Przeklejam artykuł z Dziennika Polskiego, miłej lektury :)
[i]Tak wyglądał inauguracyjny sezon futbolowy w naszym kraju, zakończony jesienią 1921 roku - pełen skandali, awantur i osobliwości, a jednocześnie pełen analogii do współczesnych problemów naszego futbolu[/i]
[img]http://www.dziennikpolski24.pl/files/articles/lightbox/f0e7661e12049a22e23dac897922bbfd_1324958491.jpg[/img]
[small]Cracovia w 1921 roku - stoją od lewej: Stefan Popiel, Stanisław Cikowski, Zdzisław Styczeń, Ludwik Gintel, Józef Kałuża, Leon Sperling, Stanisław Mielech, Adam Kogut, trener Imre Pozsonyi; siedzą od lewej: Stefan Fryc, Bolesław Kotapka, Tadeusz Synowiec[/small]
Jesienią 1921 roku, a więc 90 lat temu, zakończył się pierwszy, pełny piłkarski sezon w niepodległej Polsce. Sezon pełen skandali, awantur, jak i osobliwości, na które dziś, po latach, możemy popatrzeć z przymrużeniem oka. Z drugiej strony - sezon pełen analogii do współczesnych problemów naszego futbolu.
Oto jak wyglądała polska ligowa, i nie tylko, rzeczywistość piłkarska przed 90 laty, kiedy to wyłoniony został pierwszy mistrz naszego kraju.
[size=large]Tu na razie jest klepisko[/size]
Pomijając fakt, że ówczesne przepisy nieco różniły się od obecnych, zupełnie inna była taktyka. Grano w ustawieniu 1-2-3-5, czyli bramkarz, zaledwie dwóch obrońców, trzech pomocników i aż pięciu napastników, a więc niemal dokładnie odwrotnie niż obecnie. Ale może dlatego z reguły, ku uciesze kibiców, wpadało więcej goli, a futbolowe "matche", jak wówczas często pisano, były radośniejsze. Archaiczny, ze współczesnego punktu widzenia, był system rozgrywek. Nie było ogólnopolskiej ligi w dzisiejszym rozumieniu. Regulamin zakładał, że w pierwszej części sezonu wszystkie drużyny zgłoszone do rozgrywek najpierw rywalizować będą w ramach swoich terytorialnych okręgów. Najlepsze w tzw. klasie A, słabsze w klasach niższych. Okręgów w tamtym pionierskim sezonie 1921 było pięć: krakowski, lwowski, łódzki, poznański i warszawski. Najlepsze drużyny w poszczególnych okręgach awansowały potem do minirozgrywek o mistrzostwo Polski. Mistrzami terytorialnymi zostały: Cracovia (przed Makabi, Wisłą oraz Jutrzenką), Pogoń Lwów, ŁKS Łódź, Warta Poznań oraz Polonia Warszawa. Tyle na razie kronikarskiego zapisu, do którego jeszcze wrócimy.
Ówczesnym piłkarzom, działaczom i kibicom z całą pewnością nie brakowało jednego - entuzjazmu. Zespoły piłkarskie powstawały niczym grzyby po deszczu, zarówno w dużych miastach, jak i w mniejszych miejscowościach. Kto żyw, chciał kopać piłkę, a pamiętajmy, że sytuacja gospodarcza, a także polityczna, w odrodzonym kraju ciągle była niestabilna. Przecież rok 1921 przyniósł między innymi zakończenie wojny z bolszewikami, plebiscyt, a potem III powstanie na Śląsku.
[size=large]Kto żyw chciał grać w piłkę[/size]
Właśnie wojna polsko-bolszewicka była przyczyną dla której nie dokończono rozgrywek w poprzednim sezonie. Ale głód piłki okazał się nieokiełzany. Liczba drużyn piłkarskich i w dużych miastach, i na prowincji systematycznie wzrastała. Kto żyw - chciał grać w piłkę. Tylko w samej Łodzi w połowie roku działało już siedem drużyn. Największe problemy kluby miały z boiskami, często bowiem ich stan urągał zasadom przyzwoitości, a niekiedy po prostu nie było gdzie grać. We wspomnianej Łodzi, liczącej wówczas pół miliona mieszkańców, do dyspozycji piłkarzy było tylko jedno boisko, które po deszczu zamieniało się w staw.
Piłkarskie władze organizując rozgrywki, wymogły na klubach podpisanie oświadczenia, że nie będą kwestionować ani stanu boiska, ani wyników na nim uzyskanych.
Kłopoty z miejscem do gry były także w stolicy kraju. "Przegląd Sportowy" ubolewał wówczas na swoich łamach: "Jedyne boisko w Warszawie stało się teraz placem betonowym, pokrytym piaskiem i kamieniami. Każdy upadek gracza to poważniejsze obrażenie cielesne".
