Czy popieracie karę śmierci?
Wg mnie kara powinna być wprowadzona. Bandyci zabijają, a potem siedzą w więzieniach i mają wyżywienie za nasze podatki. Nie ma miejsc w więzieniach dla złodzieji, którzy kradną, gwałcą i zastraszają, bo tam siedzą zabójcy, których nie powinno być. Świat jest tak skonstruowany, że kiedy czynimy innym dobro, to się na nas pozytywnie odbija już tutaj. Nie ma żadnego nieba i piekła, reinkarnacji, to tylko wymysły przywódców religijnych. Jeśli czynimy zło, to na nas się to odbija. Więc jeśli ktoś kogoś zabija, w naturalnych warunkach, gdyby nie było przepisów, prawa i więzień taki ktoś by zginął. Zabiłby go ktoś z rodziny albo przyjaciół zmarłego. Ludzie jednak wymyślili prawo i kare np dożywocia (jednak za dobre sprawowanie wychodzi się po kilku latach, albo dostaje się przepustki). Bandzior w więzieniu słucha sobie muzyki z mp3, oddycha powietrzem, uprawia sex z współwięźniami, je, pije, pali papierosy, chociaż sam pozbawił tego kogoś i za to siedzi. Czy to nie hipokryzja? I to wszystko z naszych podatków. Z więzienia zawsze można uciec, można przekupić policję. Od kary śmierci nie byłoby ucieczki.
Kara śmierci zmniejszyłaby ilość zabójstw, zabójca bardziej obawiałby się kary śmierci niż pobytu w więzieniu.
Brak kary śmierci to również brak szacunku dla zabójcy.
Co o tym sądzicie?
-
-
Kara śmierci
No widzisz że w niedzielę chłop miał wyrzuty sumienia że nie dostał kary śmierci i postanowi.ł naprawić ten błąd, podobnie jak dwóch jego kolegów.
Przy karze śmierci zawsze pozostaje pytanie - a jak okaże się niewinny? Musiałaby zostać wymierzana jedynie przy 100 % pewności, ale takiej nigdy nie ma. No bo odpalą gościa i co? Nie wskrzeszą go już.
Oczywiście generalnie jestem za, ale nad tym trzeba popracować.
Kwestia jest trochę bardziej skomplikowana, bo KS jest karą nienaprawialną; jeśli sąd wsadzi niewinnego na 20 lat a po 15 sie okaze ze jest niewinny, to jednak (mimo zmarnowanego życia):
1. żyje,
2. wyharata od podatników jakies odszkodowanie
Najogólniej rzecz ujmując: jestem za KS jako ideą,
ale
powinna byc stosowana w szczególnych wypadkach
(np szczególnego okrucieństwa jak w przypadku zabójców K. Olewnika)
Moim zdaniem nie powinno byc czegos jak kara śmierci, ponieważ ludzie wykonywujący tą kare posuwają się tylko do poziomu tych ludzi, sądze ze to nie człowiek dał drugiemu człowiekowi życie ale Pan Bóg.
W jakimś kraju jest coś takiego że rodzina więźnia wysyła mu jedzenie i inne rzeczy, gdy więzien nie ma rodziny w takim razie moze miec dostęp do wody i chleba ale nic więcej.
Dobrym sposobem był by też łatwy dostęp do broni, w ameryce w jednym ze stanów jest taka ustawa i ponoć ilość przestępstw jest zerowa ale tego nie jestem pewien.
Gibon, a jak ktoś by zabił kogoś z twojej rodziny to nie chciałbyś żeby jego spotkał taki sam los? Zresztą Boga w to nie mieszaj, bo nie każdy jest wierzący, a napewno juz nie taki zabójca.
temat rzeka ale....moim zdaniem kara śmierci nie powinna być wprowadzana nigdy bo:
- my nie możemy i nie powinniśmy decydować kiedy ktoś ma umrzeć
- naszym zadaniem jest odseparować taki element ze społeczeństwa ale nie zabijać
- jeśli wierzymy w Boga to i tak ten ktoś będzie należycie osądzony w tym drugim ważniejszym życiu
- życie to życie... jeśli komuś je odbieramy stajemy się tacy sami jak ten zabójca
- nie możemy obciążać sumienia sędziów i lekarzy którzy musieliby wydawać i wypełniać takie wyroki( bo to byłaby ich praca...)
