgijskiego "Le Soir". Porównał go do wiejskiego proboszcza. Nawet zakon jezuitów, zwykle tolerancyjny, tym razem zatrząsł się z oburzenia. Jeden z braci zwrócił się do niego na forum kwartalnika "Fronda": "Byłeś publicznie upominany przez ojca prowincjała, ale dalej tkwisz w złem. Myślę, że twoje wykształcenie i aspiracje naukowe zamknęły ci serce i rozminęły się z prawdą, a nawet z dobrym wychowaniem".
Tak ostra krytyka papieża w ogarniętej żałobą Polsce była nie do przyjęcia. Gdy list otwarty w tej sprawie napisał eurodeputowany PO Bogusław Sonik, rozpętała się burza, a media prześcigały się w przedrukowywaniu co pikantniejszych kawałków wywiadu. Obirek nie tłumaczył się, że został źle zrozumiany przez dziennikarza. Przeciwnie, powtórzył swoje tezy z całą stanowczością.
I wylądował na dywaniku u prowincjała. Dwa tygodnie później w wywiadzie dla "Polityki" zasugerował, że nie wyklucza możliwości odejścia. - Staszek zawsze miał poczucie, że nie mieści się w zakonnych ograniczeniach, ale gdy po "sprawie 'Le Soir'" dostał po raz drugi zakaz udzielania się w mediach, tym razem roczny, poczuł chyba, że w zakonie się dusi i że to klimat nie dla niego - mówi ksiądz Sowa.
Kłopotliwy
Obirek denerwował się, że jego poglądy budzą tyle negatywnych emocji. "Gdybym skrytykował dogmaty, miał wątpliwości co do bóstwa Jezusa albo charakteru Trójcy Świętej, nikt by się tym nie zainteresował. A dyskusja nad odbiorem nauczania papieskiego jest nie tylko dopuszczalna, ale i wskazana. Osobiście nie widziałem więc żadnych powodów do kajania się czy przepraszania kogokolwiek. Słyszałem argumenty, że nawet w pogańskim Rzymie sądownie karano ludzi, którzy w okresie żałoby źle mówili o zmarłym. Ale dla mnie na tym właśnie polega różnica między kultem cesarzy rzymskich a chrześcijaństwem. Oczywiście zawsze można być grzeczniejszym. Niemniej jednak swoboda wypowiedzi jest dla mnie elementarnym prawem kościelnym, podobnie jak zasada, że to sumienie jest ostateczną racją i nim mam się kierować przede wszystkim".
I dodaje: "Może nie byłem dobrym zakonnikiem. Ale w Polsce bycie dobrym zakonnikiem oznacza przede wszystkim bycie zakonnikiem, który nie sprawia problemów. Ja je sprawiałem".
Ksiądz Krzysztof Dyrek, krakowski prowincjał jezuitów, nie zgadza się. Bo zakonnik, przywdziewając habit, przestaje być osobą prywatną, a jego poglądy zaczynają być utożsamiane z poglądami zakonu, zwłaszcza u jezuitów, gdzie obowiązują śluby posłuszeństwa. - Wymagają one gotowości ufnego poddania się ostatecznie woli przełożonego. Ojciec Obirek tego nie zrobił, choć i tak miał na co dzień dużo wolności, a z jego zdaniem liczyliśmy się naprawdę wyjątkowo - mówi Dyrek.
Wywiad dla "Le Soir" przelał czarę goryczy Obirka. "Kazano mi się poprawić, nie określając dokładnie, o co chodzi. Nie czuję, żebym miał się z czego "poprawić". Wręcz przeciwnie, pewne kwestie widzę coraz ostrzej. W moim odczuciu w Kościele za dużo dzieje się spraw, których się nie uzasadnia, podejmuje się decyzje, nagradza czy karze, ale "po cichu". Z chwilą, gdy takie postępowanie mnie dotknęło, zdałem sobie sprawę, że nie jestem jedyny, że takie działania są wręcz regułą i to właśnie wydaje mi się chore. Poza tym nie czuję, żeby było grzeszne to, co powiedziałem. Moja decyzja o odejściu oznacza więc, że po prostu 'w te klocki nie zamierzam się bawić'".
Nowy Luter?
Decyzja ojca Obirka to cios nie tylko dla katolików. Tym odejściem przejęci są również żydzi, agnostycy, ateiści i inni, z którymi ojciec Obirek przez lata prowadził dialog głównie na łamach jezuickiego kwartalnika "Życie Duchowe" (został odsunięty od kierowania nim w 2002 roku) i dla których prowadzi Centrum Kultury i Dialogu. Żydzi cenią go chociażby za wielokrotne cytowanie amerykańskiego jezuity Gustava Weigela, który mówił, że nie jest wolą Boga, by na świecie nie było żadnego wyznawcy judaizmu.
W łaski ateistów Obirek wszedł, podziwiając ich za wierność swoim przekonaniom, których nie boją się głosić publicznie. Zapewniał, że nie chce nikogo nawracać, więc słyszał od krytyków, że "przeszedł na ciemną stronę mocy". "Głównie dlatego, że ja chcę po prostu rozmawiać, bez ukrytych celów i tajemnych strategii. Gdy pisałem książkę o innowiercach "Co nas łączy?", nie miałem żadnych z góry powziętych założeń, dokąd ta wymiana myśli i doświadczeń może nas zaprowadzić. Wyszedłem natomiast z prostego przeświadczenia, że i wierzący, i niewierzący są sobie potrzebni, że musimy patrzeć na siebie jak na przyjaciół, których trapią podobne problemy. Efekt? Wielu ludzi wytyka mi, że to niewierzący mnie przekonali, a nie ja ich".