Skoro takie problemy z miejscem do gry były w stolicy, to cóż dopiero mówić o prowincji, szczególnie, że nie wszędzie piłkarze i kibice mogli liczyć na przychylność lokalnej władzy. Z takimi problemami zetknęli się piłkarze Tarnovii, o czym skwapliwie donosiła prasa: "Od przeszło roku nie widział Tarnów żadnego matchu futbolowego. Powodem tego smutnego zjawiska jest stanowisko magistratu tarnowskiego. Oto kazał z początkiem wiosny zaorać boisko piłki nożnej w ogrodzie miejskim, podając za przyczynę, że publiczność uczęszczająca na zawody niszczy ogród. Wymówka nie wytrzymuje krytyki, gdyż przez odpowiednie ogrodzenie boiska można by było zapobiec wszelkiemu uszkodzeniu ogrodu i tak nie bardzo pielęgnowanego (...) Mamy nadzieję, znajdzie odpowiednie echo w Tarnowie i skłoni magistrat do zmiany swego dziwnego stanowiska". Problem skończył się, kiedy klub odkupił plac przy dworcu kolejowym od księcia Romana Sanguszki i wybudował stadion, który w tym samym miejscu istnieje do dziś.
W Oświęcimiu miejscowych rajców mocno denerwował fakt, że tamtejsi piłkarze wydeptywali ładny kawałek trawiastego placu. Toteż postanowili zamienić go na... pastwisko, na którym wypasali własne krowy, a próbujący trenować na nim piłkarze nieraz musieli uciekać przeganiani batami przez rajców - hodowców bydła. Wreszcie drużyna na otarcie łez otrzymała plac w parku, w którym środek był położony około metra niżej niż reszta boiska, stanowił bowiem dno dawnego stawu. W wielu miastach jeden plac do gry musiał jakoś godzić chętnych do korzystania z niego zawodników kilku klubów i ich kibiców. Bywały jednak chlubne wyjątki. Jak radośnie donosiła prasa, w lipcu 1921 roku poznańska Unia rozegrała pierwszy mecz na nowym boisku "wchodzi więc jako trzecia do rzędu towarzystw posiadających własne boisko. Na nowem boisku Szczęść Boże".
[size=large]Rozwydrzone instynkty "graczów"[/size]
Mecze wywoływały niekiedy wielkie namiętności, kłótnie zdarzały się nader często, karczemnych awantur też nie brakowało, a w ostateczności w ruch szły pięści. I to zarówno piłkarzy, jak i kibiców. A rywale nie zawsze szanowali swoje kości. W czerwcu dochodzi w Krakowie do derbowego szczytu; Cracovia gra z Wisłą. "Pasy" są zdecydowanie lepsze, wygrywają 5-0, przeciwnicy nie bardzo chcą się z wysoką porażką pogodzić, więc "nie mając nic do stracenia ucieka się Wisła do brutalności, to też połowa graczy Cracovii padła ofiarą barbarzyńskiego sposobu gry Wisły, a przede wszystkim jej środkowego pomocnika. Połowę dokładnie drużyny Cracovii zniesiono na noszach z boiska (...) Mimo to opanowała Cracovia zwycięsko pobojowisko. Przeciw tego rodzaju zezwierzęconym metodom gry musi bezwzględnie wystąpić nasz areopag sporów, Związek Polski Piłki Nożnej. Musi on ująć ostro w karby rozwydrzone instynkty graczów Wisły" - pisał oburzony Ilustrowany Kurier Codzienny.
Jak więc widać, już wówczas Cracovia miewała na pieńku z Wisłą - i odwrotnie. A jeśli chodzi o repertuar kar, to był wówczas niezwykle urozmaicony. Niesforny piłkarz za złe zachowanie się i brutalną grę mógł zostać przez związek ukarany na przykład upomnieniem, ostrym upomnieniem, naganą, ostrą naganą oraz czasową dyskwalifikacją. Innego rodzaju wykroczeniem, które zdarzało się w pionierskim sezonie, była nieuprawniona gra zawodnika w barwach innego zespołu. Niektórzy bowiem traktowali przynależność klubową cokolwiek dowolnie i dotyczyło to też najlepszych graczy. W ten sposób podpadł nawet legendarny Wacław Kuchar, który w wolnym od meczu terminie swej Pogoni Lwów postanowił wspomóc w meczu mistrzowskim okręgu wielkopolskiego też Pogoń, tylko tę z Poznania!
