wlasnie zaczela sie na powaznie woja przedwyborcza PiS idzie na chama po trupach, a najwieksze przegiecie, to ze Wg nowej wykładni PiS-u (wyrażonej przez polityka tej partii obecnego w studiu RM) "im więcej prawdy tym mniej platformy".
Kaczory wypowiadaja wojne PO w imie rydzyka ale jaja.
-
-
Wojna PiS z PO
Wojna jest i zaden polityk Pis i PO tego nie jest w stanie zatuszowac. Gorsze jednak wydaja sie skutki tak brutalnej kampani. Dopoki byl wspolny wrog (Cimoszewicz) to wszystko skupialo sie na ostrej krytyce tego polityka. W cieniu byla walka tych dwoch partii. Cimoszewicz zrezygnowal i nagle okazalo sie, ze te partie sie kloca. To przyniesie na pewno poprawe wizerunku SLD i wzrost poparcia, ktore moze siegnac nawet do 15% w wyborach. Glosy te nie beda raczej przybywac z elektoratu PiS czy PO lecz ludzi, ktorzy nie zdecydowali sie na zadna kandydature, a wiec glosy niezdecydowanych, ktorzy zobacza jak prawica walczy juz o przewodnictwo.Moze dojsc do skonsolidowania elektoratu lewicowego. Taka walka zle tez wrozy na ksztalt, jesli nie w ogole na istnienie, przyszlej koalicji. Nie wiem jednak dlaczego dopiero teraz zaczeto zauwazac na powaznie roznice programowe obydwu tych partii. Moim zdaniem przyszly rzad (w ksztalcie PO-Pis) bedzie mial powazne problemy z rzadzeniem. Szybko tez dojdzie do rozpadu koalicji (jak AWS) i albo powstanie rzad mniejszosciowy, albo zostana rozpisane wczesniejsze wybory (gdyby prezydentem byl Cimoszewicz nie byloby problemu z ich rozpisaniem, natomiast gdy bedzie nim Kaczynski, a Pis bedzie mialo wiekszosc w Sejmie, to do tego raczej nie dojdzie, w mysl hasla "wladzy zdobytej nie oddamy"). Co to moze oznaczac dla Panstwa, az sie boje pomyslec.
eeee, no...
jakiej brutalnej? zwykłe prężenie muskułów na trzy dni przed wyborami
chodzi wyłącznie o pierwsze miejsce (nawet jednym głosem zdobyte) bo zwycięzca bierze fotel premiera
będą oczywiście długie targi o kształt rządu (bo siły wyrównane są) ale jak już się zgadają to sobie powinni poradzić
a ze różnice programowe? no są, ale jakby ich nie było to po co dwie partie?
Maniex fotel premiera wezmie ten kto stworzy rzad, jezeli PO i PiS sie nie dogadaja miedzy soba to partia ktora "przegra" tez moze miec premiera tak jak to mozna obserwowac w Niemczech...
oczywiscie ze tak - mi chodzi jeno o to, ze przy załozeniu koalicji PO-PiS (nikt tego póki co nie znaegował) fotel premiera bierze ten, który bedzie miał lepszy wynik
(albo J. Rokita albo J. Kaczyński)
stąd PiS szarżuje, co by zarobic chocby jeden mandat więcej
niemniej chłopcy sie lubia i wcale nie maja o sobie nawzajem tak złego zdania,
jakby wynika z wypowiedzi na konferencjach prasowych - bądźmy poważni ;)
Kuźwa dzisiaj pół PiSu było w telewizji TRWAM. To jest kpina w żywe oczy. PiS jak to ma w zwyczaju zaczyna grać w dwie strony.
osobiście tzw. wojne midzy PiSem a PO uważam za genialny zabieg socjo-marketingowo-wyborczy. Ot takie spolaryzowanie sceny, które dla postronnego obserwatora niesie przesłanie, ze de facto ma wybór pomiedzy dwiema poważnymi i co najważniejsze skrajnymi partiami - miedzy liberałami a socjalistami - dzięki temu pozostałe partie sa postrzegane jako 'nie rokujące' i leca w dół w sondazach.
I niech mi nikt nie mowi, ze stwierdzenie liberałowie (PO) kontra socjalisci (PiS) jest chybione! - Bo z całym namaszczeniem PiS dokładnie taki wizerunek buduje, niezależnie od rodowodu swoich działaczy - zresztą czy prawicowa partia moze na poważnie liczyć na poparcie związków zawodowych?
W każdym razie wreszcie jest "walka" pomiędzy tymi, którzy mogą rządzić, a nie społeczeństwo kontra czerwone chamy.
Fakt.
Nawiasem ogladam 'Co z ta Polską' Lisa - i gdy widzę tego buraka, prostaka, a raczej zwykłego, acz dość inteligentnego chama Leppera to mi się rzygać chce...