-polskie prawo, wymiar sprawiedliwości jest takie kulawe, ze nie ma możliwości żeby móc podejmować takie decyzje
to samo myślę o eutanazji i aborcji... lubię o tym gadać jak popije dlatego temat mam już przewałkowany :D a zdanie wyrobione :)
PS a Boga trzeba w to mieszać bo żyjesz w chrześcijańskim kraju, z byłam papieżem etc
No to wtedy chciałbym aby gnił do końca życia w więzieniu o chlebie i wodzie, w koncu napewno by zaczoł żałować swojego czynu
więzienie to najlepsza kara... poza tym śmierć to szybkie rozwiązanie... a taki zabójca, jeśli go złapią, marzy o śmierci a nie o dożywotnim gniciu w celi
Jakby marzył to by sobie strzelił szablę i miałby prywatną karę śmierci.
był ostatnio przykład jak sie gosciu w celi powiesił, sam na sobie wydał wyrok
raczej ma ograniczone możliwości w celi...
no czy sam się powiesił, to będzie śledztwo...
"- jeśli wierzymy w Boga to i tak ten ktoś będzie należycie osądzony w tym drugim ważniejszym życiu"
To jeśli wierzymy Kościołowi Katolickiemu, a nie w Boga.
Kara śmierci zmniejszyłaby przestępczość, bo z więzienia można uciec, można przekupić policję żeby wyjść, a od śmierci się nie ucieknie. Przed zabiciem powinien się uruchomić instynkt samozachowawczy.
ale w celi był monitoring a on sie powiesił na przescieradle tam gdzie nie było zasięgu widzenia strażnika
Miszczu poczytaj Biblie, to nie księża sobie wymyślili Sad Ostateczny...
Gibon i dlatego właśnie będzie prowadzone śledztwo
Nie mówię, że księża to wymyślili, ale Biblię też wymyślili ludzie. Dla mnie to żaden argument.
no to już kwestia wiary... nie ma o czym dyskutować
kolego gibon ktos mu raczej w tym pomogl..
Czasy Gomułki: Kara śmierci za przekręty z mięsem
W 1965 r. Sąd Wojewódzki dla Miasta Warszawy skazał dziesięć osób za przyjmowanie łapówek od kierowników sklepów mięsnych, do których dostarczali lepsze gatunki wędlin i mięsa. Stanisław Wawrzecki, dyrektor warszawskiego Miejskiego Handlu Mięsem i ojciec dzisiejszego znanego aktora Pawła Wawrzeckiego (znany ostatnio z seriali "Złotopolscy", "Matki, żony i kochanki"), został skazany na karę śmierci i powieszony za przyjęcie w sumie 3,5 mln ówczesnych złotych. Żona, trzej synowie o powieszeniu ojca dowiedzieli się z gazet. Był to "mord sądowy", a wyrok wydano faktycznie na najwyższych szczeblach władzy - nalegać miał na to szef PZPR Władysław Gomułka.
Anonimowy współwięzień z Rakowieckiej zapewnia:
- Wawrzecki do końca był przekonany, że z Rady Państwa nadejdzie ułaskawienie. To była pewność absolutna. Może kogoś chronił, nie wyjawił pewnych nazwisk w sądzie i oczekiwał w zamian lojalności. Ktoś ważny musiał mu obiecać, że nie zawiśnie.
Ale lojalności się nie doczekał. Prośbę odrzucono 18 marca - to był czwartek. Zamiast lojalnosci przyjęto ekspresowe tempo. Dzień później na Rakowieckiej sporządzono dokument: "Wymieniony(a) na odwrocie więzień zmarł w więzieniu dnia 19 marca 1965 r. Przyczyna zgonu - wykonanie wyroku przez powieszenie". W piątek Wawrzecki już nie żył.
- Wawrzecki osiwiał w mgnieniu oka - mówi Barbara Seidler, reporterka sądowa. - Tak opowiadał siedzący z nim w celi śmierci prosty chłop, skazany za morderstwo, potem uniewinniony. Myślał, że człowiek siwieje z wiekiem, po jednym włosku, dzień po dniu. Nie wiedział, że można osiwieć nagle z przerażenia.
Kiedy o świcie przyszli strażnicy i zawołali "Wawrzecki, zabieraj rzeczy", zrozumiał, że idzie na egzekucję. Chociaż przecież cały czas wierzył, że nadejdzie ułaskawienie. Więźniowie z sąsiednich cel już walili łyżkami o kraty. Poprosił o papierosa. Nigdy wcześniej nie palił. Wyciągnął dłoń i ta wyprostowana ręka mu natychmiast zesztywniała, nie mógł jej już cofnąć. Musieli mu włożyć papierosa do ust i przypalić.