Biorąc jednak pod uwagę fakt ilości reprymend, jakich udzielano zarówno piłkarzom, jak i drużynom, niewiele sobie z nich robiono. Niepohamowane emocje wywoływały nie tylko mecze mistrzowskie. Organizowano mnóstwo spotkań towarzyskich, najczęściej w obrębie okręgu, ale nie tylko. I podczas nich także nie brakowało kuriozalnych sytuacji. W Nowym Sączu drużyna gości, Czarnych Jasło, w pewnym momencie opuściła plac gry, twierdząc, że wzięła za końcowy gwizdek sędziego gwizd przejeżdżającej nieopodal boiska lokomotywy. Spotkania nie udało się dokończyć.
[size=large]Kopano się niemiłosiernie[/size]
Chętnie przyjeżdżały do nas zespoły zagraniczne, przede wszystkim ligowe z Węgier i Austrii (najczęściej, ze względu na odległość), goszczące w województwach krakowskim i lwowskim. I właśnie Węgrzy z drużyny Ujpesti TE stali się niesławnymi bohaterami, doprowadzając do skandalu w meczu z kombinowanym teamem złożonym z piłkarzy kilku klubów Krakowa. Podczas meczu kopano się niemiłosiernie, a po końcowym gwizdku sędziego dwóch graczy Ujpesti TE zaatakowało piłkarzy krakowskich. Ci oczywiście bronili się, a do bijatyki ochoczo włączyła się część kibiców. Jatka, jak zauważył opisujący ją dziennikarz, spowodowała, że Kraków okrył się "smutną sławą", dodając przy okazji, że do wywołania tej kosmicznej awantury przyczynił się swoją słabą postawą sędzia meczu.
Sędziowie, podobnie jak i dzisiaj, znajdowali się pod olbrzymim pręgierzem opinii publicznej. Rozjemcy sprzed 90 laty nie mieli łatwego życia, krytykowani w czambuł przy każdej nadarzającej się okazji. "Brak dobrych sędziów daje się u nas w Polsce dotkliwie odczuwać. Cierpią na tem gracze i sam sport, uskarżają się także na to widzowie. Dobrych sędziów mamy istotnie zaledwie kilku" - chłostał niemiłosiernie na swoich łamach dziennikarz opisujący niefortunną potyczkę z drużyną węgierską, dodając, że zaczyna stanowić to poważny problem w związku ze wzrastającą systematycznie liczbą klubów, a tym samym spotkań do rozegrania. Zdarzało się więc, głównie na prowincji, że spotkania prowadziły osoby nie mające do tego uprawnień.
[size=large]Niektórzy gracze nie znali przepisów[/size]
Do sporów dochodziło czasem w wyniku nieznajomości przepisów przez niektórych zawodników. W sprawozdaniach zachowanych w archiwalnych gazetach z tamtych czasów można znaleźć opis takich kuriozalnych sytuacji, jak na przykład żądanie wyrażenia zgody arbitra na grę w zespole jednorazowo więcej niż jedenastu zawodników. Ale trzeba przyznać, że arbitrzy nierzadko sami byli sobie winni.
Mecz o mistrzostwo łódzkiej klasy A pomiędzy ŁKS a drużyną Turystów został unieważniony na skutek fatalnych błędów sędziego. Krótka relacja prasowa z meczu Tarnovii z Beskidem Nowy Sącz niemal w całości poświęcona jest pracy arbitra: "Sędziował bardzo słabo pan Gryl, który powinien pamiętać, że orzeczenia sędziego powinny mieć charakter stanowczy i nie powinny być zmienionymi na interwencje choćby prezesa klubu, jak to miało miejsce". A miało miejsce wcale nierzadko, klubowi działacze chętnie wcielali się w rolę mentorów, usiłując tłumaczyć arbitrom niestosowność ich decyzji i zmusić do ich zmiany.
Do afery doszło w meczu warszawskiej klasy A pomiędzy Polonią a Koroną. "Przegląd Sportowy" pisał zniesmaczony: "O ile doniosłym głosem usuwa się gracza z boiska za brutalną grę, decyzja ta powinna być ostateczną i nie ulegać zmianie wskutek interwencji jakichś panów, podobno członków zarządu danego klubu. Przez takie postępowanie sędzia traci zupełnie powagę wśród graczy i publiczności i nie on prowadzi zawody, tylko sami gracze wymierzają sobie sprawiedliwość".
[size=large]"Sędzia kalosz", "pfuj" i "hańba"[/size]
Toteż sędziowie musieli się często liczyć z ostrą reakcją kibiców, którzy używali wobec nich różnorakich okrzyków i epitetów, z których podobno najpopularniejsze były: "sędzia kalosz", "pfuj" lub "hańba". "Dlaczego to, co nigdy nie mogłoby być użyte w salonie lub w sali tańców ma mieć miejsce na zawodach sportowych?" - pytał retorycznie zatroskany i wyraźnie zniesmaczony krakowski dziennikarz, Jak więc widać, z arbitrami, działaczami i kibicami było już wtedy masę kłopotów.