Młody Giertych tez mojej sympatii niestety nie wzbudza.
Martwi mnie socjalizm, o którym mówi J.Kaczyński ale cóż - mówiąc to co mówi odbiera elektorat tym dwóm oszołomom i chwała mu za to.
Kaczory przesadzają.....
jak dzieci w piaskownicy... (mowa o politykach, a nie o szanownych forumowiczach).
to rzucę coś ze [i]"znienawidzonej koszernej"[/i]:
Największe bzdury wyborcze
Agata Nowakowska 23-09-2005 , ostatnia aktualizacja 22-09-2005 21:17
Po raz pierwszy w krótkiej historii naszej demokracji media podjęły wspólną akcję "Kampania kontrolowana" i drobiazgowo sprawdzały, czy politycy nie nabijają wyborców w butelkę. By nie narazić się na zarzut o stronniczość, "rewelacje" polityków oceniali eksperci
W kampanii wyborczej politycy nie liczyli się ze słowami, nie mieli głowy do faktów, przeinaczali albo wręcz kłamali. Oto subiektywny ranking największych bzdur wyborczych zaczerpniętych z różnych mediów.
Zapewne są wyborcy, którzy uwierzyli, że więcej wpłacamy do kasy Unii Europejskiej, niż od niej dostajemy - ten nonsens wygłosił Jan Maria Jackowski z LPR, choć liczby pokazują, że jest odwrotnie - albo że zły stopień z religii obniża szanse przyjęcia na studia - tą bzdurą błysnął lider SLD Wojciech Olejniczak (choć nawet uczeń podstawówki wie, że ta ocena nie liczy się do średniej).
Za to jestem dziwnie pewna, że wyborcy nie kupili jego bajeczki o "uporządkowaniu za rządów SLD sytuacji w służbie zdrowia". Skoro lider SLD w to wierzy, powinien uczynić Mariusza Łapińskiego honorowym przywódcą Sojuszu!
1. Bezsprzecznie puchar powinien powędrować do Andrzeja Leppera. Konia z rzędem temu, kto wyjaśni, jak Lepper policzył, że "prezes NBP Leszek Balcerowicz wyrządza szkodę RP w wysokości co najmniej 10 mln zł dziennie". Lepper chce, by Balcerowicz "odrobił w kamieniołomach to, co przez 16 lat zepsuł", czyli 58,4 mld zł!
Lider Samoobrony stara się też dzielnie podtrzymywać tradycję Klewek, w których to mieli - według Leppera - wylądować talibowie z wąglikiem. Tym razem w debacie o polityce zagranicznej zacytował znienacka "sondaż CIA", z którego ma wynikać, iż ponad 70 proc. Białorusinów popiera Aleksandra Łukaszenkę. Tymczasem Amerykanie nie zrzucili na Białoruś ankieterów z CIA, ale zamieścili na swojej stronie internetowej oficjalne wyniki "demokratycznych" (Andrzejowi Lepperowi wyjaśniam, że ten cudzysłów oznacza ironię) wyborów prezydenckich u naszych sąsiadów.
2. Janusz Korwin-Mikke nie chciał być gorszy. Przekonywał, że Łukaszenko broni niepodległości Białorusi przed własnym narodem, bo aż 65 proc. Białorusinów chce przyłączyć się do matki-Rosji. Dlatego Polska powinna popierać Łukaszenkę.
3. Miejsce na podium należy się "premierowi z Krakowa", czyli Janowi Rokicie, za próbę postraszenia chętnych na kupno PGNiG. Lider liberałów zapowiedział renacjonalizację części aktywów spółki po wyborach.
Konstytucja, choć dopuszcza nacjonalizację, to wymaga zapłaty odszkodowania, a PGNiG wycenia swoje gazociągi przesyłowe na 5 mld zł. Skąd Rokita weźmie te pieniądze? Zapowiedział, że zlicytuje majątki urzędników odpowiedzialnych za prywatyzację PGNiG. Minister skarbu Jacek Socha pewnie biedny nie jest, ale czy zdołał uciułać 5 mld zł? Jakoś nie zauważyliśmy go na liście najbogatszych Polaków.
Specjalne wyróżnienie dla polityków PiS, którzy choć twierdzą, że mają najlepszy dla obywateli pomysł na podatki, nie znali stawek VAT na prąd i gaz. W swoim kalkulatorze podatkowym na stronach internetowych zachęcali podatników do policzenia, ile stracą na pomysłach PO. Gaz i prąd obłożyli 7-proc. stawką. Tymczasem od dawna płacimy za nie 22 proc.
Mam nadzieję, że teraz politycy, zanim palną jakąś bzdurę, ugryzą się w język, bo kampania kontrolowana czuwa.
Krzysztof Burnetko, "Polityka"
Manipulować próbowano wszystkim. Historią - PSL twierdził, że po wojnie cały naród walczył (pod przewodem ludowców) z władzą, a partie narodowej prawicy, że i po 1989 roku w Polsce rządzą komuniści.