Według reporterki Barbary Seidler było więc tak: świt, Wawrzeckiego wywlekają z celi osiwiałego, z odrętwiałą ręką.
Mecenas Jacek Wasilewski, obrońca jednego z kierowników sklepów w aferze mięsnej:
- W piątek wieczorem dowiedziałem się, że Rada Państwa odrzuciła prośbę Wawrzeckiego o łaskę. Mieli go wieszać w poniedziałek wieczorem. W sobotę rano poszedłem odwiedzić jakiegoś klienta w więzieniu i niespodziewanie natknąłem się na Wawrzeckiego. prowadzili go strażnicy, a on zatrzymał mnie i ze zwierzęcym strachem w oczach pytał: panie mecenasie, co ze mną będzie? A ja dziesięć godzin temu usłyszałem przypadkiem, że umrze, że jego los jest już przesądzony. Co miałem mu powiedzieć? Skłamałem: panie Wawrzecki, niech pan będzie spokojny, ułaskawią pana. Zobaczyłem w jego oczach olbrzymią ulgę. Pomyślałem - dobrze, że skłamałem.
- O miejscu pochówku dowiedziałem się od grabarzy za przysłowiową flaszkę - mówił przed sądem jego najmłodszy syn Piotr.
- Zamiast powiesić szynkę w sklepie, powiesili w więzieniu Wawrzeckiego. Gomułka na swój sposób pojmował gospodarkę. Uważał, że należy po prostu zwalczyć złodziei, malwersantów, łapowników, bo oni są winni wszelkim brakom. Jak zwalczyć? Strachem - mówi Andrzej Rzepliński.
Wyrok miał zadziałać odstraszająco na spekulantów i łapówkarzy. Ponieważ ówczesny kodeks karny nie przewidywał kar śmierci i dożywocia za przestępstwa gospodarcze, dyspozycyjny wobec komunistycznych władz sąd musiał nagiąć prawo. Użył dekretu z 1945 r. o postępowaniu doraźnym i dwóch ustaw uchwalonych specjalnie do walki ze spekulacją: o odpowiedzialności za przestępstwa przeciwko własności społecznej i o wzmożeniu ochrony mienia społecznego. Dzięki trybowi doraźnemu skazani nie mieli prawa odwołać się od wyroku. Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski i Wawrzeckiego powieszono 19 marca 1965 r., półtora miesiąca po wyroku. Nie wiadomo o której godzinie, bo nie zachował się protokół z wykonania kary, jedynie odręczna notatka lekarza stwierdzająca zgon.
Sąd nie miał prawa zastosować trybu doraźnego do tak skomplikowanej sprawy, złamał dekret o trybie doraźnym, odraczając rozprawę, nie uzasadnił, dlaczego za jedyną odpowiednią karę dla Wawrzeckiego uznał karę śmierci, a uzasadnienie wyroku prawdopodobnie napisano przed ogłoszeniem, a więc też przed wysłuchaniem głosów stron, co narusza prawo do obrony.
==
Paweł Wawrzecki, aktor
Niechętnie dziś mówi o ojcu, Stanisławie. Wiele razy już opowiadał. Dla filmu, kolorowych czasopism, zwierzał się nawet Krzysztofowi Ibiszowi.
Ojca stracono, kiedy miał 15 lat.
- Byłem na ostatnim słowie taty w sądzie - wspomina. - Stracił przytomność. Bronił się, prosił o zrozumienie, że odpracuje. Nie chcę dziś o tym mówić. Słowa, słowa, jakby się worek z mąką rozsypał. I co z tego? Nic.
W filmie Leszka Ciechońskiego i Piotra Pytlakowskiego "Śmierć w majestacie prawa" Paweł Wawrzecki opowiadał o ostatnim spotkaniu, kiedy jeszcze nie wiedział, że ojca wkrótce aresztują:
"Ja się w dziwny, specyficzny sposób, po męsku, pożegnałem z ojcem. Wychodziłem rano do szkoły, ojciec się przygotowywał, przed południem miał odlatywać samolotem. Wszedłem do pokoju stołowego i powiedziałem: >>no to cześć tato, widzimy się za tydzień<<. nie pocałowałem go, tylko mu podałem rękę. Bo taki byłem mężczyzna, niedługo kończyłem szkołę podstawową. Czułem się dorosły. Właściwie zawsze tego żałuję, że nie pożegnałem się z nim jak należy".