Skoro napisaliśmy o sędziach poddawanych dziennikarskiej krytyce, to czas na wrzucenie kamyczka do własnego ogródka. Ówczesna prasa poświęcała piłce nożnej sporo miejsca, zdarzały się obszerne sprawozdania, ale też na niektórych łamach panował dziwny z dzisiejszego punktu widzenia schemat pisania relacji. Otóż często nie podawano w ogóle nazwisk piłkarzy. Sprawozdawca pisał, że dobry był łącznik, a słaby bramkarz, ale kto zacz, tego się już czytelnik dowiedzieć nie mógł. Tak samo było ze strzelcami bramek. Za to z uporem maniaka niektóre gazety podawały stosunek rzutów rożnych. "Nie wiemy niestety w jakim składzie Pogoń wystąpiła; jeśli w pełnym to rezultat świadczy o podnoszącym się poziomie gry Posnanii" - oto jedna z prasowych relacji opisująca mecz poznańskich zespołów. Ot, uroki epoki. Czasem jednak dochodziło do sprawozdań kuriozalnych. Oto jedna z krakowskich gazet wyjaśniała na swoich łamach, dlaczego nie zamieściła relacji z meczu Cracovii z Wisłą. Usprawiedliwiła się otóż tym, że jej sprawozdawca wyjechał w tym czasie na "wywczasy" do Bielska Białej, przez co nie mógł spotkania obejrzeć! Może chociaż dobrze wypoczął.
[size=large]"Tradycja" rzecz święta?[/size]
W rozgrywkach z udziałem najlepszych drużyn poszczególnych okręgów zwyciężyła pewnie Cracovia. Historyczny pierwszy tytuł piłkarskiego mistrza kraju zdobyła w 1921 roku drużyna grająca w składzie z takimi ówczesnymi gwiazdami jak: Józef Kałuża, Ludwik Gintel, Stanisław Mielech, Zdzisław Synowiec, Tadeusz Styczeń, Stanisław Cikowski czy Leon Sperling, którzy na zakończenie tego pamiętnego roku wystąpili w historycznym, pierwszym międzynarodowym spotkaniu reprezentacji Polski w Budapeszcie przeciwko Węgrom. Warto wymienić także pozostałych autorów tamtego premierowego mistrzostwa "Pasów": Stefana Popiela, Stefana Fryca, Adama Koguta i Bolesława Kotapkę oraz rezerwowych: Eugeniusza Latacza, Gustawa Rogalskiego, Zygmunta Chruścickiego, Tadeusza Dąbrowskiego, Henryka Limanowskiego i Gustawa Nowaka.
"Pasy" w rozegranych systemem mecz i rewanż mistrzostwach najlepszych drużyn pięciu okręgów wygrały 7 spotkań i tylko jedno zremisowały (z warszawską Polonią 2-2). Stołeczna drużyna została wicemistrzem kraju, a trzecie miejsce zajęła Warta Poznań.
Cracovię trenował Węgier Imre Pozsonyi, późniejszy szkoleniowiec Barcelony, co jest o tyle warte podkreślenia, że w ówczesnych realiach nie wszystkie drużyny stać było na to, aby zafundować sobie szkoleniowca. Często w tę rolę wcielał się mający autorytet u kolegów zawodnik lub działacz o wychowawczych zapędach.
Tak zakończył się ten pionierski sezon. Na ogólnopolską ligę z prawdziwego zdarzenia polski futbol musiał poczekać aż do roku 1927. Narodziła się ona w atmosferze krytyki i bojkotu działań Polskiego Związku Piłki Nożnej przez część zespołów, a rozłam spowodował, że nie wzięły w niej udziału wszystkie najlepsze drużyny. Zabrakło między innymi Cracovii, za to mistrzem została Wisła.
Jak więc widać, czasy się zmieniają, ale niektóre "tradycje" polska piłka nożna pielęgnuje z uporem godnym lepszej sprawy do dziś.
-
-
90 lat temu Cracovia została pierwszym mistrzem Polski
Artykuł spóźniony o 3 tygodnie.
Tak, czy inaczej nie zaszkodzi poczytać.
dokładnie,wielkie dzięki
Zwłaszcza, że bardzo ciekAWe rzeczy są tu opisane . Mamy też kolejne dowody na to ,że gts to klub kloaczny.
Cześć, wygląda na to, że interesuje Cię ten temat!
Kiedy utworzysz konto, będziemy w stanie zapamiętać dokładnie to, co przeczytałeś, dzięki czemu możesz kontynuować dokładnie w miejscu, w którym skończyłeś. Otrzymasz również powiadomienia, gdy ktoś Ci odpowie. Możesz także użyć „Lubię to”, aby wyrazić swoje uznanie. Kliknij przycisk poniżej, aby utworzyć konto!
Aktualnie przeglądający (1 użytkowników)
Goście (1)