To już 10 lat…
23 stycznia 2005 r. mija dziesiąta rocznica tragedii jaka rozegrała się w miejscowości Gniewoszówka koło Beska. Przypomnijmy 23 stycznia 1995 r. autobus, którym wracała sanocka drużyna hokejowa z meczu rozgrywanego w Sosnowcu, uderzony podmuchem bardzo silnego wiatru na śliskiej oblodzonej jezdni, wpadł w poślizg i stoczył się do głębokiego rowu. W wyniku tego zdarzenia zginęły trzy osoby: 24 letni hokeista Piotr Milan oraz sympatia jednego z hokeistów Izabela Suska i student wracający do domu Tomasz Och.
Hokeiści Sanockiego Towarzystwa Sportowego wracali z meczu ze SMS-em Sosnowiec. Byli zapewne w radosnych nastrojach, bowiem spotkanie to zakończyło się zwycięstwem sanoczan 6:1. Niestety dwadzieścia kilometrów przed Sanokiem w miejscowości Gniewoszówka doszło do tragedii, która pogrążyła całą hokejową Polskę. Autokar wiozący zawodników uderzony potężnym podmuchem wiatru, na śliskiej, oblodzonej drodze wpadł w poślizg i mimo prób kierowcy utrzymania pojazdu na jezdni – uderzony po raz drugi wiatrem o olbrzymiej sile stoczył się ze skarpy przewracając się na dach. Tragedii dopełnił fakt, że większość pasażerów spała i nie miała możliwości obronienia się przed skutkami wypadku.
Arkadiusz Burnat jest jednym z hokeistów, który podczas tego wypadku znajdował się w autobusie: - Były bardzo trudne warunki atmosferyczne. Wiał bardzo silny watr, jezdnia była oblodzona i w Gniewoszówce dwa bardzo mocne podmuchy wiatru zepchnęły nasz autokar do rowu. Autobus przewrócił się na dach i trzy osoby siedzące po lewej stronie zostały przygniecione. Ja miałem to szczęście, że siedziałem przy słupku łączącym szyby, który zapewne uratował mi życie.
Osiem osób przewieziono do szpitala, m.in. Dariusza Brejtę, Daniela Darosza, Andrzeja Ryniaka i Czesława Radwańskiego. W Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Krośnie hospitalizowani byli Radwański i Ryniak, którym zoperowano złamane obojczyki. Po kilku godzinach od wypadku bramkarz Tibor Haviar zaczął skarżyć się na bóle kręgosłupa i nerek.
- Siedziałem na pierwszym siedzeniu tuż przy oknie – relacjonował trener Radwański. – Nagle autobus uderzony został mocnym podmuchem wiatru i zaczął niemal tańczyć na oblodzonej jezdni. Bałem się, że uderzymy w drzewo, ale kierowca został opanować sytuację i wydawało się, że najgorsze za nami. Niestety, było to tylko złudzenie, gdyż za moment kolejny mocny podmuch wiatru zepchnął autokar do rowu. Poczułem jak siedzący obok mnie Franciszek Pajerski wpada na mnie. Nie wypadłem z autobusu tylko dlatego, że w ostatniej chwili złapałem się za telewizor przymocowany w autobusie. To chyba uratowało mi życie.
Wszyscy byli w ogromnym szoku. Kilku zawodników weszło do autobusu w poszukiwaniu kurtek, natomiast drugi trener Franciszek Pajerski wraz z bramkarzem Tomaszem Lisowskim i napastnikiem Maciejem Prociem na nogach poszli do Sanoka. Pozostali zawodnicy schronili się w wozach strażackich.
Za autobusem jechał samochód osobowy, którego kierowca powiadomił odpowiednie służby. Policyjną Nysę, która jechała na miejsce zdarzenia ogromny podmuch wiatru również zdmuchnął z drogi, ale na szczęście tym razem obyło się bez ofiar.
- Najbardziej ucierpieli Ci, którzy siedzieli z lewej strony – relacjonuje Burnat. – Zdrzemnąłem się. W pewnym momencie obudziły mnie krzyki i poczułem, że autobus zaczął się przechylać. Złapałem się siedzenia i to mnie chyba uratowało. Potem ujrzałem nad sobą niebo i kołyszący się autobus, który przy przechyle przygniatał mi klatkę piersiową. Myślałem, że już po mnie. Nagle usłyszałem głos Tomka Jęknera, abym wychodził. Myślałem, że zostaliśmy tylko z Tomkiem, ale po chwili usłyszeliśmy także inne głosy. Wybuchła panika, ktoś krzyknął, że się pali, więc zaczęliśmy wiec w pola. Okazało się, że to migały tylne światła. Było strasznie zimno i potwornie wiało. Chcieliśmy wyjść na jezdnię, ale od razu nas cofało.
Ten tragiczny dzień pamięta również Marcin Ćwikła, który również był w tym autokarze wracającym z meczu z SMS-em Sosnowiec: - To był dla nas ogromny szok. Początkowo nie zdawaliśmy sobie sprawy, ze ktoś w ogóle mógł zginąć. Wprawdzie z chłopakami próbowaliśmy przewrócić autobus na bok, jednak nie daliśmy rady podnieść takiego molocha.