Paweł Wawrzecki wierzy, że ojca wszyscy lubili. Dziś nawet spotkał kogoś, kto powiedział: to był gość w porządku.
Wierzy, że ojca uwikłano. Że kogoś krył, ktoś mu obiecał wyrównać przysługę. Dlatego w trakcie procesu stawał się coraz spokojniejszy.
Wierzy, że potem zacierano ślady. Dziś nie można nawet przeczytać akt sprawy, bo spłonęły w tajemniczym pożarze w sądzie.
==
Po wyroku Bożena Wawrzecka przefarbowała włosy z ciemnych na blond.
- Żeby mnie ludzie nie poznawali - opowiada. Prowadziła kolekturę totolotka w Hali Mirowskiej.
Pracowała na antresoli, a wokół kręcili się tajniacy. - Jak się im nudziło, zaglądali do komisu obok - wspomina - a ja żartowałam, żeby sobie przynosili krzesełka i buty na zmianę. Pewnie sprawdzali, z kim się kontaktuję, przecież nie z zakochania przychodzili.
Wawrzeckiego poznała w restauracji. Ona była kierowniczką w gastronomii, a on przychodził z wydziału handlu na kontrole, czy w kotletach zgadza się gramatura. Wiosną między kontrolami zakwitła miłość.
- Poprzednia żona zostawiła go z dwoma synami i odjechała z rajdowcem - opowiada Bożena Wawrzecka. - Trochę miałam zastrzeżeń ze względu na te dwoje gotowych dzieci.
Wawrzecki okazał się dobrym mężem. Kochał synów, w soboty i niedziele sam gotował obiad.
- Nieco go tylko ciągnęło do innych babek - wspomina wdowa - ale który chłop tak nie ma?
Stanisław Wawrzecki pochodził spod Mławy, ojciec był chłopem. Kiedy Stanisław trafił do Warszawy, został konwojentem w domu towarowym, nosił klientom dywany. Ale szybko zapisał się do partii, awansował społecznie do wydziału handlu i dostał służbową warszawę.
Aresztowano go, gdy wysiadał z samolotu.
- To była wycieczka dyrektorów i księgowych do Rumunii, Węgier, Czechosłowacji - wspomina wdowa.
Trzy dni po aresztowaniu przyznał się, że przyjął łapówki od 120 kierowników sklepów. Uzbierać się z tego miała suma 3,5 mln zł (kilogram zwyczajnej - co wiadomo z ustaleń komisji partyjnej - kosztował wówczas 36 zł).
- Mąż w sądzie do wszystkiego się przyznał, myślał, że mu na korzyść policzą - opowiada Bożena Wawrzecka. - Wyznawał w szczegółach, chociaż nawet nie wszystko wiedział, gdzie było ukryte, bo to już ja pochowałam.
- Wiedziałam o tych łapówkach - mówi Bożena Wawrzecka. - Wiedziałam, ale co ja, kochany, mogłam? Mieli prawo jakiś procent w sklepach odliczyć na ubytki, coś wycieknie, coś zeschnie. Nie zawsze, wie pan, te ubytki były w rzeczywistości, ale oni zawsze sobie je odliczali. Takie życie.
Mąż innym też woził. Komuś na milicję, gdzieś tam jeszcze, a najważniejszy był ten Hilarek Minc. Mąż mu normalnie pieniądze w teczce woził.
[...]
Źródło: gazeta.pl
jestem zdania takiego jak Bergman, TAK, ale w najbardziej oczywistych przypadkach, przy stuprocentowych i niepodważalnych dowodach, przyznaniu się do winy oskarżonego.
no idea swietna Dementor, ciekawe kto by sie wtedy przyznawal :)
Cześć, wygląda na to, że interesuje Cię ten temat!
Kiedy utworzysz konto, będziemy w stanie zapamiętać dokładnie to, co przeczytałeś, dzięki czemu możesz kontynuować dokładnie w miejscu, w którym skończyłeś. Otrzymasz również powiadomienia, gdy ktoś Ci odpowie. Możesz także użyć „Lubię to”, aby wyrazić swoje uznanie. Kliknij przycisk poniżej, aby utworzyć konto!
Aktualnie przeglądający (1 użytkowników)
Goście (1)