Definicjami nauk społecznych - Andrzej Lepper sugerował, że 70 proc. Polaków żyje poniżej minimum socjalnego, co oznaczać ma biedę oraz łamanie praw człowieka.
Prawami ekonomii - Polska Partia Pracy, ale i SLD lansowały tezę, że podwyższenie płacy minimalnej napędzi koniunkturę i zapewni miejsca pracy. Bądź pojęciami ekonomicznymi - Samoobrona planowała, by rezerwę walutową NBP wydać na bieżące potrzeby.
Statystykami wreszcie - liderzy SLD przekonywali, że w ostatnich czterech latach, za rządów ich starszych towarzyszy, III RP stała się o 20 proc. bogatsza. PiS zaś straszył, że Polska przeżywa regres demograficzny o skali niespotykanej w Europie.
Z księżyca było branych wiele szacunków - choćby wyliczenia PO, ile można zaoszczędzić, redukując administrację skarbową. Dochodziło do mitomanii - LPR wieszczyła, że Polska może uzyskać samowystarczalność energetyczną, korzystając z wód geotermicznych. Były wreszcie bzdury niegodne prostowania - szowinistyczne chociażby.
Choćby przyjąć, że niekiedy nieprawdziwe tezy nie wynikały ze złej woli, lecz z niekompetencji, słabe to usprawiedliwienie dla aspirujących do władzy. Czy kandydaci na prezydenta wykażą wyższy poziom? •
Grzegorz Miecugow, TVN 24
Gdy rozpoczynaliśmy "Kampanię kontrolowaną", byłem optymistą. Wyobrażałem sobie, że po raz pierwszy w wolnej Polsce my, dziennikarze, złapiemy polityków za słowo, informacje o kłamstwach będą rozpowszechniane w tak wielu miejscach, że nie sposób będzie przejść nad tym obojętnie.
Myliłem się. Znaleźliśmy wiele przykładów ewidentnego mijania się z prawdą, i co? I nic. Żaden polityk się nie zdenerwował, że w tych gorących przedwyborczych dniach ktoś mu publicznie zarzucił kłamstwo. Żaden nie próbował wytłumaczyć się z tego. Żaden też nie czuł się w obowiązku przeprosić opinię publiczną za bredzenie.
Co ciekawe, także ci politycy, którzy nie zostali przez nas przyłapani, nie wytykali swoim konkurentom używania w kampanii nieprawdziwych informacji.
Wyciągam z tego smutne wnioski. Po pierwsze, politycy uważają, że kłamstwo jest czymś normalnym. Po drugie - i to jest naprawdę porażające - tak samo sądzą wyborcy. Nie chodzę na wiece wyborcze, ale nie byłbym zdziwiony, gdyby się okazało, że nikt z wyborców nie zapytał Romana Giertycha, skąd wziął informację o tym, że kilometr autostrady budowanej w Polsce jest droższy od kilometra budowanego w szwajcarskich Alpach. Nie sądzę też, by ktoś wytknął Wojciechowi Olejniczakowi brednię, że dzięki rządom lewicy mamy dodatni bilans handlowy z Rosją, albo Jarosławowi Kalinowskiemu kłamstwo, że za rządów Pawlaka bezrobocie raptownie spadło.
16 lat III RP najwyraźniej nas nauczyło, że politycy mówią, co chcą, a potem robią, co chcą. Dlatego nie zdziwię się, jeżeli w niedzielę frekwencja będzie w pobliżu 40 proc. Ot, równia pochyła.
źródło: [url]http://serwisy.gazeta.pl/wyborcza/1,34513,2930740.html[/url]
knur - i tak jak dzieci w piaskownicy ludzie wolą słuchać bajek. Niestety później głosują na tych co je opowiadają.
Przecież pieniądze leżą w bankach i wystarczy po nie sięgnąć i rozdać. Ludzie wykupią cały towar w hipermarketach i nakręcą produkcję. Zwiększając produkcję zmniejszą bezrobocie. Małe bezrobocie zmusi pracodawcę do podniesienia płacy. I w tej sposób staniemy się krajem mlekiem i miodem płynącym.
Myślę że publiczne głoszenie tej opowiastki wystarczyłoby do wygrania wyborów.
Cześć, wygląda na to, że interesuje Cię ten temat!
Kiedy utworzysz konto, będziemy w stanie zapamiętać dokładnie to, co przeczytałeś, dzięki czemu możesz kontynuować dokładnie w miejscu, w którym skończyłeś. Otrzymasz również powiadomienia, gdy ktoś Ci odpowie. Możesz także użyć „Lubię to”, aby wyrazić swoje uznanie. Kliknij przycisk poniżej, aby utworzyć konto!
Aktualnie przeglądający (1 użytkowników)
Goście (1)