To także cios dla samych jezuitów, bo mimo wszystko był jedną z największych gwiazd polskiej prowincji. - Źle się stało, bo on jednak wprowadzał twórczy ferment, prowokował nas do większego wysiłku intelektualnego. Jestem z nim w stałym kontakcie i cały czas namawiam go do powrotu. Wbrew pozorom Kościół potrzebuje takich ludzi - mówi jego zakonny przyjaciel, ojciec Jerzy Sernak.
W książce Andrzej Brzeziecki i Jarosław Makowski prowokacyjnie pytają Obirka, czy jego bunt to dowód na to, że zakon i Kościół wyhodowały "żmiję na własnej piersi". Obirek przyznaje, że nigdzie tak gruntownego wykształcenia by nie zdobył. Ale uważa, że przez ponad 20 lat pracy dla jezuitów już te studia odpracował i nie ma poczucia zdrady wspólnoty. Bo to "zakon ma dość jego, a nie on zakonu".
Zakonni przełożeni nie mają wątpliwości, że jego dalsza kariera naukowa stoi pod znakiem zapytania. - Uczelnia katolicka w jego wypadku odpada, bo siałby zgorszenie - mówi prowincjał Dyrek. Ale i świeckie nie bardzo kwapią się do zatrudnienia "eksa". Gdy informacja o jego odejściu z zakonu przedostała się do mediów, Krakowska Szkoła Wyższa im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego w Krakowie poinformowała go, że w tym roku nie podejmie z nim współpracy, bo zgłosiło się za mało studentów. "Polityka" spekulowała, że to arcybiskup Dziwisz się boczył. Ale po interwencjach krakowskich autorytetów chętnych do "Modrzewskiego" przybyło i Obirek może już tu wykładać dialog międzyreligijny.
Dla części zwolenników Obirek stanie się pewnie "męczennikiem", który 30 lat kapłaństwa złożył na ołtarzu wierności własnym przekonaniom. On sam oburza się na twierdzenie, że celowo sprowokował awanturę, żeby wyjść z zakonu jako uciemiężony: "Ależ ja się tak nie czuję i nie chcę współczucia! Nawet nie cierpię z powodu tego konfliktu. Uważam się za jednego z dziesiątek tysięcy ludzi w Kościele, którzy czują się nieswojo z niezbyt rozsądnymi posunięciami dyscyplinarnymi, a w moim przypadku dochodzi jeszcze niezrozumienie tak ostrych restrykcji, dysproporcji pomiędzy 'winą' i karą".
Uważa, że realizuje tylko odnowę Kościoła w duchu Soboru Watykańskiego II. "W moim przypadku jest to krytyczne postrzeganie Kościoła jako instytucji, czyli takie zapędy "luterskie". Ale nie sądzę, bym wybiegał przed szereg" - tłumaczy swoją "winę".
Po odejściu Obirka z zakonu na pewno odetchnie hierarchia kościelna, którą krytykował przy każdej okazji, głównie z powodu nieprzejrzystości decyzyjnej i zamiatania wstydliwych problemów pod dywan. Teraz jako osobie świeckiej trudniej mu będzie krytykować postawy poszczególnych duchownych oraz całą instytucję. Zdaje sobie sprawę, że jego dotychczasowe oddziaływanie może zostać zredukowane, bo ważny i słuchany był jako jezuita.
Ksiądz Boniecki pociesza: - On się pozbywa habitu, a nie intelektu. Na pewno będzie wykładał, pisał książki i artykuły, na naszych łamach chociażby. Nie widzę również przeszkód w komentowaniu przez niego spraw religijnych czy kościelnych. Ci, którzy go słuchali, nie przestaną go słuchać.
Źródło: Przekrój - Milena Rachid Chehab
Cytaty pochodzą z anonsowanej tu przez Ro Mana książki "Przed Bogiem. Ze Stanisławem Obirkiem rozmawiają Andrzej Brzeziecki i Jarosław Makowski", która ukaże się 17 listopada nakładem wydawnictwa W.A.B.
Raz rozmawiałem z tym człowiekiem. Szlag mnie trafił kiedy przeczytałem jak na łamach GW w liście do redakcji broni kapusia Lesława Maleszki i zachwyca się jego "szczerą spowiedzią" (he, he, he...). Zadzwoniłem do Jezuitówi poprosiłem o połączenie z nim. Odczucia z tej prawie półgodzinnej rozmowy miałem, delikatnie mówiąc, niezbyt dobre.
Dobrze, że odszedł z Kościoła. Krzyż na drogę...
A mg tylko o "polityce" :(, o Cracovii ani słowa...
gtx Napisał:
> A mg tylko o "polityce" , o Cracovii ani słowa...
Bo mi wstyd...
Nie mam kiedy na mecze chodzić. Zapieprzam bez przerwy i jeszcze rodzina na głowie (jedno i drugie lubię - żeby nie było :-)))
Nawet karnetu nie kupiłem...
Co się będę o Pasach wymądrzał jak w tym sezonie to g... ze mnie nie kibic.
Pozdrawiam
Wróć na wiosnę :)
Cześć, wygląda na to, że interesuje Cię ten temat!
Kiedy utworzysz konto, będziemy w stanie zapamiętać dokładnie to, co przeczytałeś, dzięki czemu możesz kontynuować dokładnie w miejscu, w którym skończyłeś. Otrzymasz również powiadomienia, gdy ktoś Ci odpowie. Możesz także użyć „Lubię to”, aby wyrazić swoje uznanie. Kliknij przycisk poniżej, aby utworzyć konto!
Aktualnie przeglądający (1 użytkowników)
Goście (1)