Z ustaleń policji wynika, że osoby, które zginęły, w momencie katastrofy wypadły wraz z rozbitymi szybami i zostały przygniecione przez autobus. Wóz ratownictwa drogowego oraz wóz bojowy PSP, które dotarły na miejsce tragedii kilkadziesiąt minut później, mimo iż dysponowały nowoczesnym sprzętem, nie były w stanie podnieść leżącego pojazdu. Dopiero tuż przed godz. 7 za pomocą dwóch wielotonowych dźwigów sprowadzonych z Rafinerii Jedlicze i krośnieńskiego WSK wyciągnięto autokar z rowu i dopiero wówczas wydobyto ciała trzech osób, które zginęły w wypadku.
Jak wykazały badania policji, kierowca autobusu był trzeźwy, a pojazd jechał z minimalną prędkością 20 km na godzinę. – Pierwszy sygnał o wypadku otrzymaliśmy o godz. 2:30 od straży pożarnej – mówił ówczesny rzecznik prasowy policji w Krośnie, komisarz Wiesław Dybaś. – Na miejsce wypadku wyruszyły wóz techniczny używany do cięcia stali oraz bojowy do gaszenia pożarów. Na miejsce dotarliśmy ok. godz. 3. Szosa była całkowicie oblodzona, wiał silny wiatr. Wozy, które wysłaliśmy na miejsce wypadku pokonały dystans 17 km w ciągu pół godziny. Tachometr, a więc licznik mierzący czas i prędkość dużych pojazdów zatrzymał się na prędkości 20 km na godzinę. Straż pożarna próbowała wydobyć spod wraku trzy martwe już osoby. Ziemia była jednak zmrożona i strażakom nie udało się wsunąć tzw. Poduszek powietrznych do postawienia autobusu na koła. Na pomoc wezwano ciężki sprzęt z Jedlicza i Krosna – dodaje.
W miejscu, gdzie doszło do wypadku jest otwarta przestrzeń, rozciąga się Przełęcz Dukielska. Wiatr w tym rejonie osiąga ogromną prędkość, w porywach przekraczającą nawet 100 km na godzinę. W krakowskim oddziale Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej w Krośnie poinformowano, że w dniu wypadku o godz. 2:17 na stacji zanotowano prędkość wiatru dochodzącego do 18 metrów na sek. W Gniewoszówce była ona zapewne o wiele większa.
25 stycznia 1995 roku kilka tysięcy ludzi pożegnało na cmentarzu przy ul. Rymanowskiej Piotra Milana. Na trumnie obok kwiatów położono koszulkę z numerem „7”, w której Piotrek reprezentował Sanok na lodowiskach całego kraju. Od tego czasu numer ten jest zastrzeżony i żaden zawodnik nie może grać z nim w Sanoku. W tym samym dniu w Olchowcach odbył się pogrzeb drugiej ofiary wypadku – Tomasza Ocha. Z kolei dzień później na cmentarzu przy ul. Rymanowskiej pożegnano Izabelę Suską.
Grzegorz Michalewski
Pozwoliłem sobie wkleić ze strony www.hokej.sanok.pl
-
-
10 rocznica śmierci Piotra Milana.
Pamiętam Piotra Milana, który przecież wiele meczy rozegrał w CRACOVII, jako świetnego, nienagannie wyszkolonego zawodnika, ulubieńca krakowskiej publiczności.
Pamiętam również ten fatalny dzień, kiedy w telegazecie przeczytałem tą
tragiczną wiadomość.
Do dzisiaj zachowuję Go we wdzięcznej pamięci.
Na pewno teraz czaruje swoją grą na niebiańskich lodowiskach.
Kibice Cracocvii pamietają jego wkład w grę naszego zespołu.
Jego walory hokejowe, skromność, mądrość zjednały mu sympatię wielu ludzi - rownież moją.
Wieczne odpoczywanie racz mu dac Panie....
Moja mama pochodzi z Sanoka i zawsze miałam sentyment do tego miasta i tej drużyny...
Znała Piotrka Milana, gdyż był synem Jej koleżanki z klasy, dlatego przez ten fakt dobrze Go pamiętałam.
Był naprawdę świetnym zawodnikiem. Cała Jego rodzina była z Niego dumna... i nie tylko rodzina.
Niestety stała się tragedia :(
Byłam z mamą odwiedzić Jego grób...
Nie mówię o Nim, że "był". On jest nadal...
Cześć, wygląda na to, że interesuje Cię ten temat!
Kiedy utworzysz konto, będziemy w stanie zapamiętać dokładnie to, co przeczytałeś, dzięki czemu możesz kontynuować dokładnie w miejscu, w którym skończyłeś. Otrzymasz również powiadomienia, gdy ktoś Ci odpowie. Możesz także użyć „Lubię to”, aby wyrazić swoje uznanie. Kliknij przycisk poniżej, aby utworzyć konto!
Aktualnie przeglądający (1 użytkowników)
Goście (1)